sobota, 27 lipca 2013

"Poduszka w różowe słonie"

"Poduszka w różowe słonie" - Joanna M. Chmielewska
 
Źródło okładki: KLIK
Dzieciństwo w wyobraźni jawi nam się w kolorowych barwach. Godziny spędzone na zabawie, brak poważnych problemów. Niestety nie każdy może w ten sposób pamiętać swoje najmłodsze lata. Zarówno dorosła Hanka, jak i pięcioletnia Ania doświadczyły w dzieciństwie traumatycznych przeżyć. Ale życie toczy się dalej, a one muszą spróbować się odnaleźć i po prostu żyć dalej...
 
Hanka po śmierci swojej przyjaciółki Ewy musi zaopiekować się jej córką, ponieważ ojciec dziewczynki zostawił jej matkę i nie wie nawet, że ma potomka. Już na początku pojawiają się problemy, ponieważ trzydziestolatka nie umie nawiązać kontaktu z rozgoryczoną z powodu tragedii Anią. Dodatkowo Hanka nie może poradzić sobie z wciąż powracającymi smutnymi wspomnieniami, które utrudniają jej życie. Czy kobiecie uda się odnaleźć wspólny język z pięciolatką? I jak potraktuje znajomość z Łukaszem, który pojawił się w firmie, w której pracuje?
 
Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Joanny M. Chmielewskiej. Spodziewałam się lekkiej, niezobowiązującej lektury. A dostałam dobrą, aczkolwiek momentami smutną powieść. Jestem mile zaskoczona, ponieważ nie sądziłam, iż "Poduszka w różowe słonie" aż tak mi się spodoba!
 
Według mnie w dużej mierze jest to książka o relacjach międzyludzkich. Czytelnik przez 277 stron obserwuje więź tworzącą się między Hanką i Anią. Jednak dla obu bohaterek nie było to łatwe i kilka miesięcy zajęło im przyzwyczajanie się do siebie i nowej sytuacji, w jakiej się znalazły. Dodatkowo w powieści pojawia się także trudna relacja między trzydziestolatką a jej matką. Hanka czuje, że rodzicielka na każdym kroku ją krytukuje i nie potrafi docenić starań dorosłej już córki. Uważam, że Autorce udało się bardzo dobrze opisać zachowania ludzkie i w ciekawy sposób wczuła się w psychikę poszczególnych postaci.
 
Styl pisania Joanny M. Chmielewskiej jest prosty, dzięki czemu "Poduszkę w różowe słonie" czyta się szybko. Ale to nie znaczy, że książki się nie przeżywa - wręcz przeciwnie. Z przerażeniem czytałam wspomnienia Hanki z dzieciństwa. To, co ją spotkało, było okropne i pozostawiło w niej ślad zapewne już do końca życia. Współczułam także Ani, która pomimo swojego krótkiego życia przeżyła już śmierć swojej matki. Nie dziwię się jej, iż momentami twierdziła, że nie ma obok siebie nikogo, tym bardziej, że z Hanką nie mogły początkowo odnaleźć wspólnego języka. Uważam, że powieść może podnieść na duchu tych, którzy przeżyli w swoim żyiu coś smutnego (niekoniecznie to samo, co bohaterowie książki) i nie mogą się po tym pozbierać. Być może dzięki "Poduszce w różowe słonie" poczują, że wszystko się jakoś ułoży.
 
Reasmując, polecam tę książkę. Jednak jak to zwykle bywa, pewnie nie przypadnie do gustu wszystkim. Myślę, że zwolennicy obyczajówek się nie zawiodą, lecz przykładowo fani romansów paranormalnych mogą nie być zachwyceni. Ja uważam swoje pierwsze spotkanie z twórczością tej Autorki za udane i bardzo chętnie sięgnęłabym jeszcze po jakąś powieść spod jej pióra. W "Poduszcze w różowe słonie" cenię szczególnie dobrze zarysowanych bohaterów. Czy tak samo będzie w innej książce Joanny M. Chmielewskiej? To się okaże.
 
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu MG!

piątek, 26 lipca 2013

Dźwięki, słowa, emocje

Dobra, przyznaję. Miał być ładny, składny tekst. Piosenka po piosence opisana i omówiona. Tylko jak zaczęłam pisać, to okazało się, że wychodzi coś długiego i nieco nudnego. Dlatego w tym tekście zapanuje chaos i nie będzie to profesjonalana wypowiedź, uprzedzam... Chyba nawet nie ma sensu, żebym rozpisywała się na temat wszystkich piosenek. Wspomnę tylko o tych dla mnie najważniejszych i najbardziej poruszających, bo na płycie Dawida Podsiadło kilka się takowych znajduje, a więc... chętnych zapraszam do zapoznania się z moją chaotyczną opinią, która będzie zawierała pewnie więcej niezdarnie przelanych tu emocji, niż czegoś sensownego. Mówi się trudno. Ale zaraz, zaraz, powinnam chociaż oficjalnie uprzedzić o czym w ogóle będzie mówa, bo z wcześniejszych zdań nie do końca to wynika... Otóż mowa będzie o płycie Dawida Podsiadło - Comfort and happiness.



Na pierwszy ogień idzie klimatyczne And I, które na płycie także znajduje się na samym początku. Co mi się najbardziej w tej piosence podoba? Pokuszę się o banalną odpowiedź - wszystko. Delikatne dźwięki, tekst...

