środa, 16 grudnia 2015

Czas na kolejny rozdział

To już mnie nie bawi. Już nie potrafię zatroszczyć się o to miejsce, ani wyczekiwać z radością na kolejny komentarz. Dawniej włożyłam w to miejsce sporo pracy, spędziłam wiele godzin na pisaniu postów na Wyspę. Dlaczego więc teraz tak mi zobojętniała i stała się niebezpiecznie odległa? 

Wiecie, założyłam tego bloga (wtedy jeszcze pod inną nazwą) 8 grudnia 2012 roku. Trzy lata, to czas, podczas którego człowiek może bardzo się zmienić i tak się chyba stało też ze mną. Wtedy byłam uczennicą drugiej gimnazjum, teraz drugiej liceum. Bycie dorastającą osobą kształtuje i weryfikuje plany i wiele innych aspektów. Czy to znaczy, iż już przestałam pałać sympatią do słowa pisanego? Bynajmniej, bez obaw. Brakuje mi tworzenia dla kogoś, brakuje mi poczucia, że ktoś być może chętnie przeczyta to, co mam do powiedzenia. Jednak teraz czuję, że chcę to zrobić inaczej, dojrzalej, pełniej. Mam też nadzieję, że lepiej. 

Tak, wkrótce zaproszę Was na kolejny post, ale będzie czekał już pod innym adresem. Liczę na to, że polubicie nowe miejsce. Dzisiaj zdradzę tylko, że kolejny blog będzie mieszanką kultury oraz jedzenia, jednak to bardzo ogólny zarys. 

Odezwę się już niedługo i poinformuję, gdzie mnie szukać.

Ciepłego wieczoru! :)

niedziela, 4 października 2015

"Meto. Dom"


To dla nas naturalne, że w społeczeństwie funkcjonuje podział na rodziny i jako ludzie do nich przynależymy. To własnie kilka najbliższych osób otacza nas miłością, daje poczucie bezpieczeństwa, troszczy się i akceptują pomimo wad, które przypominają o sobie w codziennych sytuacjach. A teraz wyobraź sobie, że tego nie masz. Nie ma kochających rodziców, radosnych wspomnień z dzieciństwa, nie ma tego, do czego codziennie tak chętnie wracasz po szkole, czy pracy. Co prawda mieszkasz w Domu, ale to nie ten, który dobrze znasz...

Meto nie pamięta jak, gdzie i kiedy się urodził. Pamięta tylko to, co wydarzyło się w Domu, gdzie pod nadzorem mieszka kilkudziesięciu chłopców. To tutaj się uczą, uprawiają sport, wspólnie jedzą - razem żyją. Wszystko to jednak w atmosferze rozkazów, zakazów i konkretnych wytycznych. Czym tak naprawdę jest Dom i co dzieje się z tymi, którzy z niego "wyrastają"? To pytanie frapuje nie tylko Ciebie, ale także bohaterów powieści Yves Greveta.

Na tyle, na ile jestem zorientowana, wydaje mi się, że książka nie zyskała dużej popularności. Czy to powinno Cię od niej odwieść? Bynajmniej. Radzę jednak zastanowienie się nad tym, czy pierwsza część trylogii Meto może Cię usatysfakcjonować.

Struktura Domu została dosyć dokładnie nakreślona. Czytelnik ma okazję poznać panujące zasady, dziwne zwyczaje i kary, które spotykają nieposłusznych. Podczas lektury może zastanawiać fakt jaki to wszystko ma sens i przyznam, że sposób funkcjonowania w tamtym środowisku na poły przeraża, na poły zadziwia. Autor oczywiście nie udziela czytelnikowi odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania, czym zapewne pragnie zachęcić do sięgnięcia po kolejne tomy z serii (a druga część już w tym miesiącu w Polsce).

Powieść została napisana prostym, przejrzystym językiem, co, zważając na adresatów, nie dziwi. Mnie niestety brakowało czegoś więcej. Sądzę jednak, że jest to spowodowane moim wiekiem i gustem, który nie jest ukierunkowany na takiej historie. Mimo to czuję, iż powinnam tę książkę oceniać zważając na to do kogo ma trafić i kogo zadowolić, a grupa docelowa prawdopodobnie spojrzy na nią inaczej, pozytywniej.

Z mojej strony mogę powiedzieć, że czuję jakby nie była dla mnie. Nie zrozum mnie źle - nie chcę powiedzieć, iż odradzam sięganie po tę lekturę. Poleciłabym ją jednak przede wszystkim chłopcom i dziewczynkom ceniącym sobie aurę tajemniczości i mającym 12-14 lat. Jeżeli więc należysz do tego przedziału i czujesz, że ta opowieść może Ci się spodobać (lub kogoś takiego znasz i masz ochotę mu książkę polecić), możesz się za powieścią rozglądać przy najbliższej wizycie w księgarni lub bibliotece. Niestety w moim przypadku nie był to strzał w dziesiątkę.

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Dwie Siostry!

sobota, 26 września 2015

Rozmowy o jedzeniu #3

Jest coraz chłodnie, wietrzniej i deszczowo - to znak, że nadeszła jesień. Myślę, że to dobra pora na eksperymenty w kuchni, gdyż jeszcze chętniej spędzamy czas w domu, który daje poczucie bezpieczeństwa i przytulności. Dzisiaj pokażę Wam kilka pyszności, które sama przygotowałam i Wam również to polecam. Mam nadzieję, że uda mi się zaostrzyć apetyty moich Czytelników. To co, zaczynamy? :)


PANCAKES
Sama nie jestem jeszcze na tyle wprawiona w kuchni, żeby stworzyć własny przepis na tak smaczne pankejki. Co prawda teraz pewnie trudno kupić dobre maliny i borówki, ale spokojnie - inne owoce też się sprawdzą. Przepis znajdziecie tutaj. Bardzo polecam wypróbować! 

OWSIANKA Z OWOCAMI
Tutaj bardziej tradycyjnie, czyli owsianka z owocami, która sprawdzi się na śniadanie (chociaż ja praktykuję czasem w ramach kolacji, gdyż rano najczęściej nie mam czasu na jej przygotowanie). Według mnie bardzo smaczna jest ta o konsystencji kleiku. Szklankę mleka wymieszać z około połową szklanki płatków owsianych i gotować, aż do oczekiwanej przez siebie postaci, w moim przypadku około 20 minut. Potem wystarczy wzbogacić posiłek o dowolne owoce, orzechy, czy inne dodatki. Pycha :)

SZARLOTKA
W tym przypadku odsyłam do przepisu na blogu waniliowachmurka,blogspot.com. Dodam, że była to pierwsza zrobiona przeze mnie szarlotka i przepis mnie nie zawiódł.


ŁOSOŚ Z PESTO W SZYNCE
SZWARCWALDZKIEJ
Wytrawny przerywnik wpisu ;). Inspiracją był ten przepis, jednak moje wykonanie znacznie odbiega od tamtej wersji. Po pierwsze użyłam szynki szwarcwaldzkiej, a skryte pod nią pesto jest kupne... Dodatki też inne, więc summa summarum tym razem powstało to, co widzicie na zdjęciu.

CIASTECZKA Z PŁATKAMI
OWSIANYMI I CZEKOLADĄ
Ja jestem zadowolona z efektu, gdyż w moim mniemaniu są bardzo smaczne. Jeżeli chcecie dowiedzieć się jak je wykonać, podaję link. Ja użyłam mąki z pełnego przemiału typu 1850. Dodałam posiekaną tabliczkę czekolady (90 g), a nie sugerowane 200 g, jednak ciasteczka i tak zawierały jej w sobie sporo. Wyszły słodkie, ale nie za słodkie. Otrzymałam ich dużo mniej niż podano w przepisie, co zależy pewnie między innymi od wielkości formowanych wypieków. 

Doszłam do wniosku, że jak na jeden wpis, tyle kulinarnych inspiracji wystarczy, gdyż inaczej mogłabym Was zanudzić :). Bardzo polecam wykonanie tych smakołyków, bo są tego zdecydowanie warte. Będzie mi miło, jeżeli napiszecie, czy posty tego typu są dla Was interesujące. W przyszłym tygodniu pojawi się już recenzja książki. Moja mała aktywność na blogu, to efekt różnych czynników. Między innymi tego, że szkolna rzeczywistość pod postacią drugiej licealnej klasy już we wrześniu daje się we znaki... 

Smacznej jesieni. Mam nadzieję, że trzymacie się i nie chorujecie. Do napisania!

piątek, 4 września 2015

"Oto jest Nowy Jork"


Nie wiem, czy słyszałeś o tym, jak bardzo chciałabym odwiedzić Nowy Jork. Fascynuje mnie różnorodność tego miejsca, bogactwo kultur, urok Wielkiego Jabłka, fakt, iż miasto to chyba faktycznie nigdy nie śpi... Ciekawy jest także fakt, że podobno Nowy Jork na żywo zachwyca równie mocno i nie jest to tylko kwestia dobrego "wychodzenia na zdjęciach". Mam nadzieję, że kiedyś będę mogła sama się o tym przekonać i doświadczyć jego klimatu. Jednak teraz mogę go podziwiać między innymi podczas literackich podróży, nic więc dziwnego, że bardzo ochoczo zaopatrzyłam się w pozycję pod tytułem "Oto jest Nowy Jork".

Książka ta to przede wszystkim ilustracje, gdyż to właśnie im w udziale przypadła pierwszoplanowa rola, to nimi można się zachwycić. Są piękne, kolorowe, wyjątkowe! Nie za bardzo przekombinowane, ukazujące Nowy Jork w sposób jeszcze bardziej podsycający apetyt na wizytę w tym miejscu. Na kartach pozycji zobaczycie między innymi Empire State Building, Times Square, Greenwich Village, Most Brookliński i wiele, wiele więcej.

