poniedziałek, 30 czerwca 2014

Czas na złapanie oddechu

Źródło obrazka: KLIK
Cześć! Nareszcie zaczęły się długo wyczekiwane wakacje. Skończyłam gimnazjum, otrzymałam świadectwo z czerwonym paskiem i jestem zadowolona ze swoich wyników na egzaminach. Teraz nadszedł niepewny czas rekrutacji do liceum, ale już niedługo całkowity spokój. Na razie po prostu regeneruje siły w przyjemny sposób (np. czytając książki, a jakże!). I w tym wszystkim powinnam mieć dużo czasu, żeby publikować posty - i mam. Jednak gorzej z chęcią i ogólnym ogarnięciem, także doszłam do wniosku, iż Wyspa też może trochę odpocząć. Także zarządzam krótką przerwę od bloga. W tym czasie będę zapewne coś już przygotowywała, pisała recenzje, lecz z publikacją się wstrzymam. Krótko mówiąc - wracam z nowym tekstem ósmego lipca. Przez ten niedługi czas na pewno nic złego się Wyspie nie stanie i nawet kurz nie zdąży się osiąść.

Do napisania!

PS Przy okazji przypominam o konkursie i zachęcam do udziału. Proste zadanie, a nagroda miła!

czwartek, 26 czerwca 2014

Konkurs!

Hej!
Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie myśl, żeby zorganizować dla Was jakiś przyjemny konkurs z książką, która może być dla Was atrakcyjna. Doszłam do wniosku, iż podaruję któremuś z moich czytelników egzemplarz "Urodzonej o północy". Jacyś chętni? Zasady są proste!

1. Organizatorką konkursu jestem ja, Owocowa, autorka bloga Wyspa Kultury,
2. Nagrodą jest powieść "Urodzona o północy" autorstwa C.C. Hunter, która pochodzi z mojej biblioteczki.
3. Nagrodę wysyłam tylko na terenie Polski.
4. Aby wziąć udział należy zgłosić w komentarzu ku temu chęć, podać e-mail oraz udzielić odpowiedzi na konkursowe zadanie, które zostanie podane niżej.
5. Będzie mi miło jeśli dodacie mojego bloga do obserwowanych, polubicie fanpejdż i zamieścicie na swoim blogu konkursowy banerek (jeżeli bloga posiadacie), jednak nie jest to konieczne.
6. Konkurs trwa od 26.06 do 10.07 2014 roku.
7. Wyniki zamieszczę w przeciągu tygodnia od daty zakończenia konkursu. Na adres wysyłki od zwycięzcy będę czekała przez 5 dni. W przypadku braku odpowiedzi wybiorę innego szczęśliwca. Natomiast, jeśli ktoś od razu wie, iż np. wtedy będzie przebywał na urlopie i nie będzie miał dostępu do internetu, aby podesłać adres, powinien dać mi o tym znać w konkursowym komentarzu.

Zadanie konkursowe
W 10 zdaniach napisz, jakie kryteria powinna spełniać powieść, żeby przypadła Ci do gustu. Krótko mówiąc - co sobie w książkach najbardziej cenicie. A dlaczego 10 zdań? Bo ma być krótko, a interesująco :)

Baner konkursowy










To by było na tyle. Zgłaszajcie się licznie, bo książka przyjemna i może się przydać w wakacyjne dni. Powodzenia!

wtorek, 24 czerwca 2014

"Bóg nigdy nie mruga"

"Bóg nigdy nie mruga" - Regina Brett

Źródło okładki: KLIK
Czasami zachowujemy się tak, jakby wszystko z góry nam się należało. Jeśli tego nie dostaniemy - narzekamy. W końcu każdy powód jest dobry, żeby marudzić i wyklinać swój los. Jestem za gruby, brzydki, nic mi się nie udaje, czuję się odrzucony - to znane i typowe zarzuty w stosunku do naszej osoby. Oczekujemy idealnego życia, tymczasem zapominamy co tak naprawdę takie określenie oznacza. Błądzimy i mamy do tego prawo, jednak warto znaleźć wtedy wsparcie i zrozumieć czemu tak często mamy poczucie, iż cały świat jest przeciwko nam.

"Bóg nigdy nie mruga" to zbiór 50 felietonów czy lekcji, które mają pomóc czytelnikowi w trudniejszych chwilach w życiu. Opowiadają o różnych sytuacjach i uczuciach, dotykających nas w codziennym życiu. O książce Reginy Brett słyszałam same pozytywy i właśnie to skłoniło mnie do poznania jej twórczości. Było warto! 