Przejdźmy teraz do jednego z moich ulubionych utworów z płyty  "Comfort and happiness" - Nieznajomy. Kiedy pisałam poprzednią wersję tego tekstu, doszłam nawet do wniosku, że tej piosenki nie tyle słucham, ile odczuwam. Jedna z dwóch utworów na tej płycie, które mamy okazję słuchać w języku polskim. I mogę Wam powiedzieć, że nie tylko piosenki po angielsku mogą być na światowym poziomie! Bo jak dla mnie Nieznajomy, właśnie na takie miano zasługuje.

Czas na żywe (jak na tę płytę) Trójkąty i kwadraty. Znane trochę szerszemu gronu, bo puszczane w komercyjnych rozgłośniach radiowych. Sama nie wiem czy to dobrze. Z jednej strony tak, ponieważ może ktoś po tej jednej piosence zechce poznać więcej twórczości Dawida Podsiadło. Ale jednak Trójkąty i kwadraty stają się powoli oklepane... Trudno, i tak je lubię! :)

A teraz już ostatnia w moim zestawieniu i jak dla mnie najbardziej poruszająca piosenka - Vitane. I uwaga, uwaga - dopiero dzisiaj zorientowałam się, że ona posiada TAKI tekst i dopiero dzisiaj ją doceniłam. Smutno mi i głupio, i wstyd, i jeszcze raz smutno. Z powodu niektórych ludzkich zachowań, jakże egoistycznych. Myślę, że wystarczy, że przeczytacie fragment tekstu Vitane, a sami zrozumiecie:
"(...) Every now and then I wonder why people are dying of hunger
While we throw away full plates
Pure ignorance
Every now and then I wonder why we tend to forgt
It's miracle we're living (...)"

Do posłuchania:
And I - http://www.youtube.com/watch?v=EQ3fuFXoRFE
Nieznajomy - http://www.youtube.com/watch?v=W4nd3SGYXOc
Trójkąty i kwadraty - http://www.youtube.com/watch?v=VYrLRKACnuM
Vitane - http://www.youtube.com/watch?v=jxtHzlUjRIc

Gratuluję, jeśli komuś udało się wytrwać do końca :D Nie musiałam o tej płycie na blogu pisać i sama nie jestem pewna, czy dobrze, że ten post opublikuję. Ale dzisiaj poczułam, że chciałabym się z Wami czymś na temat tej muzyki podzielić. Z takich oto pobudek powstał ten, w moim mniemaniu, momentami bezsensowny tekst.


wtorek, 23 lipca 2013

"Dom na Skarpie"

"Dom na Skarpie" - Nora Roberts
 
Źródło okładki: KLIK
Wyobraź sobie, że pewnego dnia Twoje życie całkowicie się zmienia. Twoje plany, marzenia i cele legają w gruzach, jak za sprawą magicznej różdżki. Ciężko Ci żyć, nie wiesz co ze sobą począć. W dodatku wyrzucają Cię z pracy, a ludzie, których uważałeś za przyjaciół odsuwają się od Ciebie i nie mają ochoty na dalszą znajomość. Właśnie w takiej sytuacji znalazł się Eli Landon, główny bohater powieści "Dom na Skarpie" autorstwa Nory Roberts.
 
Eli wiódł interesujące życie. Bogactwo, żona, dobra praca - to była jego codzienność. Niestety od jakiegoś czasu nie układało mu się z żoną i dowiaduje się, że był zdradzany. Chce wziąć rozwód i pewnego dnia dochodzi między małżonkami do kłótni. Po całym zajściu Eli jedzie o ich wspólnego domu, aby zabrać kilka ważnych dla niego rzeczy. Nie miał pojęcia, że zastanie tam martwą żonę, a tym bardziej nie zdawał sobie sprawy, że będzie głównym podejrzanym o zabójstwo... Mija jakiś czas, a policja nadal szuka dowodów, które dowiodłyby, że to Eli Landon jest winny, lecz ich próby nie przynoszą rezultatów, ponieważ to nie on zabił swoją żonę. Aby uciec od problemów postanawia przeprowadzić się do rodzinnej siedziby w Whiskey Beach - Domu na Skarpie. Tam poznaję Abrę - energiczną, mającą wiele zajęć kobietę, która na każdym kroku próbuje pomóc mu w odzyskaniu sił do życia i zrozumieniu, że wszystko jeszcze będzie dobrze. Miedzy nimi rodzi się uczucie, jednak zarówno Abra, jak i Eli trochę się go boją, ponieważ obydwoje mają za sobą ciężkie przeżycia.
 
"Dom na skarpie" to połączenie romansu, thrilleru, z tajemnicami w tle. Uważam, że z tej mieszanki powstało coś ciekawego i świetnie nadającego się na wakacyjny odpoczynek. Jednak według mnie nie jest to lektura idealna. Zawiera zarówno mocne, jak i słabsze strony, ale z przewagą tych pierwszych.
 
Zacznijmy od akcji. Są momenty, w których jest bardzo dobrze poprowadzona (czego przykładem może być końcówka powieści), jak i takie, w których wydarzenia nie gnają w zastraszającym tempie. Moim zdaniem wpływ na to ma fakt, że książka liczy 584 strony, więc trzeba przyznać, że jest to dość długa powieć. Osobiście uważam, że można było całość chociaż odrobinę skrócić, lecz bez przesady, ponieważ z drugiej strony dzięki temu ma ona swój klimat i urok. Możemy spokojnie obserwować zmiany, które zachodzą w Elim, rodzące się uczucie między nim i Abrą, i nabierający tempa wątek kryminalny.
 