Tekst to jedynie krótkie fragmenty, które stanowią zwięzły i często ciekawy komentarz do ilustracji. Można dowiedzieć się kilku interesujących faktów i chociaż nie są to bardzo odkrywcze rzeczy, to stanowią bardzo przyjemny dodatek do obrazków. Warto pamiętać o przeczytaniu ostatniej strony, gdyż tam sprostowano niektóre dane, które aktualnie mijają się z prawdą z prawdą (książka Czecha, Miroslava Saska zachwycała już w latach 60.!).

"Oto jest Nowy Jork" to publikacja, którą naprawdę warto poznać. Niepozbawiona humoru, ciesząca oczy pozycja, która dawniej zdobyła tytuł Najlepszej Książki Ilustrowanej Roku New York Timesa. Według mnie ucieszy nie tylko dzieci, ale osoby w każdym wieku. Bardzo polecam tę literacką podróż w obrazkach, bo dostarcza ona wielu pozytywnych wrażeń!

czwartek, 27 sierpnia 2015

"Niezbędnik obserwatorów gwiazd"


Nikt z nas nie może powiedzieć, że w jego życiu nie wydarzyło się nic smutnego, czy rozczarowującego. Tak już jest, że radosne nowiny przeplatają się z tymi mniej optymistycznymi. Na szczęście są takie sprawy, które potrafią nas rozchmurzyć, utrzymać w poczuciu, że jeszcze na coś się temu światu przydamy. Dla wielu osób jest to rodzina i pasja - ta, która płynie prosto z serca, a wykonywane czynności z nią związane są dla nas niezwykle budujące i pocieszające. Dla głównego bohatera "Niezbędnika obserwatorów gwiazd" jest to jego dziewczyna i koszykówka.

Nie zawsze można wybrać rolę, jaką będzie się odgrywać w życiu, lecz cokolwiek by ci się trafiło, dobrze tę rolę grać najlepiej, jak się potrafi (...) - "Niezbędnik obserwatorów gwiazd", str. 197.

Bellmont nie jest najprzyjemniejszym miejscem na naszej kuli ziemskiej... Czarne gangi, irlandzka mafia, ponury klimat i mało przyjaźni ludzie, własnie tak kojarzyć można to miejsce. W tym wszystkim jest Finley, mieszkający z tatą i dziadkiem - chłopak zakochany w Erin i w grze w kosza. Pewnego dnia jego trener prosi go o dziwną przysługę i w ten sposób w życiu chłopaka zachodzą pewne zmiany...

"Niezbędnik obserwatorów gwiazd" trafił na moją półkę już dawno temu, ale było nam nie po drodze. Raz go nawet zaczęłam, ale z jakiegoś powodu skończyło się na przeczytaniu pewnie kilkunastu stron. Czułam jednak, że będzie to historia warta poznania i chciałam się w nią zagłębić, toteż wakacyjne, sierpniowe dni były ku temu dobrą okazją. Teraz przyznaję, że czas spędzony z powieścią Quicka nie był czasem straconym.

W tej książce ważni są bohaterowie - ludzie z problemami, poturbowani, z ranami zadanymi przez życie, tajemniczy, ciekawi, nietuzinkowi. Autorowi udało się wniknąć w ich psychikę i stworzyć postaci, które wychodzą poza utarte schematy i "żyją" na kartach opowieści. Finley jest osobą, którą da się lubić. Specyficzny, małomówny, wycofany, ale przy tym sprawiający wrażenie sympatycznego chłopaka, z którym chciałoby się usiąść na dachu, patrzeć w gwiazdy i przez długie godziny wspólnie milczeć. Oprócz tego w "Niezbędniku..." spotykamy intrygującego Russa, czyli owianego tajemnicą, zagadkowego chłopaka, którego czytelnik podczas zagłębiana się w ksiązkę stopniowo poznaje i zaczyna coraz lepiej rozumieć. Najpierw wydawał mi się niepokojąco dziwny, jednak z czasem Quick umożliwia "rozgryzienie" jego zachowania.

To powieść młodzieżowa, jednak coraz częściej zauważam, iż to określenie bywa krzywdzące. Mnie kojarzy się ono z lekkimi powiastkami na temat miłosnych zawirowań rozkapryszonych nastolatków. Oczywiście często jest to błędny wniosek, bo mamy całą masę błyskotliwych i inteligentnych historii, które do tego gatunku można zaliczyć. To smutne i dla wielu książek ujmujące powiązanie ma swoje źródło w fakcie, że rzeczywiście mamy na rynku sporo powieści, których targetem jest młodzież,a poziom ich wykonania pozostawia wiele do życzenia. Jednak nie dajcie się zwieść pozorom. Matthew Quick pokazuje, że można napisać tekst z gatunku literatury młodzieżowej w taki sposób, ażeby powstała książka wartościowa, wciągająca, a przy tym przyjemna. Polecam.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozmowy o jedzeniu #2

Jak zacząć piec i gotować? Odpowiedź dla mnie nie była dawniej oczywista. Teraz widzę, że odpowiedź kryje się w samym pytaniu. ZACZĄĆ. Tak też sama niedawno zrobiłam. Tylko nie od razu Rzym zbudowano, pamiętaj.
Na swoim instagramowym profilu czasami pokazuję, co zrobiłam :)
Pamiętam swoje pierwsze ciasto. To znaczy, przepraszam, tego raczej nie dało się nazwać ciastem... Powiedzenie "coś nie wyszło", to za mało. To się nie nadawało do zjedzenia, naprawdę. Nie nakarmiono tym nawet mojego psa. Calutkie poszło do wyrzucenia. Możecie sobie tylko wyobrazić, jak bardzo byłam poirytowana. Z czasem było na szczęście trochę lepiej...

Nie zamierzam powiedzieć w tym tekście, że moje umiejętności kulinarne robią duże wrażenie, bo one dopiero się kształtują. Na razie jestem w stanie wykonać po prostu trochę smacznych rzeczy. Jednak dla mnie to już mały sukces, bo w stosunku do tego, co było wcześniej, zrobiłam spory postęp. Chciałam się nauczyć, więc zwyczajnie usilnie próbowałam i wykonywałam kolejne przepisy. Wakacje sprzyjają tego typu sprawom, bo jest czas na to, żeby rzeczywiście eksperymentować i posiedzieć w kuchni. Satysfakcja, gdy okazuje się, że bliscy zjadają Twoje "dzieło" ze smakiem, to duża nagroda :)

Jeżeli chodzi o to, z jakich źródeł często korzystam, aby znaleźć ciekawy przepis, to mogę polecić dwie baaardzo znane strony. Są to oczywiście mojewypieki.com oraz kwestiasmaku.com. Dużo smakowitych rzeczy, a znajdą się i takie, do których wykonania nie potrzeba mieć szczególnych umiejętności. To są jednak tylko dwie strony, a obecnie można znaleźć naprawdę sporo interesujących blogów na ten temat, z których na pewno warto korzystać.

A Ty lubisz przyrządzać jedzenie? Polecasz jakieś strony z przepisami? :)

piątek, 21 sierpnia 2015

Ekranizacja "Małego Księcia", czyli jak przemówić do dziecka ukrytego w dorosłym

Źródło grafiki
"Mały Książę" to opowieść, o której trudno nie słyszeć. Niby książeczka dla młodych czytelników, lecz pod jej przykrywką kryje się pełna refleksji historia warta przeczytania przede wszystkim przez tych, którzy lata dzieciństwa mają już za sobą. Teraz, w 2015 roku, do kin trafia animacja. Próba ujęcia tematu w taki sposób, ażeby na nowo trafić do ludzi, przypomnieć o tym, że "Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu"*.

Spójrz, proszę, na zamieszczony przeze mnie plakat filmu - czyż on nie jest piękny? Czy nie jest to zapowiedź naprawdę wartej uwagi produkcji? Moim zdaniem "Mały Książę" powinien trafić na Twoją listę "do obejrzenia". Koniecznie. 

Doszłam do wniosku, że prawdę mówiąc, jest to bardziej animacja dla dorosłych. To znaczy, jasne - warto zabrać ze sobą do kina także szkraba, jednak dla niego będzie to najprawdopodobniej kolejna obejrzana bajka. Dlaczego w takim razie nie nakręcono zwykłego filmu zamiast animacji? Według mnie ta historia po prostu powinna być tak zrobiona. Ona własnie dzięki temu wskazuje widzom z czym powinni tę historię kojarzyć. Dorosły musi w tym czasie odczuwać ekranizację tak, jak to odbierają najmłodsi. Poczuć magię, która jej towarzyszy. Zagłębić się w opowieść o Małym Księciu. Na nowo odkryć w sobie dziecko - doświadczyć tego na własne skórze.

Produkcja ta została wykonana bardzo starannie i ma okazję zapaść w pamięć wielu osób. Literacki pierwowzór został tu opakowany w kolejne przygody, dzięki czemu baśń staje się jeszcze bliższa współczesnemu odbiorcy. Ten film, to dłoń podana tym, którzy chcą tę historię kolejny raz zgłębić i odkryć.

W "Małym Księciu" piękne jest to, że można czytać go wielokrotnie, a z biegiem lat dopiero odkrywa się w nim to, co dawniej umknęło. Moje pierwsze spotkanie z książką Antoine de Saint-Exupery'ego nie było szczególnie udane. Jednak jest coraz lepiej i cieszę się, że dzięki niemu ma się poczucie obcowania z tym czymś, co jest nienamacalne, a tak ważne dla literatury. Film zaś jest do tej historii dodatkiem, który nie niszczy tej historii, lecz jest swego rodzaju komentarzem - pomocą do interpretacji, którą warto znać.