"Szczęście nie polega na tym, żeby zdobyć to, czego pragniesz. Polega na tym, żeby pragnąć tego, co już masz." ("Bóg nigdy nie mruga", str. 259)

Każdy poszczególny tekst opiera się na przykładach, nawiązuje do konkretnych sytuacji, dzięki czemu czuje się autentyczność i realność wskazówek, jakie udziela nam Autorka. Felietony nie są suche i nudne, lecz przepełnione emocjami i ludzką życzliwością. Wszystkie te elementy sprawiają, że "Bóg nigdy nie mruga" jest lekturą podnoszącą na duchu, pocieszającą i otulającą spokojem każdego, kto po nią sięgnie. Nie uwierzę, iż ktoś byłby w stanie przeczytać całość i ani przez chwilę nie zastanowić się nad jakimiś sprawami, problemami - taka osoba musiałaby mieć nie tylko serce, ale i resztę ciała z kamienia!

Regina Brett nie traktuje swoich czytelników z wyższością, nie czuć tu nachalnego moralizowania. Widać, że kobieta chce wyciągnąć po prostu do wszystkich potrzebujących pomocną dłoń i szepnąć im dobre słówko. Nie dla zysku czy sławy, a ze zwykłej potrzeby serca i troski. Swoją postawą uczy, niekiedy może nawet zawstydza. Prezentuje swój hart ducha, chociaż to ona przeszła tak wiele - będąc młodziutką osobą urodziła dziecko, mając 41 lat zachorowała na raka. Mimo wszystko, to ona ma siłę. To właśnie ona chce dać nam ukojenie.

"Każdy dzień to cenny dar. Trzeba się nim delektować i z niego korzystać, zamiast oszczędzać go na przyszłość, która może nigdy nie nadejść." ("Bóg nigdy nie mruga", str. 136)

Z felietonów bije miłość Pani Brett do Boga. Jej postawa przypomina jak ważna jest modlitwa i ile nią możemy zdziałać. Na przykładzie Autorki widać, iż wiara to nie jakaś pisemna deklaracja, tylko życiowa postawa i czyny. Jednakże teksty nie dotyczą jedynie Boga. W zasadzie spodziewałam się, że głównie cała książka będzie oscylowała wokół tego tematu, ale na tym się nie kończy. To nie jedyne przesłanie. 

Co ważne, książkę można sobie dawkować. Nie musimy jak najszybciej przeczytać całej. Tutaj każdy tekst jest czymś osobnym, dzięki czemu lekturę można przerwać po kilku stronach i sukcesywnie do niej wracać. Myślę nawet, że połknięcie jej w szybkim tempie osłabiłoby jej działanie i nie poruszyło tak dogłębnie jak nieco wolniejsze czytanie.

"Bóg nigdy nie mruga" jest czymś naprawdę dobrym i niezwykłym. Podczas czytania można wyciągnąć wiele wniosków i sporo spraw przemyśleć. Poznanie felietonów będzie dobrym wyborem zarówno dla młodzieży, która dopiero uczy się życia, jak i starsze osoby, które myślą, iż najlepsze lata mają za sobą. Na pewno wielokrotnie będę wracała sobie do różnych lekcji zawartych w tej książce, a Wam polecam udanie się do księgarni i zakupienie swojego egzemplarza. Warto mieć coś tak wartościowego pod ręką.

niedziela, 22 czerwca 2014

Magia zaklęta w ujęciach

Źródło obrazka: KLIK
Po tej wizycie w kinie muszę chyba mocniej uwierzyć w pozytywne skutki spontanicznych sytuacji. Bowiem całkiem przypadkowo wybrałam się na film. Zupełnie tego nie planowałam, nie miałam żadnego seansu na oku. Prawdopodobnie wybrałabym drugi raz "Gwiazd naszych wina", ale akurat nie pasowała godzina, więc byłam zmuszona zdecydować się na coś innego.

O, jest, 19.50 - "Czarownica" w 3D z napisami. W zasadzie może być. W końcu widziałam, że to produkcja Disneya, toteż pewnie będzie miło i przyjemnie. Ale o czym to w zasadzie? Na to pytanie nie potrafiłam już sobie odpowiedzieć i na marne szukałam ulotki reklamującej ten film. Dobra, co mi tam. Pójdę!