Plusem książki są bohaterowie. Są to ludzie z problemami, po przejściach, dla których Whiskey Beach jest schronieniem dającym nadzieję na lepsze jutro. Abra i Eli muszą sobie radzić z przeszłością, która dotknęła ich w bardzo okrutny sposób. Według mnie Abra zasługuje na podziw, gdyż po smutnych doświadczeniach stara się życ pełnią życia, a jeszcze nakłaniać innych, że warto wierzyć, iż wszystko się jakoś ułoży. To dzięki niej Eli przeobraża się w silnego psychicznie, gotowego na szczęśliwe życie mężczyznę. Przez pewien czas od przeprowadzki do Domu na Skarpie przypominał cień. Chciał przemykać niemal niezauważalnie przez kolejne dni i nie potrafił sam sobie pomóc.
 
Mówiąc w skrócie, "Dom na Skarpie" to książka odpowiednia wtedy, gdy chcemy odpocząć od ciężkich powieści. Według mnie ma pewne niedociągnięcia, ale myślę, że można przymknąć na nie oko, gdyż nie są przeszkodą. Dodatkowo nie jest to powieść przewidywalna. Byłam bardzo ciekawa kto okaże się winnym za zabójstwo żony Elego i przyznam, że takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Jeśli jesteście ciekawi książki i chcecie wraz z bohaterami rozwiązywać zagadki (nie tylko wspominanego już wcześniej morderstwa żony głównego bohatera) to zachęcam do przeczytania "Domu na Skarpie". Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie.
 
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książi dziękuję wydawnictwu G+J!

 


sobota, 20 lipca 2013

"Dotyk Julii"

"Dotyk Julii" - Tahereh Mafi
 
Źródło okładki: KLIK
Wiele osób marzy o tym, aby mieć jakiś dar. To wydaje się być dla niektórych niezwykłe i ekscytujące. Ale jak zachowalibyście się, gdyby okazało się, że Wasz dotyk zabija? Czy wtedy uważalibyście jeszcze, że macie dar, czy raczej, że zostaliście przeklęci i jesteście potworem? Właśnie taką moc posiada główna bohaterka "Dotyku Julii" autorstwa Tahereh Mafi.
 
Julia ma siedemnaście lat i od 264 dni jest w zamknięciu. Nie ma z kim rozmawiać, z kim spędzać czasu, jest po prostu sama. To zmienia się, gdy do jej celi trafia Adam. Dziewczyna szybko orientuje się, że wydaje jej się być znajomy i skądś go musi znać. Niestety on pyta ją o takie podstawowe informacje jak imię, więc Julii wydaje się, że jej zwyczajnie nie pamięta. Następnie staje się coś nieoczekiwanego - ludzie z Komitetu Odnowy chcą wykorzystać moc siedemnastolatki. Dziewczyna nie chce z nimi współpracować, ponieważ nie chce nikogo krzywdzić. Dodatkowo między nią i Adamem pojawia się silne uczucie i marzą, by po prostu być razem, na co przy Warnerze nie mogą sobie pozwolić... Jak potoczą się ich losy?
 
O "Dotyku Julii" było dość głośno. Dobrze rozeklamowana, kolejna, zwykła młodzieżówka - mniej więcej takie miałam o niej zdanie i nie czułam potrzeby, aby ją przeczytać. Jednak stało się tak, a nie inaczej - książka trafiła w moje ręce, ponieważ jakoś zechciałam ją poznać. Z dobrym nastawieniem zaczęłam lekturę i muszę przyznać... podobało mi się! Na pewno nie jest to powieść, którą można nazwać mianem arcydziełam, ale ma w sobie coś, co pozwoliło mi ją polubić. Ciekawa fabuła, przyjemny styl pisania Tahereh Mafi, różnorodni bohaterowie i wartka akcja.
 
Cieszy mnie fakt, że Autorka zadbała o to, aby czytelnik nie miał czasu na nudę. W "Dotyku Julii" co chwilę coś się dzieje i każda strona jest niespodzianką. Książka zakończyła się w taki sposób, że z chęcią przeczytam drugi tom - "Sekret Julii", ponieważ jest wiele niewyjaśnionych spraw i mam ochotę poznać dalszy rozwój wydarzeń.
 
Bohaterowie są ciekawi i dość dobrze zarysowani. Co prawda miłość między Julią i Adamem nie jest nie wiadomo jak fascynująca, lecz nie denerwowała mnie i sprawiała, że w całej masie strasznych wydarzeń, znajdował się czas na chwilę spokoju i wytchnienia. Julia to silna osoba, która przez swój dar, była odtrącona nawet przez rodziców. W szkole nie miała przyjaciół, a w rodzinie nie odnajdywała wsparcia. Nic więc dziwnego, że najchętniej pozbyłaby się swojej mocy, przez którą jej życie się skomplikowało. Polubiłam ją jako bohaterkę, gdyż okazała się dobrą i niechcącą nikogo skrzywdzić postacią. Jej wroga postawa w stosunku do Warnera wynikała z faktu, iż za nic nie chciałą sie zgodzić na to, by zabijać bliźnich. Adam to ciekawa i zdolna do poświęceń postać, dzięki czemu go polubiłam. Dodatkowo w powieści wykazał się opiekuńczoscią nie tylko w stosunku do Julii. Trzeba przyznać, że to sprytny i bystry chłopak, dzięki czemu radził sobie w wielu wymagających sprawności fizycznej sytuacjach. Ważnym dla książki bohaterem jest również Warner i przyznam, że nie pałam do niego ogromną sympatią... To, że dla pieniędzy i władzy był gotów skrzywdzić innych jest po prostu smutne i przerażające.