*Mały Książę, Antoine de Saint-Exupery

wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozmowy o jedzeniu #1


Czy są na sali jakieś łakomczuchy? Jeżeli możesz się do tej grupy zaliczyć, wiedz, że dobrze trafiłeś! Od dzisiaj czasami tutaj, w miejscu o szeroko pojętej kulturze, będziemy rozmawiać też o jedzeniu. I to nie byle jakim. U mnie dowiesz się co przygotować w domu i gdzie się wybrać na posiłek, żeby Twoje podniebienie się uśmiechnęło :). Na pierwszy ogień idzie kasza jaglana z jogurtem naturalnym, owocami i opcjonalnie z granolą, czyli ostatnimi czasy jedno z moich ulubionych śniadań. Przygotowanie jej jest szalenie proste, co u mnie gra dużą rolę (wciąż się uczę).

Na porcję dla dwóch osób potrzebujesz:
  • jedną torebkę kaszy jaglanej;
  • jednego jogurtu naturalnego (najlepiej ok. 180 g);
  • wybrane przez Ciebie owoce;
  • granolę, musli lub płatki migdałowe (samemu można kombinować i przepis modyfikować);
  • 1 łyżeczkę cukru (mile widziany trzcinowy).
Do gotującej się wody dodaj łyżeczkę cukru i wrzuć torebkę kaszy jaglanej. Gotuj przez podany na opakowaniu czas (jeżeli chcesz, żeby kasza była bardziej sypka, warto odjąć 2-3 minuty). Teraz wystarczy przełożyć ją do miseczek, dodać jogurt naturalny i inne, wcześniej wymienione przeze mnie produkty. Jeżeli chcesz, by kasza była słodsza, możesz dodatkowo wzbogacić śniadanie o łyżeczkę miodu. Teraz wystarczy jeść - smacznego!


niedziela, 16 sierpnia 2015

"Lato drugiej szansy"


Mówi się, że każdy zasługuje na drugą szansę i w sumie trudno się z tym nie zgodzić. Nikt z nas nie jest nieomylny i idealny. Popełniamy masę błędów, podejmujemy nieprzemyślane decyzje, błądzimy. Jednak najbliższe nam osoby potrafią nas przyjąć z otwartymi ramionami i podarować szeroki uśmiech. Bo drugie szanse są potrzebne, czyż nie?

Taylor to siedemnastolatka, która w momencie, gdy sytuacja ją przerasta, ratuje się ucieczką. To jej swego rodzaju zmora i przyzwyczajenie. Tego lata sytuacja wymaga od niej wyjechania z rodziną do domku nad jeziorem, gdzie ostatnio była w wieku dwunastu lat i, krótko mówiąc, tamte wakacyjne miesiące nie zakończyły się szczególnie szczęśliwie. Teraz musi stawić czoła temu, co tam pozostawiła. Lato może okazać się pełne zmian, spotkań po latach i bólu. To własnie lato drugiej szansy. Czy Taylor ją wykorzysta?

Postanowiłam przeczytać powieść Morgan Matson, gdyż szukałam czegoś letniego i młodzieżowego. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, że jej książka będzie też wyciskała łzy i grała na emocjach czytelnika w ten sposób. Mogę jednak przyznać, że jestem zadowolona z lektury, bo rzeczywiście dobrze się ją czyta (głupi to powód, ale tego od niej między innymi wówczas oczekiwałam...). Z jednej strony czuję, że daleko jej do arcydzieła i nie mogę zaliczyć ocenianej przeze mnie książki do perełek - do tego jej niestety sporo brakuje. Jednakże mimo to przyznam, że na tle powieści z tego gatunku nie wypada blado.

Mamy oczywiście dosyć wyraźnie zarysowany wątek miłosny, który swoją drogą nie należy do najoryginalniejszych. Nie zamierzam zdradzać szczegółów, aczkolwiek perypetie Taylor oraz Henry'ego nie spodobają się raczej wszystkim. Nie jest to na szczęście ogromny minus, gdyż autorka wyważyła książkę na tyle, iż czytelnik ma okazję zapoznać się z innymi wątkami. W "Lato drugiej szansy" rzuca się w oczy rola rodziny. Tego, jak ważna jest ona i dlaczego warto dbać o relacje z bliskimi nam ludźmi. Oprócz tego znajdują się sytuacje dotyczące przyjaźni i wreszcie smutny, bardzo widoczne zagadnienie choroby.

Komu mogę polecić "Lato drugiej szansy"? Przede wszystkim osobom w wieku nastoletnim, które szukają lektury, w której pojawia się temat miłości na różnych płaszczyznach - zarówno pomiędzy chłopakiem a dziewczyną, a także tej łączącej młodą osobę z rodzicami i rodzeństwem. Warto też pamiętać, że książka jest także smutna i potrafi wzruszyć, czy zmusić do przemyśleń. Jak dla mnie była to historia, której warto dać szansę, ale należy pamiętać, że to dalej młodzieżówka, która potrafi wzbudzić sporo emocji, lecz pozostaje w tyle w stosunku do trudniejszej, bardziej złożonej literatury. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że czegoś jej brakuje...

wtorek, 4 sierpnia 2015

"Ty jesteś moje imię"

Zdjęcie mojego autorstwa
Drogi Czytelniku, ten post być może ostatecznie nabierze innego kształtu, niż sama bym sobie tego życzyła. Chciałabym uchwycić swoje odczucia dotyczące tej książki w taki sposób, aby jak najlepiej oddać swój stosunek do jej zawartości. Aczkolwiek sam pewnie wiesz, jak to jest - myśli bywają niesforne i trudno je ubrać w słowa.

"Ty jesteś moje imię" to książka smutna i zarazem piękna, chwytająca za serce. O czym?

O wojnie, która przybiera najokrutniejszą formę. Lata 1939-1945 zapadły w pamięci Polaków i są bolesnym, ale także ukazującym naszych rodaków jako tych odważnych mimo wszystko, faktem historycznym.

O poświęceniu w imię ojczyzny oraz ukochanej osoby. Silnym na tyle, że nie potrzebuje zadawać zbędnych pytań.

O nietuzinkowych ludziach - Barbarze oraz Krzysztofie Baczyńskich. Niezwykle inspirujące, utalentowane jednostki. Poeta żołnierz i jego żona, która słowo pisane także darzyła bardzo silnym uczuciem. On wrażliwy, wyważony. Ona troskliwa, pewien stały punkt w jego życiu. Oni - tacy młodzi i przy tym już dojrzali.

Wreszcie, przede wszystkim, o miłości. Takiej, która przenosi góry, jest w stanie przetrwać każdy huragan i burzę, pokonać przeciwności losu. To miłość, która jest ogromnym darem. O takim uczuciu ludzie marzą i śnią. Po lekturze tej książki wiem, że Baczyńscy byli małżeństwem wyjątkowym. Stworzyli solidny związek, chociaż byli jeszcze bardzo młodzi i dopiero uczyli się życia. Postanowili być razem, chociaż rodzice radzili im zaczekać do czasów "po wojnie", ale:

"Miłość stanowiła jedyną pewną rzecz w ich życiu. Tylko tworząc całość, mogli stawić czoła światu." ("Ty jesteś moje imię", str. 275)
Katarzyna Zyskowska-Ignaciak kolejny raz pokazała, że jest pisarką, która umie posługiwać się słowem pisanym w sposób godny podziwu. Historia utkana przez życie, lecz spisana przez wymienioną autorkę nie pozostawia czytelnika obojętnym i wywołuje całą lawinę przeżyć. Coś godnego poznania, naprawdę. Moja cenna rada - przeczytaj. 

piątek, 31 lipca 2015

Apetyczny film, czyli "Podróż na sto stóp"


Nie znam Twojego zdania na temat odżywiania. Nie wiem co lubisz jeść, czego nie znosisz i czy jedzenie ogólnie ma dla Ciebie duże znaczenie. Niektórzy traktują tę czynność jako zwyczajny obowiązek - chcesz żyć, musisz się odżywiać. Inni dostrzegają w tej potrzebie człowieka więcej, aniżeli zapychanie żołądka. Muszę przyznać, że ja także zwracam uwagę na to, co trafia na mój talerz. Moim zdaniem to bardzo ważne czym karmimy nasze ciało i jakie produkty mu dostarczamy. Poza tym posiłki łączą i wspólne śniadania czy obiady z rodziną, mogą stać się ogromną przyjemnością. Wystarczy włożyć w to trochę serca i pasji - niemalże tak, jak robi to Hassan z "Podróży na sto stóp".

Film ten jest naprawdę godną uwagi produkcją. Zawiera w sobie ciekawie poprowadzoną historię, w której - a jakże - pierwsze skrzypce gra jedzenie. Proszę, nie myśl teraz o zwykłej kanapce z masłem i żółtym serem, która stała się dla Ciebie nudna już pięć lat temu. I że niby masz się teraz zachwycać tym posiłkiem?! Uwierz, gdy włączysz produkcję w reżyseriLasse Hallström opartą na powieści Richarda C. Morais'a, zobaczysz, co mam na myśli. Bo kulinaria to znacznie więcej. Można jeść lepiej, zdrowiej, ciekawiej, kiedy robi się to z zaangażowaniem  - a to aż bije, gdy ogląda się ten film. 

Jeżeli mam oceniać grę aktorską oraz techniczny aspekt filmu, mogę stwierdzić, że całość została wykonana porządnie, osoby wcielające się w odgrywane postacie były przekonujące w działaniach, a ujęcia jedzenia robiły dobre wrażenie. Co więcej, sama fabuła jest także intrygująca i według mnie nietuzinkowa. Wszystko to razem stanowi doprawdy uroczy i przyciągający obrazek.

Bardzo zachęcam do obejrzenia "Podróży na sto stóp". To niezwykle przyjemna, "pachnąca" smakołykami produkcja z Paryżem w tle, która umili Ci niemal dwie godziny. Ja bardzo się cieszę, że w końcu się zmobilizowałam i zobaczyłam ten film - nie żałuję.