W skrócie, "Dotyk Julii" to lekka młodzieżówka, która może się podobać. Zapewne nie jest to perełka literatury i nie zadowoli wszystkich czytelników, jednak ja cieszę się, że miałam okazję, by ją poznać. Mam nadzieję, że uda mi się przeczytać "Sekret Julii" i że kolejna część utrzyma poziom pierwszego tomu albo będzie jeszcze lepsza. Tym, którzy jeszcze nie znają "Dotyku Julii" polecam. Chociaż czuję, że nie wszyscy będą zadowoleni z przeczytania... Ale warto spróbować i przekonać się samemu. 

wtorek, 16 lipca 2013

"Wszystko OK!"

"Wszystko OK!" - Barbara Dee
 
Źródło okładki: KLIK
Evie ma dwie najlepsze przyjaciółki - Nishę i Lily. Spędzają ze sobą sporo czasu i dobrze się rozumieją. Pewnego dnia Evie po spotkaniu z nimi wraca do domu i dowiaduje się, że w domu obok zamieszkała Francesca, która po wakacjach rozpocznie naukę w siódmej klasie, do której chodzą trzy przyjaciółki. Początkowo Evie stara się unikać Francesci, ponieważ ta nie przypadła jej zbytnio do gustu. Ta sprawa ulega zmianie, gdy w szkole zostaje zadany projekt i aby go zrobić, należy dobrać się w pary. Pomimo swojego niezadowolenia Evie jest zmuszona pracować z Francescą. Czy pomiędzy dziewczynami narodzi się przyjaźń? I jak do całej sytuacji będą nastawione Nisha i Lily?
 
Seria Ups! nie jest mi tak całkiem obca, ponieważ wcześniej miałam okazję czytać "Cztery prawdy i kłamstwo" oraz "Wakacyjną tożsamość". Były to pozycje lekkie, zabawne i dość szybko się je czytało. Tego samego oczekiwałam od "Wszystko OK!" Barbary Dee. Muszę przyznać, że trochę się zawiodłam. Niby faktycznie jest to powieść idealna na odpoczynek, niewymagająca, to się zgadza. Ale szkoda mi, że Autorka nie wplotła w fabułę jakichś ciekawszych zdarzeń, które zapadłyby mi w pamięć, i które bardziej by mnie zaciekawiły.
 
Barbara Dee posługuje się prostym i potocznym językiem, co czasem mnie denerwowało, ponieważ nie przepadam za określeniami typu "psiapsiółka" czy "laski". Jednak starałam się tym zbytnio nie przejmować, ponieważ już kiedy sięgałam po tę książkę spodziewałam się nieco "odmóżdżającej" lektury i takową dostałam.
 
Evie jest rozważna, ale pod wpływem Francesci trochę się zmienia. Nie trudno się domyślić, że na początku powieści są całkiem różne. Francesca wyróżnia się ekstrawaganckim strojem, zaś Evie daleko do takiego wyglądu. Tak jest z nimi pod wieloma aspektami. Moim zdaniem Barbara Dee dokonała dobrego wyboru, kształtując dwie całkiem inne postacie. Nisha i Lily według mnie były dość słabo zarysowane i według mnie Autorka mogła odrobię dokładniej opisać ich charakter, osobowość. Ich zazdrość była trochę "na wyrost" i momentami przesadzały, ale koniec końców mogę stwierdzić, że mnie nie denerwowały i były dobrymi przyjaciółkami Evie.

Co tu dużo mówić, nie jest to na pewno powieść zachwycająca i wnosząca coś szczególnego do literatury. Jednak podejrzewam, że dziewczynkom w przedziale wiekowym 10-12 lat może się podobać. Ja już trochę wyrosłam z takich książek i stałam się nieco bardziej wymagająca... Dlatego się nie zachwyciłam, a jedynie dość miło spędziłam czas czytając "Wszystko OK!". Było, minęło i tyle. Nie ukrywam, że wolę, gdy książki wywierają na mnie dużo większe wrażenie (co jest chyba oczywiste...), lecz mówi się trudno. Czy macie sięgnąć po tę pozycję zdecydujcie sami.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu Jaguar!

poniedziałek, 15 lipca 2013

Małe ogłoszenie

Witam,
Dzisiaj przychodzę do Was z ogłoszeniem. Z racji, że wakacje dają nieco większe możliwości i większą ilość wolnego czasu niż normalnie, chcemy w tę środę (17.07) wraz z Mery i Anią zorganizować spotkanie bloggerów książkowych w Warszawie. Zamierzamy spotkać się o 11, pod wejściem do Złotych Tarasów, a potem stamtąd gdzieś wyruszyć (najprawdopodobniej Empik na Marszałkowskiej). Czy jest ktoś chętny? :) Jeśli tak proszę o kontakt na maila: ksiazkawreku@gmail.com.
Pozdrawiam

czwartek, 11 lipca 2013

"Baśniarz"

"Baśniarz" - Antonia Michaelis
 
Źródło okładki: KLIK
"Baśniarz" to jedna z tych książek, która zbiera niesamowite recenzje. Nie pamiętam, bym czytała jakąś negatywną opinię o tej powieści. Z tego powodu musiałam sama sprawdzić, jak to z tą pozycją jest. Kiedy już ją kupiłam, to czekała ona dość długo, aż się za nią zabiorę, w sumie sama nie wiem czemu... A gdy zaczęłam, to po zapoznaniu się z około 150 stronami na chwilę odłożyłam. I czytałam co innego, bo z tym "Baśniarzem" mi było nie po drodze. Jednak w końcu stwierdziłam, że tak być nie może, bo przecież początek był dosyć dobry i muszę ją szybko skończyć. I faktycznie - potem przepadłam... Zrozumiałam, że zachwyty nad dziełem Michaelis nie są bezpodstawne, gdyż to jest po prostu świetna powieść!
 
Abel handluje narkotykami i raczej nie nawiązuje kontaktów ze znajomymi ze szkoły. Pomimo tego Anna zaczyna czuć do chłopaka coś więcej, ponieważ wie, że ma on również drugie oblicze - dobrego brata sześcioletniej Michi i baśniarza. Anna i Abel coraz bardziej się do siebie zbliżają, jednak siedemnastolatek jest strasznie tajemniczy i trzyma dziewczynę na dystans, jakby między nimi była jakaś niewidzialna, nie do przebycia granica. Okazuje się, że rzeczywistość może być dużo bardziej mroczna, niż się tego spodzewamy...
 
Ciężko opisać słowami taką przerażającą i niezwykłą książkę jaką jest "Baśniarz", ponieważ myślę, że najlepie jest ją po prostu poznać samemu. Jednak postanowiłam sobie, iż napiszę recenzję, żeby przekonać Was do sięgnięcia po tę pozycję, a więc...
 
Podczas czytania cały czas odczuwałam straszny, niepokojący wręcz klimat. Przyznam, że podziwiam Autorkę, że osiągnęła taki efekt, bo wyszło jej to świetnie. Dodatkowo przerażające jest to, jak okrutny los spotkał Abla i Michi i że rzeczywistość może być tak nierealnie niebezpieczna.
 
Baśń, którą opowiada chłopak przeplata się z właściwą akcją. Jego opowieść zawiera tak naprawdę wiele wskazówek i postacie, które się tam znajdują mają swoich odpowiedników w prawdziwym życiu. Ona także posiada klimat, tak samo, jak reszta powieści i według mnie znacznie różni się od baśni, które znamy.
 
Abel Tannatek to ciekawa postać. Kiedy go poznajemy nie ma skończonych jeszcze osiemnastu lat, a opiekuje się Michi, ponieważ ich matka zniknęła. Opiekę nad nią musi godzić ze szkołą i z pracą, co, jak się domyślacie, jest niebywale trudne. Chłopak pomimo młodego wieku przeszedł w swoim życiu tak dużo, że doświadczeń starczyłoby dla kilku, czy kilkunastu osób. Mimo wszystko siedemnastolatek stara się być silny i pragnie jak najlepiej zajmować się młodszą siostrą. Anna dopóki nie zakochała się w Ablu, wiodła spokojne życie. Dobre oceny, rodzina, najlepsza przyjaciółka... Jednak pewnego dnia jej codzienność całkiem się zmienia i dziewczyna na własnej skórze przekonała się, jak okrutny może być los. Należy wspomnieć jeszcze o Michi. Polubiłam ją i jestem pełna podziwu jej dojrzałości, gdyż dziewczynka to jedynie sześcioletnia bohaterka, a już przeżyła bardzo dużo. Jak na swój wiek bardzo dużo rozumiała i była spostrzegawcza, jak mało, który jej rówieśnik. To smutne, że takie niewinne dziecko musiało doświadczyć tak wiele...
 
Akcja cały czas pędzi do przodu i nawet przez chwilę czytelnik nie masz czasu na nudę. Dodatkowo "Baśniarz" jest nieprzewidywalny, a końcówka sprawiła, że oniemiałam. Tak naprawdę dopiero ostatnie strony wyjaśniają większość zagadek. Co więcej, Antonia Michaelis posługuje się prostym i dość przyjemnym stylem.
 
To powieść, którą powinno przeczytać się samemu, bo myślę, że tylko w bardzo, bardzo małym stopniu oddałam to, jak dobra jest to książka. Przerażająca, wciągająca, z dobrze zarysowanymi bohaterami... Czy muszę pisać więcej? "Baśniarz" sam się obroni i kiedy zaczniecie czytać tę pozycję, to (mam nadzieję) przyznacie mi rację. Nie jest to łatwa powieść, nie jest także przyjemna, a raczej momentami nieco przygnębiająca, ale warto. Dla takiej historii, emocji, bohaterów... Myślę, że Ci co już czytali, mogą potwierdzić moje słowa.


poniedziałek, 8 lipca 2013

"Ala Betka"

"Ala Betka" - Ida Pierelotkin
 
Źródło okładki: KLIK
Dzieciństwo kojarzy się z całą masą wolnego czasu, który przez najmłodszych jest głównie przeznaczany na zabawę. Nawet kilkuminutowa droga do szkoły jest przecież idealną okazją na przeżycie niesamowitej przygody. Dzieci świat widzą w kolorowych barwach i zazwyczaj ich największym zmartwieniem jest kłótnia z koleżanką czy rodzeństwem. Chcecie sprawdzić jak wygląda dzieciństwo jedenastoletniej Ali?
 