Smacznego oglądania!

środa, 29 lipca 2015

Bylejakość jest słaba

Źródło grafiki
Nie przeraża Cię otaczająca zewsząd bylejakość? Szukanie drogi najkrótszej, najłatwiejszej, najprzyjemniejszej to często spotykane zjawisko. Żyjemy w czasach, kiedy wiele osób stara się przemknąć niezauważonym, dać od siebie jak najmniej, po prostu wegetować. To smutne, prawda?

Oczywiście, mnie też się to zdarza i daje przy tym poczucie zmarnowanego czasu, swego rodzaju straty. Ale można to zmieniać, można z tym walczyć. W myśl słów Jana Pawła II:
"Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od Was nie wymagali."
To znane słowa, wielokrotnie powtarzane i pamiętane. Dla mnie coś pięknego. To niewiarygodne jak wielką siłę dają, jak dodają energii i jakim wartościowym źródłem do rozmyślań mogą się stawać.

Sam/a wiesz, że to bywa bardzo trudne. Szczególnie, gdy wydaje się, że brakuje już sił, czy zwyczajnie chęci. Jednak da się pokonać lenistwo i dać z siebie więcej, częściej, mocniej. Dlatego własnie mimo częstego znużenia dałam radę uzyskać czerwony pasek, kończąc pierwszą klasę liceum. Dlatego zapisałam się na wakacyjny dwutygodniowy kurs języka angielskiego i chętnie na niego uczęszczałam (było fajnie, naprawdę!). Dlatego w trakcie roku szkolnego wstawałam przed szóstą i uparcie czekałam na stacji na poranny pociąg, żeby potem godzinę jechać do szkoły. Dlatego robię niektóre rzeczy, z których pozornie nie mam korzyści, ale za to satysfakcja wywołuje pozytywne uczucie.

Nie piszę tego, żeby powiedzieć, że cały czas jestem na pełnych obrotach i nie tracę ani minuty. Do tego duuużo mi brakuje i nie sądzę, iż to łatwe zadanie. Niestety bylejakość okropnie potrafi się przyczepić i wysysa z człowieka zapał. Ale kiedy już się w niej trochę taplasz, niczym w błocie, potem może jednak poczujesz przypływ energii i przypomnisz sobie mój post. Warto nam od siebie wymagać i chociaż raz na jakiś czas z pasją się zaangażować. Wierzę, że to gra warta świeczki.

środa, 22 lipca 2015

"Niezłomni", czyli koniec w dobrym stylu


To wcale nie takie łatwe, żeby pożegnać się z serią, którą bardzo się lubi. Niby można wrócić do poprzednich części, kolejny raz spotkać się z bohaterami, przeżyć ich przygody. Ale... to nie to samo. To nie to samo, gdy nie masz z tyłu głowy myśli, że wkrótce kolejny tom.

To wcale nie takie łatwe napisać dobre, satysfakcjonujące czytelników zakończenie. Wiemy przecież, że jako grono odbiorców bywamy wybredni. Część określa się mianem #TeamCarter, a kolejni zastępują chłopaka imieniem Sylvain. Niektórzy chcą, żeby wątki potoczyły się w taki lub inny sposób. Ja po prostu czekałam i byłam ciekawa, czym zaskoczy mnie C.J.Daugherty. Jak potoczą się losy Allie i jej paczki. Kto poniesie porażkę, jaki nowy bohater się pojawi i z kim definitywnie będzie główna bohaterka (W sumie rozumiem, że kiedyś się wahała. Przyznajcie, że wybór nie należał do najłatwiejszych!). Rzeczywiście - finał zaskakuje i zaspokaja w pewnym stopniu ciekawość, ale daje także czytelnikowi możliwość wyobrażenia sobie dalszych losów.

To wcale nie takie łatwe napisać ten tekst. Recenzję pierwszego tomu serii, czyli "Wybranych, mogłeś, Drogi Czytelniku, przeczytać 8 kwietnia 2013 roku. To dosyć odległa data, kiedy weźmie się pod uwagę fakt, że jestem nastolatką. Przez te ponad dwa lata bardzo dużo się zmieniło. Ja trochę dojrzałam, zaczęłam inaczej patrzeć na pewne sprawy, stałam się też bardziej wymagającym czytelnikiem. Mimo to przygody bohaterów nadal wzbudzają we mnie wiele emocji i intrygują.

To zapewne wcale nie takie łatwe czytać ten chaotyczny post. Jest on nieuporządkowany, gwałtowny, niekonkretny, Jednak wiedz, że bardzo tę serię polubiłam. I chociaż to tylko młodzieżówka, naprawdę chętnie ją polecam. Akademia Cimmeria jest miejscem, które chciałoby się odwiedzić, chociaż bywa niebezpieczne. Postaci wykreowane przez C.J.Daugherty wydają się bliskie i znajome, lecz w rzeczywistości spotykamy je tylko na kartach powieści. "Niezłomni" to książka, która pozwala zwyczajnie się rozerwać i na chwilę uciec od codziennych spraw.

Mam nadzieję, że wybaczysz mi tekst, w którym najwięcej jest bałaganu. Jednak teraz własnie na to mnie stać, a chcę się podzielić pewnymi wrażeniami. Nie odbierz moich słów źle, ta seria to nie arcydzieło. Ale może się podobać i mi akurat przypadła do gustu. Może Tobie także?

sobota, 11 lipca 2015

Jak mnie rozbawić?


Nie jestem największym ponurakiem świata, ale do zawsze roześmianej i tryskającej optymizmem osoby trochę mi brakuje. Wahania nastrojów jakie mają miejsce w przypadku mojej osoby bywają wręcz niepokojące, ale zdradzę Wam sekret. Jeżeli zastanawiacie się co zrobić, by poprawić mi humor, przyznam, że jest wiele takich rzeczy. Na przykład pyszna szarlotka, beztroskie rozmowy ze znajomymi, powodzenie w nauce, niespodziewana dobra informacja i... "PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI" (najlepiej pisany wielkimi literami, zwyczaj zaczerpnięty z tejże książki)

Głupiutki do bólu, egzaltowany, napisany bardzo potocznym stylem, nieidealny i PRZEZABAWNY. Komiczny na tyle, że trudno się do siebie nie uśmiechnąć. Działa jak jeden z lepszych antydepresantów (w zasadzie nie wiem jak działałby na mnie tego typu lek, ale czuję, że bardzo podobnie do wymienionej przeze mnie książki!). 

Jak go czytać, żeby to poczuć? Na pewno nie ma sensu doszukiwać się tam głębi i życiowych porad. Jednak wszystko rekompensuje główna bohaterka. Niejaka Mia Thermopolis to nastolatka, której nie potrafię nie lubić. Jej poczucie humoru, sposób bycia i przelewania myśli na papier sprawiają, że trudno przestać czytać jej przygody. Meg Cabot wciąga czytelnika do wykreowanej przez nią opowieści. Doprawdy paradoksalne, kiedy zważa się na poziom serii - jednak prawdziwe.

"Pamiętnik księżniczki" czytałam, gdy byłam młodsza i dotarłam do części 6 i 1/2. Potem, w zasadzie nie wiem dlaczego, pomimo ogromnej sympatii do przygód najzabawniejszej księżniczki, zaprzestałam zapoznawanie się z serią. Teraz, jako siedemnastolatka, jestem na najlepszej drodze, aby swój wynik poprawić. Aktualnie jestem po drugim tomie, ciąg dalszy nastąpi - kolejny "rozbawiacz" wypożyczony z biblioteki.

To ironia. Wiesz, drogi czytelniku - klasa humanistyczna, zaraz druga liceum, zamiłowanie do języka polskiego i te sprawy. A w tym wszystkim młodzieżówki na czele z "Pamiętnikiem...". Może głupio i infantylnie. Ale hej, działa! Ostatnio spróbowałam czytania na głos i wówczas fragment rozbawiał mnie jeszcze bardziej.

Nie częstuj mnie używkami, kiedy chcesz, żebym się odprężyła. POPROSZĘ "PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI". Też sobie życzysz?

środa, 8 lipca 2015

4 powody, dla których powinieneś odwiedzić Open'er Festival


Lipiec zaczął się niezwykle interesująco szczególnie za sprawą własnie tej imprezy - od 1 do 4 dnia trwającego miesiąca miał miejsce Open'er. Festiwal ten jest bardzo znany w gronie miłośników muzyki, ale nie tylko. Dlaczego ta impreza muzyczna staje się celem podróży wielu tysięcy osób i sprawia, że chce się uczestniczyć w niej kolejny raz?

1. Muzyka
"Oczywista oczywistość", ale taka jest prawda. Line-up jest tak niesamowity i różnorodny, że
Mumford&Sond na scenie głównej
niemalże każdy znajdzie coś dla siebie. W tym roku była doskonała okazja, aby posłuchać między innymi Disclosure, Alt-J, Mumford&Sons, Chet'a Faker'a, czy The Dumplings (a to jedynie ułamek tego, co przygotowali dla festiwalowiczów organizatorzy!). 

2. Atmosfera
To nawet trudno opisać, trzeba przeżyć. W powietrzu unosi się beztroska, luz, jakieś swego rodzaju odcięcie od codzienności. Tam nie musisz się bać i wstydzić, że bluzka poplamiła się keczupem, a podkład na twarzy po kilku godzinach skakania na koncertach nie wygląda tak samo, jak wtedy, gdy go nakładałaś. Osobę obok Ciebie niespecjalnie zdziwi fakt, że wory pod oczami masz
Tent stage
większe niż one same - jak masz wyglądać na czterodniowej imprezie?