Ala Betka to uczennica klasy piątej c, w (teoretycznie) zwyczajnej szkole podstawowej. Zapytacie: dlaczego tylko teoretycznie? Już wyjaśniam! Tam mają miejsca niesamowite zdarzenia. No bo jak wyjaśnić fakt, iż jabłka znikają w tajemniczych okolicznościach, a nauczyciel wychowania fizycznego wisi na drzewie podczas, gdy wieje silny wiatr? Oczywiście na tym nie koniec. Ala i jej koledzy muszą stawić czoła Panu Niezgulakowi, który wręcz nienawidzi swoich uczniów i zrobiłby wszystko, aby tylko uprzykrzyć życie swoim uczniom. Zresztą podobna sytuacja jest z dyrektor Kamienną... Na szczęście dzieciaki mają wiele pomysłów i widzą świat prze "różowe okulary", więc żadne przygody im nie straszne!
 
"Ala Betka" to powieść, która według mnie jest skierowana głównie do dziewczynek i chłopców w wieku 8-12 lat. Jednak jestem pewna, że przypadnie do gustu również starszym czytelnikom (czego jestem przykładem), ponieważ Ida Pierelotkin potrafi rozbawić i wciągnąć w wir zdarzeń niezależnie od wieku. Każdy rozdział poświęcony jest innej przygodzie, więc lekturę można podzielić sobie na części, bez obaw, że zapomni się niezbędnych szczegółów. Ale podejrzewam, że ten, kto zacznie czytać "Alę Betkę", szybko nie odłoży jej na półkę. Tak naprawdę książkę bez problemu można przeczytać w dwa wieczory, czy popołudnia. Dzieje się to za sprawą wartkiej, okraszonej humorem akcji.
 
Autorka posługuje się prostym, zrozumiałym dla młodych czytelników językiem. Nie posługuje się trudnymi zwrotami i nie tworzy zbyt długich, zawiłych zdań. Zważając na fakt, iż jest to pozycja przeznaczona dla dzieci (ale, o czym już wspominałam, nie tylko) uważam ten element za plus powieści.
 
"Ala Betka" uczy również kilku ważnych kwestii. Pokazuje, że dzięki wzajemnej pomocy można sporo zdziałać. Właśnie dlatego podobały mi się chwile, gdy koledzy i koleżanki ze szkoły współpracowali ze sobą i pomagali innym. Jeden z rozdziałów przypomina także, iż zachłanność bywa zdrazdliwa i czasami trzeba się zastanowić czy warto myśleć tylko o pieniąnadzach i własnych korzyściach.
 
Podsumowując, nie żałuję czasu, jaki poświęciłam tej książce. Chociaż teoretycznie wyrosłam już z takich powieści, to i tak przygody zawarte w "Ali Betce" sprawiały, że uśmiech pojawiał się na mojej twarzy. Poza dużą dawką humoru w książce jest również morał, więc dzieci będą miały okazję się czegoś nauczyć lub przypomnieć sobie pewne ważne rzeczy. Zaś starsi czytelnicy poczują powiew wspomnień i przypomną sobie jak to było, kiedy miało się nieco mniej lat. Polecam.

piątek, 5 lipca 2013

Szum morza, szczęście i pomarańcz...("Alibi na szczęście")

"Alibi na szczęście" - Anna Ficner-Ogonowska
 
Źródło okładki: KLIK
Od jakiegoś czasu czytam kilka książek w miesiącu, więc trochę już takowych w swoim życiu przeczytałam. Czytam, poznaję, chłonę i szukam. Szukam pięknych książek, takich, które zachwycą mnie od pierwszej strony, pierwszego zdania. Ale ciężko znaleźć takie powieści. I co prawda mam za sobą wiele dobrych książek, które mi się spodobały i które długo będę pamiętała, jednak chyba żadna powieść nie działała na mnie tak, jak "Alibi na szczęście". Najpierw czytane po kawałeczku, delektowałam się pojedynczymi słowami i stronami. A potem, gdy znalazłam więcej wolnego czasu "przebiegłam" przez tę powieść do końca. Z zachwytem, ze spokojem, który udziela się podczas lektury, z nadzieją i z pewnością, że "po burzy zawsze wychodzi słońce".
 
Hania to nauczycielka polskiego w jednej z warszawskich szkół. Kiedyś prowadziła szczęśliwe życie. Niestety zmieniło się to pewnego sierpniowego dnia, gdy utraciła najbliższe i najważniejsze dla niej osoby. Główną bohaterkę poznajemy, kiedy od tragedii minął już rok, ale ona wcią nie może się do końca "otrząsnąć" z tego koszmaru i wrócić do normalnego życia. Na szczęście z pomocą przychodzą do niej życzliwe osoby. Porywcza i smiała przyjaciółka Dominika, pani Irenka, do której Hania często jeździ nad morze, Aldonka - znajoma ze szkoły. A kiedy na jej życiowej drodze pojawia się Mikołaj, Hania czuje, że coś się zmienia. Tylko czy pozwoli ona sobie na szczęście i czy poradzi sobie z wciąż powracającymi wspomnieniami?
 