3. Ludzie
Ten punkt w zasadzie łączy się z poprzednim, lecz jednocześnie zasługuje na wyodrębnienie. To własnie na Open'erze można spotkać osoby naładowane pozytywną energią, absolutnie specyficzne i indywidualne! Zdarzają się nieprzyjemne sytuacje, ale na tyle rzadko, że nie trzeba się obawiać.
Vip area była dobrym tłem do zdjęć w nocy

4. Czas 
Wydarzenie ma miejsce na początku lipca, więc jest to bardzo dobry sposób na rozpoczęcie wakacji i wczucie się w wakacyjną atmosferę. Open'er Festival nie smakowałby tak dobrze, gdyby nie jego data.




Cztery dni Open'era 2015 upłynęły mi bardzo szybko i dostarczyły ogromnej ilości wrażeń. Był to czas spędzony przyjemnie i nieszablonowo. 
Może Ty też tam byłeś lub bardzo chcesz kiedyś wziąć udział w festiwalu?
*Zdjęcia są mojego autorstwa.

niedziela, 28 czerwca 2015

"Upalne lato Gabrieli"

"Upalne lato Gabrieli" - Katarzyna Zyskowska-Ignaciak


Nie wiem czy pamiętasz, ale kiedyś pisałam o dwóch dobrych obyczajówkach, które polecałam. Konkretnie mam na myśli "Upalne lato Marianny" oraz "Upalne lato Kaliny". Zarówno pierwsza, jak i druga wyszły spod pióra utalentowanej Zyskowskiej-Ignaciak i, jak łatwo się domyślić, w pewien sposób się ze sobą łączą. Spoiwem są kobiety - silne, z temperamentem i własnym zdaniem. Taka też jest główna bohaterka trzeciej powieści z tej sagi. Gabriela to brakujący element układanki i kropka nad i w historii bohaterek rodu. 

Tym razem czytelnikowi należy zetknąć się z przebaczeniem. PRZE-BA-CZE-NIE. Łatwo powiedzieć, udać, przytaknąć - znacznie trudniej zrobić. Czy życie postawiło Cię kiedyś przed tak trudną sytuacją, że naprawdę trudno było przekonać siebie samego do wybaczenia? Do powiedzenia sobie w sercu, że to dobry czas na pojednanie? Jednak warto - przebaczenie, kiedy nadchodzi, ma oczyszczającą moc, uwalnia. Zarówno tego, któremu się przebacza, jak i przebaczającemu. Przekonała się też o tym główna bohaterka książki, o której dzisiaj opowiadam. 

Gabriela - postać nietuzinkowa, barwna, złożona, stanowcza, skrzywdzona. Autorka kolejny raz pokazała, że potrafi tworzyć bohaterów, którzy, niby na papierze, ale materializują się przed czytelnikiem w całej swej okazałości - z ranami, problemami, zdarzeniami, sumą przeżyć i z konsekwencjami uprzednich decyzji. Są według mnie trzy główne elementy, które czynią tę sagę naprawdę godną polecenia - jednym z nich są niezaprzeczalnie niesamowicie dobrze wykreowane postaci. 

Drugim czynnikiem jest styl pisania Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak. Plastyczny, barwny. Każde kolejne zdanie u tej utalentowanej autorki podąża za poprzednim, dopełnia historię, ażeby ostatnia w tej powieści kropka nie pozostawiała złudzeń, że mamy do czynienia z bardzo dobrze napisaną lekturą.

Wreszcie jest też sam pomysł. Sagę "Upalne lato..." charakteryzuje klimat zmian, kobiecości, lata. Przy tym wszystkim w tle przewijają się fakty z historii naszego narodu. Wszystkie atuty tej opowieści, o których powiedziałam zapewne nie dają jeszcze pełnego obrazu tej historii. Ale zapamiętajcie sobie ten tytuł - "Upalne lato Gabrieli". A jeżeli nie znacie jeszcze losów Marianny oraz Kaliny, także zachęcam do ich poznania. Bo upalne lato potrafi być tłem do intrygujących powieści...

Za książkę dziękuję wydawnictwu MG.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Masz prawo zająć się sobą

Moje blogowanie ma to do siebie, że odznacza się najpierw aktywnością, a potem spadkiem formy. Kiedy robię sobie taką chwilową przerwę od tworzenia dla postów, czuję, że zaniedbuję Wyspę i moje myśli nasuwają mi stwierdzenie, że pora zadbać o Ciebie, Drogi Czytelniku. Tylko, że widzisz, aż prosi się pewien wniosek do wysnucia:

Masz prawo zająć się sobą, masz prawo zrobić sobie przerwę od tego typu aktywności, jak prowadzenie bloga. 

Jednak wiedz, że niedługo wrócę. Już czuć powiew wakacji, już bardzo niedługo zakończy się wystawianie ocen i nadejdzie błogi czas. Mam nadzieję, że następny post wkrótce. Tymczasem kolejny już raz zapraszam na mojego instagrama, gdyż tam ostatnio jestem aktywniejsza. 


Stay tuned! Do napisania :))

niedziela, 24 maja 2015

Czy rzeczywiście chcesz zatrzymać czas? ("Wiek Adaline")

Źródło grafiki
Reżyseria: Lee Toland Krieger
Produkcja: USA
Rok premiery: 2015
Czy kiedykolwiek marzyłeś o tym, aby czas się zatrzymał? Żeby nigdy się nie starzeć, a twarz nie była naznaczona upływem czasu w postaci zmarszczek? Taka wizja dla niektórych wydaje się atrakcyjna. Jednak czy naprawdę powinna kusić? Wyobraź sobie teraz, że wszyscy bliscy Ci ludzie z czasem odchodzą, potem kolejni i kolejni, a Ty nadal na zewnątrz promieniejesz - za to w środku płaczesz w głos jak malutkie dziecko, bo nie możesz zestarzeć się razem z nimi...

Zainteresowałam się tym filmem ze względu na główną bohaterkę, w którą wcielała się Blake Lively znana z roli Sereny w "Plotkarze". Po zapoznaniu się z krótkim opisem fabuły stwierdziłam, że bardzo chętnie przyjrzę się całości. "Wiek Adaline" okazał się nieszablonowym, wciągającym filmem zasługującym na uwagę widza.

Zacznijmy od minusów. Nie do końca podobał mi się moment wypadku i "naukowe" wyjaśnienie zjawisk zachodzących w ciele kobiety. Odebrałam to jako przerysowany i odrobinę naiwny fragment. Nie było to rażące, aczkolwiek nie zaliczało się też do mocnych stron produkcji. Na szczęście nie wpłynęło szczególnie na wyraz całości i nie odebrało zapewne radości z oglądania. 

Film Lee Toland Krieger charakteryzuje pomysł. Moim zdaniem na tym zyskuje zrealizowany scenariusz, że proponuje odbiorcom niecodzienny przebieg wydarzeń, a przy tym jak najbardziej pozwala go odnieść do codzienności i podejścia ludzkiej istoty do życia. Aktorzy odgrywający role stanęli na wysokości zadania i dla mnie, osoby, która nie jest znawcą kinematografii, zaprezentowali swoje umiejętności na zadowalającym poziomie. Na wielkim ekranie miałam okazję podziwiać wspomnianą Lively, ale także Huisman'a czy Forda. 

Wyszłam z kina zadowolona i zgodnie z własnymi odczuciami mogę polecić "Wiek Adaline". To produkcja, która przypomniała mi, że życie faktycznie biegnie w zatrważającym tempie, ale jednocześnie to stanowi o jego niezwykłości. Ważne jest, aby umieć cieszyć się chwilą i doceniać obecność bliskich. Wiek to liczba, która po 365 dniach po prosu dobiera sobie kolejne znamię nabytego doświadczenia.

piątek, 22 maja 2015

"Girl Online"

"Girl Online" - Zoe Sugg

Znasz to uczucie? Sięgasz po jakąś książkę i już na starcie masz co do niej pewne wymagania. Mnie się to czasem zdarza, a potem bywa, że kończy się to... rozczarowaniem. Jednak kiedy rozpoczynałam swoją przygodę z"Girl Online" nie liczyłam na powieść na najwyższym poziomie. Nie oczekiwałam czegoś genialnego. Miałam za to nadzieję, że poznam przyjemną młodzieżówkę, która będzie po prostu niezła. Tym razem dostałam to, czego się spodziewałam.

Penny jest nastolatką, która prowadzi anonimowego bloga, gdzie ukrywa się pod nickiem Girl Online. Opisuje tam życie, dzieli się z czytelnikami różnymi przemyśleniami. Jedyną osobą która zna jej tajemnicę, jest wierny przyjaciel dziewczyny - Elliot. To własnie on, a także rodzice i brat Penny są dla niej największym oparciem każdego dnia. A tego nastolatka potrzebuję ostatnimi czasy sporo, gdyż miewa ataki paniki, a w dodatku publicznie się skompromitowała. Może wyjazd do Nowego Jorku pomoże jej uporać się z problemami?

Po pierwsze, muszę się przyznać, szata graficzna jest tak śliczna, że książce trudno się oprzeć. Możesz powiedzieć, że ocenianie po okładce jest niefajne i niesłuszne, ale kiedy tylko patrzę na "Girl Online" od razu czuję bijący od niej optymizm! I ta historia własnie taka jest - trochę infantylna, naiwna i przekoloryzowana, ale niesamowicie urocza. Tym mnie ujęła.

Prawdopodobnie nie powinna mi przypaść do gustu. Niby za słaba. Fabuła za bardzo naciągana, wszystko jakby niepoważne. Mimo to, nie zamierzam teraz pisać, że nie jestem z niej zadowolona, bo naprawdę miło spędziłam z nią czas i nie żałuję poświęconych na nią chwil. Widzisz Czytelniku, jak widać potrzebuję typowych młodzieżówek, które są nawet słodsze od mojej kochanej szarlotki. Potrzebuję wizji sielankowej podróży do Nowego Jorku (o której od jakiegoś czasu marzę). Potrzebuję romantycznych przygód zamkniętych na stronicach książki. Potrzebuję, aby przez chwilę mój mózg był zajęty Poważnymi Problemami Uczennicy Liceum, która nie jest mną.

To znaczy, że "Girl Online" polecam. Na pewno nie jest doskonała, ale w takim momencie bardzo cieszy mnie fakt, że nie jestem profesjonalną recenzentką, ponieważ wtedy musiałabym pewnie spojrzeć na nią krytyczniej. A tak po prostu zachęcam do przeczytania. Kto wie, może i Ty będziesz zadowolona/y, że zapoznałaś/eś się z publikacją znanej vlogerki, jaką jest Zoella.

poniedziałek, 18 maja 2015

Dużo emocji, czyli Warszawskie Targi Książki

Hej, hej!
Od 14 do 17 maja odbywały się Warszawskie Targi Książki. Rzecz jasna nie mogłam ich przegapić i pojawiłam się na nich dwukrotnie - w sobotę i w niedzielę. Jesteście ciekawi jak było tym razem? Chodźcie ze mną, aby jeszcze raz to przeżyć!
Zdjęcie robione już w niedzielę, niedługo
przed opuszczeniem WTK.
W sobotę pojawiłam się około godziny 11. Odebrałam identyfikator i zrobiłam mały research. Przeszłam się, popatrzyłam, ale wiele rzeczy było tak naprawdę podobnych do edycji zeszłorocznej. Za jakiś czas udało mi się spotkać Emilkę, Karolinę oraz Darię z siostrą i potem w ich towarzystwie podbijałam książkową imprezę. W trakcie odnalazłyśmy się jeszcze z Abi, Gabrysią, Oliwią oraz Darią. Nie mogło nie być pamiątkowych zdjęć, tych trochę sobie zrobiłyśmy! Pokazywanie wszystkich byłoby a)odrobinę bez sensu, bo wiele mało się różni; b)czasami kompromitujące... Ale co powiecie na te? :)

Dół od lewej: GabiAbiOliwiaDaria
Góra od lewej: ja, EmilaDariaKarolina i siostra Darii
#maybesomedayteam 

Poza tym już drugi raz poszłam po podpis do Ewy Nowak, którą bardzo sobie cenię (co już pewnie wiecie). Chwilę porozmawiałyśmy i trzeba przyznać, że jest to bardzo otwarta, sympatyczna osoba. Nic dziwnego, że tak trafia do młodzieży!


W niedzielę czekałam przede wszystkim na wymianę, w której uczestniczyłam już... 4 raz?
Poniżej przedstawiam Wam zdjęcia targowych nabytków. Z prawej strony widać zakupy, zaś lewa jest wynikiem wymiany. 


Na stoisku Książki w mieście zaopatrzyłam się w urocze gadżety
- przed wami kubek i torba ekologiczna odpowiednie
dla czytelników :))

Moje wrażenia w skrócie? Książki, niesamowici ludzie, prawdziwe tłumy, wyjątkowa atmosfera i jeszcze raz książki. Przeceny najczęściej nie były ogromne, ale dało się coś atrakcyjnego, w dobrej cenie, upolować. Dziękuję wszystkim, którzy towarzyszyli mi przez tamte dwa dni, jesteście cudowni. Mam nadzieję, że zobaczymy się za rok! ;)

sobota, 9 maja 2015

Dążenie do celu

Źródło grafiki
Często masz wrażenie, że najsławniejsi blogerzy to już niemal gwiazdy? Wyrobili sobie opinię, niekiedy wręcz markę. Ich poczynania w sieci śledzą tysiące. Nastolatki patrzą z podziwem, po cichu mówią sobie, że gdyby tylko one tak... ale by było pięknie. Teraz uważaj, zdradzam Ci ważną rzecz: Ty też możesz. Tak, własnie Ty. Chociaż wydaje Ci się, że jest milion przeszkód. Jasne, po drodze zdarza się cała masa trudności. Mniejszych i większych. Jednak je da się pokonać, a ludzie sukcesu są na to dowodem. Myślisz, że zawsze było im łatwo? Podejrzewam, iż nie raz mieli pod górkę.

piątek, 8 maja 2015

Spotkamy się?

Źródło grafiki


Witam piątkowo!
Jesteśmy już po majówce i chociaż pogoda nie dopisała za bardzo akurat w tym miejscu, gdzie ją spędzałam, to zdecydowanie odpoczęłam i mogę uznać tamte dni za udane. Potem, kiedy tegoroczni maturzyści zmagali się z obowiązkowymi egzaminami, miałam jeszcze trzy wolne dni, na które także nie zamierzam narzekać. Spędziłam je w wyśmienitym towarzystwie, gdyż odwiedziła mnie Monika. Nareszcie mogłyśmy dłużej porozmawiać twarzą w twarz, odwiedzić wspólnie ciekawe miejsca, pojeździć na rowerach i śmiać się razem podczas oglądania filmików na yt (zgoda, nie było to szczególnie ambitne zajęcie, ale zdecydowanie podnoszące kąciki ust wysoko do góry :)). Teraz wielkimi krokami zbliżają się tegoroczne Warszawskie Targi Książki, co oznacza, że 16 i 17 maja odwiedzę Stadion Narodowy. Dlatego też teraz proponuję spotkanie Tobie! Jeżeli jesteś blogerem albo zwyczajnie śledzisz moje poczynania w tym miejscu i także nie zamierzasz przegapić WTK - odezwij się do mnie. Być może uda nam się zamienić choćby parę słów czy pospacerować chwilę między stoiskami zapełnionymi papierowymi przyjaciółmi? 

Zostawiam Cię z tą propozycją i życzę udanego, zaczytanego weekendu! :)

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

"Za żadne skarby"

"Za żadne skarby" - Vera Falski
Premiera 6 maja 2015 roku
Klik

Znana jest Wam godność Vera Falski? Mnie nie była, aż do czasu książki wydanej pod tym nazwiskiem. Okazuje się, że jest to pseudonim, pod którym kryją się dwie pisarskie osobowości. Jakie? Tego nie wiemy, a możemy jedynie snuć domysły. Jednakże pewny jest inny fakt - Vera Falski napisała książkę, która zaskoczy niejedną kobietę. 

Ewa wyrwała się z Wężówki - wsi, w której nigdy nie czuła się dobrze. Mama zawsze jej kibicowała i tak jak córka pragnęła, by ta osiągnęła w życiu więcej aniżeli plotkowanie z miejscowymi przedstawicielkami płci żeńskiej pod spożywczakiem. Dzięki zdolnościom i ciężkiej pracy, Ewie udało osiągnąć się sporo w dziedzinie mikrobiologii, która jest jednocześnie jej prawdziwą pasją. Jednak pewne względy wymuszają na niej odwiedziny rodzinnej miejscowości, a to pociąga za sobą całą lawinę zdarzeń, które na zawsze zmienią jej życie. 

Trzeba przyznać, że "Za żadne skarby" to opowieść nietuzinkowa i przewrotna. Na początku wydaje się bardzo typową powiastką, która może i nie toczy się najgorzej, lecz nie zasługuje przy tym na szczególną uwagę. Ale, ale! To wszystko tylko po to, aby chwilę później wciągnąć czytelnika w wir wydarzeń i pokazać drugie oblicze tej historii. Czy udane? Nieidealne, aczkolwiek intrygujące i mogące przypaść do gustu osobie oczekującej przyjemnej rozrywki.

Szczerze mówiąc, historia momentami wydawała mi się naciągana i... zbyt wymyślna. Bo, możecie mi wierzyć lub nie, przygody Ewy bywają doprawdy niecodzienne. Jednak z drugiej strony czuję się dziwnie zarzucając książce osobliwość - przecież narzekamy na schematyczność! Dlatego ten wskazany przeze mnie element potraktujcie jako osobiste odczucia, które prawdopodobnie części z Was nie będą się nasuwały podczas lektury książki spod pióra Falski.

Styl pisania należy do przyjemnych w odbiorze i jest na takim poziomie, że powieść sprawdzi się na leniwe wieczory, kiedy człowiek nie ma już ochoty na pracę mózgu na najwyższych obrotach. Trzeba przyznać, że język był dopasowany do sytuacji i odmienny dla poszczególnych bohaterów. Dlatego też w "Za żadne skarby" znajdziemy fragmenty napisane slangiem młodzieżowym, a także określenia dotyczące konserwacji papieru, czy bezwstydne przekleństwa. Przy tej cesze książki nie mogę też nie poinformować o konstrukcji bohaterów. Są wykreowani na tyle dobrze, iż czytelnik zdąży się z nimi poznać i przyzwyczaić. Postacie są doprawdy przeróżne. W większości wewnętrznie poturbowane, w pewien sposób skrzywdzone przez los, ale też silne.

Komu polecam "Za żadne skarby"? Przede wszystkim kobietom, szukającym nieszablonowej opowieści o życiu, które ukazuje zaskakującą codzienność. Dla mnie nie była to literacka uczta, lecz dosyć mile spędzony czas z literacką mieszanką - znajdziecie tu zarówno typową obyczajówkę, romans, jak i garść owianych niekiedy niepokojącą tajemnicą wydarzeń. Jesteście gotowi na towarzyszenie Ewie w przeżyciach?

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuje wydawnictwu Otwartemu!

sobota, 18 kwietnia 2015

Stos

Hej!
Weekend przyniósł dziwną, poplątaną pogodę (sama już nie wiem czy wkrótce znowu zacznie padać, czy być słonecznie), jednak postaram się osłodzić ten stan rzeczy stosikiem. Jest cieszący oko i piękny - zerknijcie co zawiera!