Ciężko będzie mi wyrazić zachwyt nad debiutem Anny Ficner-Ogonowskiej, ponieważ zwyczajnie uwielbiam tę książkę. Z pozoru to zwyczajna obyczajówka, ale wierzcie - tak naprawdę piękna historia. Autorka pisze posługując się świetnym stylem, co jest aż dziwne zważając na fakt, iż jest to jej pierwsza powieść. Każde zdanie jest niezwykle dopracowane i sprawia, że wciąż ma się ochotę na więcej i więcej...
 
Bohaterowie są ludźmi z "krwi i kości". Mają wady, zalety, problemy i odnosi się wrażenie, że żyją naprawdę. Hania to miłośniczka "Romea i Julii", romantyczka, ale smutna postać, która nie może sobie poradzić z wciąż powracającymi w jej głowie wydarzeniami z przeszłości. Dominika to jej przeciwieństwo. Zawsze ma dużo do powiedzenia, wszystko robi w biegu i emanuje od niej optymizm. Czasami jej słowa mogą ranić i są jak "kubeł zimnej wody", ale zazwyczaj jej bespośredniość pomagała Hance i dzięki temu przetrwała ona najcięższe chwile. Kolejną postacią wartą uwagi jest Mikołaj. Dla większości kobiet wyda on się pewnie ideałem. Zakochany po uszy, cierpliwy, troskliwy i walczący o Hankę. Oczywiście nie można zapomnieć o pani Irence. To w jej nadmorskim domku Hania szuka spokoju i rodzinnego ciepła, bowiem jest to kobieta otwarta, szczera i czuję, że mogłabym jej się zwierzyć ze wszystkich sekretów, a ona na każdą moją troskę znalazłaby rozwiązanie. Bohaterów jest dużo więcej i wszyscy są dobrze i starannie zarysowani. Przemek - chłopak Dominiki i jednocześnie przyjaciel Mikołaja, Aldonka, ciotka Anna, Iwona, Zuza i Ula... Nie sposób ich nie lubić, po prostu.
 
Fabuła na pierwszy rzut oka wydaje się być nieskomplikowana. Jednak Anna Ficner-Ogonowska bardzo dobrze ją poprowadziła. Wydarzenia to samo życie i każdy wątek przepełniony jest zawsze aktualnymi problemami i rzeczywistością. Na pierwszym planie są relacje pomiędzy Hanką i Mikołajem, lecz sytuacje drugoplanowe były także interesujące i "Alibi na szczęście" (pomimo faktu, ze ma 652 strony) ani przez chwilę mnie nie nudziło.
 
Zwyczajnie się cieszę, że trafiłam w swoim życiu na taką książkę. Ta powieść przywraca wiarę w ludzi, uspokaja i jest doskonałym schronieniem na gorsze dni. Piękny język, świetnie zarysowani bohaterowie, ciekawa historia i niepowtarzalny klimat - to wszystko mamy w tej pozycji. Już od pierwszych stron "Alibi na szczęście" stało się jedną z moich ulubionych powieści, a kolejne strony tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Jeśli jeszcze nie znacie Hanki, Mikołaja, Dominiki, Przemka i innych bohaterów tej powieści powinniśce jak najszybciej to zmienić! Warto zatopić się w tej cudownej opowieści, bo dzięki niej łatwiej dostrzegać szczęście i zamiast użalać się nad sobą, cieszyć się życiem...

środa, 3 lipca 2013

"Ostatnie lato"

"Ostatnie lato" - Cesarina Vighy
 
Źródło okładki: KLIK
Nie ma na świecie człowieka, który nie zetknąłby się z cierpieniem. Czasami sami go doświadczamy, innym razem widzimy, gdy cierpią bliskie nam osoby. Jednak tak już jest - cierpienie jest w naszym życiu obecne i lubi pojawiać się w najmniej spodziewanym momencie. Najprawdopodobniej właśnie dzięki niemu doceniamy, kiedy na naszej życiowej drodze pojawia się coś dobrego i potrafimy się cieszyć z drobnych gestów i sytuacji.
 
"Ostatnie lato" opowiada historię ciężko chorej pani Z. W książce główna bohaterka wspomina swoje życie. Od najmłodszych lat, aż po ostatnie dni. Pokazuje czytelnikom, że w życiu szczęście przeplata się z cierpieniem.
 
"W świetle spraw osobistych bledną nawet najważniejsze wydarzenia publiczne, odsunięte za kulisy, sprowadzone do roli tła" ("Ostatnie lato", str.104)
 
 
Byłam ciekawa co skrywa w sobie "Ostatnie lato". Zdawałam sobie sprawę, że powieść będzie dosyć smutna i faktycznie tak było. Myślę, że nie do końca wpasowałam się w grupę odbiorców, ponieważ ja jako nastoletnia osoba mogłam wszystkiego nie docenić i nie być odpowiednio przygotowana na tego typu tekst. Pewnie właśnie dlatego nie potrafiłam do końca wczuć się w to, co czytałam.
 
Powieść jest napisana dość ładnym i poprawnym językiem. Jest to plus "Ostatniego lata", ponieważ nawet gdy nie pochłaniały mnie opisywane fakty, mogłam bardziej skupić sie na stylu pisania Autorki.
 