"Alicja w Krainie Czarów" (kiedyś czytałam, ale warto mieć takie wydanie), słownik oraz "Znaki ufności" Twardowskiego (na samej górze), to wynik zakupów w Dedalusie. "Ameryka po kawałku" także, ale nie z tego samego dnia ;) "Kamień na kamieniu" oraz "Dante na tropie" z bonito.pl,  zamawiane na dwie tury. Powieść Myśliwskiego to moja szkolna lektura i czuję, że będzie to dobra książka, a "Dante..." jest autorstwa Agnieszki Olejnik, której "Zabłądziłam" było zdecydowanie czymś ponadprzeciętnym i robiącym wrażenie. "Ostatnią spowiedź. tom III" pożyczyłam od przyjaciółki, ale zaczęłam i na razie przerwałam, bo szło mi opornie. To już nie to samo co pierwszy tom, a i ja pewnie od tamtego czasu dojrzałam. Poniżej prezentuję zdjęcie przedpremierowego egzemplarza "Za żadne skarby" od wydawnictwa Otwartego, wkrótce recenzja!

Czytaliście coś z mojego stosiku? Co szczególnie polecacie lub odradzacie? 
Zapraszam was też na mojego instagrama, gdzie możecie mnie obserwować i patrzeć jakimi momentami z mojego życia się dzielę :)
Miłej soboty, Kochani!

sobota, 11 kwietnia 2015

Jakim jesteś spacerowiczem?



Promienie słońca, jeszcze te delikatne, nienachalne, łagodne - one smakują niepowtarzalnie! Wiosna rzeczywiście przyszła i daje nam duże pole do popisu. Pozwala korzystać ze swoich zalet, dlatego warto skorzystać z jej zaproszenia. W końcu jesteśmy szczęściarzami, że dano nam taki przywilej, prawda?

Dlatego zachęcam do długich spacerów i przypominam o ich zaletach. Podczas takiej przechadzki można wiele zobaczyć, usłyszeć, zainspirować się, poznać kogoś albo odwrotnie - na chwilę odciąć się od ludzi i nabrać dystansu do pojawiających się trosk. Można spacerować z przekąską w ręku albo spalić trochę kalorii. Można rozkoszować się słuchaniem ulubionych piosenek lub w ustronnym miejscu delektować się ciszą. Możesz wyglądać wtedy elegancko albo wrzucić na siebie ukochaną, sportową bluzę. Jest wiele opcji. To ty wybierasz sposób w zależności od władających tobą emocji czy temperamentu.

Co jest jeszcze niezwykłego w spacerach? To, że możesz na nie chodzić "przy okazji". Kto powiedział, że droga do szkoły, pracy albo zwyczajnie do sklepu po pieczywo ma być nudna? Warto wykorzystać ten czas, zamienić go w relaks. I robić to nie tylko wiosną, bo każda pora roku ma w swej ofercie spacery!

czwartek, 2 kwietnia 2015

To tylko kilka słów?

Źródło grafiki
To, co mówimy ma duży wpływ na panującą wokół nas atmosferę, prawda? Czasem wystarczy o jedno zdanie za dużo, a druga osoba jest obrażona przez kilka dni. Zaledwie kilka słów potrafi wywołać całą gamę emocji - radość, uśmiech na twarzy przyjaciela, albo wręcz odwrotnie - smutek i usta przypominające kształtem odwróconą do góry nogami podkówkę. Dlaczego w takim razie człowiek XXI wieku tak ochoczo i często przeklina?

Nie wiem jak Ty, ale ja staram się unikać okraszanie swoich wypowiedzi wulgaryzmami. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta.

Brak szacunku dla odbiorcy
Według mnie jest to swego rodzaju zniewaga. I chociaż zdaję sobie sprawę, że aktualnie mało kto ma taką intencję, gdy przeklina, to jest to trochę obraźliwe... Coś w stylu "Nie obchodzi mnie, czy Ci to przeszkadza, ja muszę sobie soczyście zakląć, ok?".

Język polski byłby piękniejszy...
Nasz język, kiedy stara się dbać o poziom wypowiedzi, jest naprawdę niezwykły. Można go ubarwiać poznając nowe słowa, czy dbając o unikanie robienia błędów. Urozmaicając kolejne wypowiadane zdanie wulgaryzmem, nie staraj się wzbudzać zainteresowania odbiorców.
Jeżeli twa dosadna wypowiedź zostanie usłyszana przez osobę niechętną wulgaryzmom...
... możesz bardzo szybko stracić w jej oczach. 

Bezustannie
Myślę, że sam dobrze to rozumiesz, ale i tak pragnę jeszcze dodać kilka słów. Mnie nie chodzi o sporadyczne zachowania, bo takie się nam przydarzają - jesteśmy ludźmi, a nie chodzącymi ideałami. Ja też nie raz złapałam się na wypowiadaniu przekleństwa. Jednak nie czułam się z tym dobrze, jestem świadoma, że to było niepotrzebne. Niestety, coraz więcej z nas rzuca wulgaryzmami na prawo i lewo zupełnie bez powodu. Nie dlatego, że towarzyszą im silne emocje. Nie dlatego, że rzeczywiście jest to sporadyczna sytuacja. Za to z powodu braku motywu. To jest własnie smutne. Przecinki istnieją i żadne wulgaryzmy ich nie zastąpią.

Co o tym sądzisz? :)

niedziela, 22 marca 2015

"Dziennik Helgi"

"Dziennik Helgi" - Helga Weissova


II wojna światowa, okres pełen okrucieństwa, bestialstwa, to wbrew pozorom wcale nie takie odległe wydarzenia. Działo się to zaledwie kilkadziesiąt lat temu. Inni umierali, walczyli, cierpieli, ale też ŻYLI - młodzi przeżywali swe pierwsze zauroczenia, po kryjomu się uczyli, dojrzewali - najczęściej w przyspieszonym tempie. Nie było łatwo. Teraz, kiedy słyszymy o niektórych wydarzeniach, mogą się wydawać niemal nierealne, zbyt brutalne, by były prawdziwe. A jednak - historia mówi sama za siebie i pokazuje co dzieje się z człowiekiem w obliczu wojny...

W 1938 roku, kiedy to zaczynają się wpisy, Helga Weissova była kilkuletnią dziewczynką, a z biegiem czasu stała się dorastającą dziewczyną. Wtedy przyszło jej się zmierzyć z pobytem w getcie oraz w obozie koncentracyjnym. A teraz, gdy jej przeżycia należą do przeszłości, możemy poznać zachowaną relację. 

Tym razem przyszło mi napisać tekst o książce, która jest zapisem wspomnień, toteż nie mogę jej ocenić w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie zamierzam jej wytykać wad, mówić co jest jej słabą stroną. Po pierwsze dlatego, że jestem bardzo usatysfakcjonowana tym, jak został napisany "Dziennik Helgi", a po drugie to nie ten typ literatury. Jak mogłabym oceniać tempo akcji, fabułę. Wiadomo, nie tym razem.

Książka zrobiła na mnie duże wrażenie i wiem, że swoją przygodę z powieściami tego typu zamierzam rozwinąć, bo wydają mi się ważne i interesujące. "Dziennik Helgi" jest jednym ze świadectw Holokaustu. Z kartek aż bije ból, smutek, niezrozumienie. A jednocześnie porażająca jest miłość Helgi do świata i wiara w to, że dobro istnieje. Nawet jeśli nadzieja powoli przymiera i kurczy się w zatrważającym tempie, to JEST. Nie umiera. Przed Wami dwa porażające fragmenty:

"Nie zniosę jeszcze jednej takiej nocy. Ale jeśli to już koniec, jeśli to ostatnia taka noc? Spróbuję jeszcze ten raz."*

"To chyba las. Ach, nic nie budzi we mnie takiej tęsknoty jak widok lasu. Tak bardzo go lubię. Tatuś też lubił las. A tam znów trawa kołysze się na wietrze. Boże, jaki ten świat piękny."*.

Nie potrafię pozostać obojętna wobec takich słów. Jestem pod wrażeniem, że osoba wówczas tak młodziutka, która przeszła pewnie więcej niż jesteśmy sobie w stanie nawet wyobrazić, potrafi jeszcze wierzyć w dobro i pałać miłością do świata. 

To rzecz napisana w sposób... zwyczajny. Przystępny język dopełnia tylko obrazu i nadaje historii autentyzmu. Bardzo, bardzo polecam zapoznanie się z dziennikiem autorstwa Helgi. Warto odkryć jej historię, dowiedzieć się kilku faktów z tamtego czasu, których być może jeszcze nie poznałeś. 

*"Dziennik Helgi", str. 183.
*"Dziennik Helgi", str. 195.

piątek, 20 marca 2015

"Have courage and be kind!"

Źródło grafiki

Baśnie, książki, filmy dla dzieci są według mnie takimi tekstami kultury, z których przy odrobinie dobrej woli, nie wyrasta się nigdy. Ja do teraz mam słabość do książek skierowanych do najmłodszych i nie sądzę, abym w najbliższym czasie miała wrażliwość na tego typu rzeczy miała utracić. Kiedy miałam zdecydować, na co wybiorę się do kina w sobotnie popołudnie wybrałam "Kopciuszka". Ciekawa i pełna pozytywnych przeczuć usiadłam w najwyższym rzędzie i czekałam. Ponad 100 minut frajdy!

Produkcje Disneya mają w sobie niezaprzeczalny czar i urok, dzięki czemu ogląda się je czerpiąc ogromną przyjemność. Nowy film także się udał i zdecydowanie zaliczam go do tych lubianych. 

Historia dziewczyny zdanej na okrutną macochę oraz jej dwie wredne córki od lat podbija serca płci żeńskiej. W filmie w roli Kopciuszka Lily James sprawdziła się na 5. Czarne charaktery, chociaż nie potrafię zapałać do nich sympatią, nie ustępują wyżej wymienionej i także dobrze odegrały swoje role. I oczywiście Wróżka chrzestna (Helena Carter)! Da się jej nie lubić? Książę był trochę teatralny, ale w końcu taka tu jego rola!

Na początku filmu niemal się wzruszyłam (mini spoiler: wtedy, gdy Elli rozmawiała z umierającą mamą) i po konsultacji z z koleżanką, która film również widziała, wiem, że nie tylko ja. Bardzo podoba mi się wydźwięk "Kopciuszka", który pokazuje, iż dobro jest bezdyskusyjnie silniejsze od zła, a kierując się życzliwością w połączeniu z odwagą jesteśmy w stanie pokonać wiele przeciwności losu. 
Źródło grafiki
Zważając na aspekty estetyczne - sukienka tytułowej bohaterki robi wrażenie! Może mam zaburzone racjonalne myślenie, a może po prostu przebija się w tym tekście fakt bycia dziewczyną, która czeka na księcia z bajki, ale bardzo, bardzo chciałabym mieć kiedyś okazję paradować w takim stroju. Wystawny bal, taniec z mężczyzną, którego pragnie każda otaczająca Cię "rywalka" w promieniu 100 kilometrów i oczy zwrócone własnie na was, beztrosko w siebie zapatrzonych, wirujących po parkiecie (wspominałam już kiedyś, że jedną nogą tkwię jeszcze w dzieciństwie :))...

Kenneth Branagh wyreżyserował opowieść, która w całości składa się na jeden, wielki, piękny obrazek. Zapoznawanie się z filmem było dla mnie dobrą zabawą i polecam jego obejrzeniem każdej młodszej i starszej kobiecie. Niezależnie od wieku, tu liczy się wyobraźnia!

środa, 18 marca 2015

Tak, jestem nastolatką i lubię szkołę


W maju skończę siedemnaście lat. Jestem świadoma, że to przecudowny, genialny i szalony moment życia, który wspomina się się potem z rozrzewnieniem skrytym pod całą masą wspomnień ukrytych w sercu. Piękne jest to, że XXI wiek daje tak duże możliwości, mnogość sposobów na spędzenie danego nam tu okresu. I przy tym wszystkim cudowne jest to, że mogę się uczyć. Mogę chodzić do szkoły. Mogę poznawać sekrety tego świata. Mam okazję, by zrobić to, o czym inni marzą!

Tak, dobrze widzisz, twoje przeczucia raczej nie płatają ci figla. Chcę przez to powiedzieć, że lubię szkołę i cieszę się, iż dane jest mi do niej uczęszczać. Chociaż zapewne zdarzy mi się jeszcze z jej powodów narzekać setki razy, w moich oczach pojawią się łzy bezradności, kiedy będę próbowała rozwikłać to, czego przyswajać pozornie nie chcę, to nie mam pojęcia co by było, gdybym nie mogła tego robić. Gdybym nie mogła w życiu przeanalizować "Trenów" Kochanowskiego, uśmiechnąć się na widok poprawnego wyniku zadania z matematyki, poczytać w podręczniku o zdarzeniach, które zaliczamy już do historii. Naprawdę chciałbyś zanurzyć się w codzienności do bólu przepełnionej ignorancją i bylejakością? Mamy niepowtarzalną okazję, aby chociaż w jakimś stopniu czynić ziemię piękniejszą. Zapał do nauki również się do tego zalicza.

Jasne, ja wiem, że to nie zawsze jest takie proste. Mnie też spotykają momenty wewnętrznego sprzeciwu i niechęci. Nie musisz lubić wszystkiego. W końcu nie bez powodu mówi się, że będąc we wszystkim dobrym, jest się w rzeczywistości przeciętniakiem. Ale nie mów, że nie interesuje cię absolutnie nic, a każdy nauczyciel to kat, który chce wykończyć cię kolejnym sprawdzianem. Ba, on zapewne robi tę kartkówkę, żeby cię pogrążyć. W ogóle wszystko przeciwko tobie! Tak? Nie... W takich sytuacjach weź trzy głębokie oddechy i odpocznij. To mija.

Szkoła oprócz możliwości zdobycia wiedzy daje też wiele innych okazji do radości (Tak, wbrew pozorom, jakie mogą się nasuwać podczas czytania tego tekstu, w życiu lubię też tysiące innych rzeczy oprócz nauki). To właśnie tu można poznać wartościowych ludzi, zawiązać przyjaźnie na całe życie, być może poznać miłość życia, nauczyć się współżycia z człowiekiem, którego sposób bycia różni się diametralnie od twojego. To naprawdę nie jest to tylko siedzenie nad podręcznikiem. Warto zerwać z tym myśleniem.

Pomimo ubolewania nad nią i wyrzucania jej miliona wad szkoła jest fajna. Też tak myślisz? 

piątek, 13 marca 2015

"Tego lata stałam się piękna"

"Tego lata stałam się piękna" - Jenny Han
Czujecie już wiosnę? Nie tak w pełni, nie wprost, ale chociaż odrobinę... Macie wrażenie, że jej oddech owiewa wasze plecy? Nieśmiała, bardzo delikatna, powolna. Ale trochę jej już jest w powietrzu. W związku z jej nadchodzącym rozpoczęciem człowiek coraz częściej myśli też o lecie i wakacjach. Na ten okres przyda się lekka, trochę naiwna, ale mająca w sobie cząstkę upału powieść. O takiej książce pragnę własnie napisać!

Belly, jak to nastolatka, corocznie wyczekuje wakacyjnych miesięcy. Po części pewnie dlatego, ze wiąże się to z odpoczynkiem. Jednak dla niej to przede wszystkim czas spędzony w domku przy plaży z ludźmi, których kocha i którymi może się wówczas nacieszyć. Tam widzi się między innymi z Jeremim oraz Conradem - braćmi, którzy od lat wywołują w niej inne emocje od tych, które łączą przyjaciół. Tego lata coś wreszcie może się zmienić, jest okazja, aby wakacje były wyjątkowe. Co z tego wyniknie? 

Z prozą Jenny Han zetknęłam się już za sprawą jej mało ambitnej, aczkolwiek wdzięcznej opowiastki pod tytułem "Do wszystkich chłopców, których kochałam". Tytuł z latem w tytule kusił mnie już od jakiegoś czasu. Liczyłam, że będzie to książka utrzymana w tej samej konwencji, z podobnym charakterem. Moje przewidywania się sprawdziły - nie jest to historia ponadprzeciętna, jednak mimo odebrałam ją pozytywnie.

Z bohaterami jest jak z osobami przypadkowo poznanymi na wakacjach, z którymi dobrze spędza się czas, ale przyjaźni na lata raczej z tego nie będzie. Nie przeszkadza to w dobrej zabawie, szalonych rozmowach. Po wszystkim zostają miłe wspomnienia, które z czasem się zakurzą i zostaną przyćmione kolejnymi wydarzeniami. Belly jest kilkunastoletnią dziewczyną, którą polubiłam, aczkolwiek nie poczułam, aby nawiązała się między mną a jej postacią konkretna więź. Z resztą załogi było podobnie.

Jednakże nie myślcie, że odradzam wam lekturę "Tego lata stałam się piękna". To banalna, typowa młodzieżówka, która może się podobać (a ja jestem tego przykładem). Mimo to nie pokładajcie w niej nadziei, bo wtedy możecie poczuć się rozczarowani. Rynek wydawniczy jest przesycony książkami na tym poziomie, dlatego tak ją odebrałam. Lecz planuję zapoznać się z drugą, a może nawet i trzecią częścią. Czemu miałabym sobie odmówić poczucia wakacyjnego klimatu, kiedy do dwumiesięcznej przerwy od szkolnych obowiązków zostało jeszcze kilka miesięcy? 

poniedziałek, 2 marca 2015

Słuchanka na poprawę humoru!

Źródło grafiki
Kochani! Mam nadzieję, że poniedziałek nie zdążył Was zniechęcić do reszty tygodnia i jesteście uśmiechnięci i pełni zapału. Nawet jeżeli nie - nic się nie martwcie. Zawsze możecie zaparzyć sobie pyszną kawę czy herbatę i posłuchać piosenek, którymi dzisiaj pragnę się z Wami podzielić :) Może chociaż na chwilę pomogę Wam odgonić mniejsze i większe smutki? 

Po pierwsze - "Love me like you do". Co jest ze mną nie tak? Dlaczego tak wciągnęła mnie ta piosenka? Pozostawmy to pytanie bez odpowiedzi, gdyż mnie samej byłoby trudno na nie odpowiedzieć. W każdym razie Greya nie czytałam, nie oglądałam i na razie się na to nie zanosi. Ale piosenka mnie porwała. Życie.

Po drugie - "Sweater weather". Piosenka utrzymana w zimowym klimacie, toteż mamy ostatnie chwile, aby była adekwatna do czasu (chociaż z zimy to najwięcej jest jeszcze w dacie). Poznałam i polubiłam ją chyba w momencie, gdy u siebie na blogu napisała o niej Monika. Przy okazji zapraszam Was do odwiedzin jej nowego dziecka, czuję, że to będzie dobrze poprowadzone miejsce!

Po trzecie - "Lips are movin". Tak po prostu. Polecam na poprawę humoru czy jako tło przy kręceniu hula-hopem! :D

Po czwarte - "I won't let you go". Film "Niezgodna" nie zrobił na mnie ogromnego wrażenia i jestem tą osobą, która woli książkę (chociaż zarówno papierową wersję jak i wersję na ekranie pamiętam jakby coraz mniej). Jednak soundtrack zawiera trochę godnych posłuchania piosenek, a jedną z nich jest własnie "I won't let you go". 

Po piąte - "To co będzie". I bardzo, bardzo dobry Rojek. Jedna z wielu wartych wielokrotnego słuchania. Jako zamknięcie tego nie do końca ambitnego, jednak przyjemnego, zestawienia :) Bo chociaż twórczość Rojka jest tu dobrym i godnym zakończeniem! 

Trzymajcie się moi mili! Do napisania niebawem :)