"Często gdzieś poza szacunkiem, uczuciem, miłością, pośród skrytych potrzeb, które szukają ujścia, kompensacji w potrzebach drugiego i często je odnajdują, wytwarza się jakaś nierozerwalna więź, symbioza" ("Ostatnie lato", str.101)
 
Chciałabym napisać, że jestem zachwycona książką, jednak prawda jest inna. Ale nie mogę też zmieszać książki z błotem, ponieważ to również nie byłoby prawdziwe. "Ostatnie lato" jest pomiędzy. Według mnie nie ma rażących wad, lecz mimo to jakoś nie potrafiłam się wczuć w tę historię i ją przeżywać. Być może Wy dostrzeżecie w niej coś wyjątkowego, nie mówię, że nie. Czasamie faktycznie na kartach powieści da się wyczuć cierpienie i smutek. Jednak ja wyczuwałam to tylko na samym początku i końcu powieści. "Środek" zarezerwowany jest dla wspomnień i trochę mi szkoda, że Cesarina Vighy nie zamieściła tam ciekawszych momentów.
 
Podsumowując, moim zdaniem nie jest to książka dla wszystkich. Może trzeba odpowiednio dużo przejść, aby ją zrozumieć? Może trzeba być starszym i mieć bogatszy "bagaż doświadczeń"? Tego nie wiem, ale wydaje mi się, że tak właśnie jest. Ale nie mówię, że nie warto przeczytać "Ostatniego lata". Jeśli ktoś uważa, że może mu się spodobać mieszanka cierpienia i melancholii, to być może ta książka będzie odpowiednia.
 
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu M!
 


poniedziałek, 1 lipca 2013

Zapowiedź książki - "Wiatr - Jaskółczy lot"

 
Dzisiaj przychodzę do Was z zapowiedzią książki "Wiatr - jaskółczy lot" autorstwa Miriam Dubini. Dla przypomnienia dodam, że niedawno mieliście okazję czytać u mnie na blogu recenzję pierwszej części przygód Grety i Anselma (tutaj).  Powieść "Wiatr - wiadomość do mnie" bardzo mi się podobała, dlatego mam ogromną nadzieję, że uda mi się poznać dalsze losy bohaterów tej niezwykłej książki :)
 
Opis od wydawnictwa:

”Rower kocha niebo, ponieważ jest ono domem marzeń i wolności. Rower kocha ziemię, ponieważ ona jest drogą i schronieniem. Rower kocha ciszę, ponieważ w niej skrywa się odgłos życia pulsującego w mięśniach. W ciszy zalegającej między niebem a ziemią wszystko ma swój początek, tam w wiecznym zachwycie porusza się rower. A my poruszamy się wraz z nim.”

Wiatr – Jaskółczy lot

TĘSKNIĘ ZA TOBĄ
Wiadomość wyświetliła się na ekranie komórki. Była od Grety. Tylko te trzy słowa, bez podpisu, bez buziek, bez wykrzykników, ale zupełnie wystarczyło, aby serce Anselma wykonało salto. Jego palce natychmiast wystukały odpowiedź.
PRZYJEDŹ

Greta ma wyścigówkę i dom, który zbyt często bywa pusty. Nie lubi mieć z górki, nie znosi szkoły, za to uwielbia pędzić z wiatrem i kocha Anselma. Jest nieuchwytna i zachwycająca jak obłoki na niebie.
Emma jest Holenderką i jeździ na holenderce, sama jest piękna, jej rower już mniej. Mieszka we wspaniałej willi w centrum Rzymu. Ma czwórki z włoskiego, matkę dbającą o pozory i kilka krzywd do wybaczenia.
Lucia ma wielką rodzinę i dziecinny rower w kropki i kwiatki. To Sciagalle go tak dla niej wymalował, piętnastoletni artysta, najbardziej osobliwy z nich wszystkich.
Trzy przyjaciółki razem w jednej klasie i razem w warsztacie Anselma. Odnawiają swoje rowery snując marzenia o tym, co je jeszcze czeka. Anselmo potrafi odczytać przyszłość pisaną światłem na wietrze. Niestety, kiedy jego wzrok napotyka oczy Grety, wszystko rozpływa się w największej tajemnicy świata. To miłość.

Ilość stron: 200
Oprawa: twarda
Autor: Miriam Dubini
Tłumaczenie: Kornelia Krzystek
ISBN: 978-83-63579-19-7
Format: 145 x 195
Data wydania: Czerwiec 2013
Cena: 34zł
Teraz postaram się odpowiedzieć na postawione przez wydawnictwo pytanie: „ Jak Sciagalle, bohater książki, malarz rowerów wymalowałby Twój rower?”.
 
Myślę, że najpierw pomalowałby cały rower na zielono, ponieważ jest to jeden z moich ulubionych kolorów. Według mnie dobrze się przy nim odpoczywa, ponieważ przywodzi on na myśl wakacje i nawet wtedy, gdy jest jesień czy zima i zaczynamy mieć dosyć obowiązków, dzięki niemu pojawia się uśmiech na twarzy. Potem Sciagalle dopełniłby dzieła domalowując małe, białe stokrotki, które dodałyby mojemu rowerowi delikatności i świeżości. Zapewne gdybym tylko widziała swój pojazd poprawiałby mi się humor i w wyobraźni leżałabym właśnie na takiej zielonej łące pełnej kwiatów :)