I poszłam. Nareszcie było mi dane dowiedzieć się o czym będę oglądała. W Kniei żyje sobie dziewczynka - Diabolina, która jest uroczym stworzonkiem ze skrzydłami i dobrym sercem (do czasu!). Któregoś dnia poznaje chłopca imieniem Stefan. Tych dwoje połączyła przyjaźń, a potem ich uczucie przerodziło się w coś poważniejszego. Jednak pewnego dnia ukochany dziewczyny postanawia odejść do ludzi, gdyż on również się do nich zalicza i pragnie z nimi przebywać. Mijają lata i dorosły już Stefan powraca. Z tymże tym razem ma niecne plany... A po wszystkim Diabolina będzie żądna zemsty. Co zwycięży - miłość czy zło?

Było naprawdę, naprawdę ładnie! Nie spodziewałam się, iż film familijny przypadnie mi tak bardzo do gustu. Myślałam raczej, że znaczną część czasu przesiedzę znudzona. Tymczasem - niespodzianka! Disney wciągnął mnie do swojego świata i oglądałam "Czarownicę" będąc pod wrażeniem.

W filmie wystąpiły tak znane gwiazdy jak na przykład Angelina Jolie czy Elle Fanning. Można powiedzieć, że już to zapowiada miły seans, gdyż można spodziewać się czegoś z rozmachem. I faktycznie, aktorzy spisali się na medal. Przekazywali widzom emocje, rozterki i niemal perfekcyjnie odgrywali swe role. Nie było widać sztuczności i pasowali jak ulał. Mi bardzo przypadł do gustu sposób grania Elle, gdyż mimo młodego wieku rzuca się w oczy jej profesjonalizm i zaangażowanie.

Warto również zwrócić uwagę na efekty, bo te robią ogromne wrażenie. Szczególnie kiedy "Czarownicę" ogląda się w 3D. Zapierające dech w piersiach widoki, staranna charakteryzacja i ogólnie całość, która tworzy śliczny obrazek - tego możecie się spodziewać. Jednak tak naprawdę nie potrafię Wam tego dokładniej wyjaśnić, najlepiej zobaczyć to na własne oczy.

Podsumowując, "Czarownica" jest według mnie filmem wartym uwagi. Według mnie nie jest dobrym wyborem tylko dla dzieci, ponieważ starsi również znajdą tu coś dla Ciebie. To dobrze zrobiona opowieść o sile miłości i wybaczaniu. Ja ze swojej strony mogę powiedzieć, że jestem mile zaskoczona. Sprawdźcie - może Wy też będziecie?

piątek, 20 czerwca 2014

"Elita"

"Elita" - Kiera Cass

Źródło okładki: KLIK
Nie ma konkretnych wytycznych i gwarantujących powodzenie wskazówek, gdzie znaleźć swoją drugą połówkę. Niektórzy wpadają na siebie pewnego dnia przypadkowo na ulicy, inne pary zawdzięczają swą miłość szkolnej znajomości. Można poznać się na dyskotece, w sklepie, na urodzinach u znajomych, czy na spacerze w parku - takich opcji jest wiele. Jednak czy wpadlibyście na to, aby szukać partnera/partnerki drogą Eliminacji?

America bierze udział właśnie w takich Eliminacjach, które mają umożliwić następcy tronu wybór małżonki. Dziewczynie udało się zająć miejsce w gronie tak zwanej Elity. Początkowo do pałacu przybyło aż 35 kandydatek, teraz grono zmniejszyło się do 6 osób. Jak potoczą się losy Mer? Czy dalej będzie podbijała serce Maxona, a może wciąż żywi ona jakieś uczucia do jej byłego chłopaka - Aspena?

Pierwsza część ("Rywalki") podbiła moje serce. Bardzo podobała mi się cała urocza otoczka i pomysł na tę serię. Z ogromnym zainteresowaniem śledziłam poczynania głównej bohaterki i życzyłam jej jak najlepiej, gdyż bardzo ją polubiłam. Wiedziałam, że muszę sięgnąć po kolejny tom, więc kiedy moje przyjaciółki podarowały mi z okazji urodzin "Elitę" byłam niezwykle zadowolona i chciałam jak najszybciej poznać dalsze losy Americi i Maxona. W końcu udało mi się zabrać do lektury. I, no cóż, nie obyło się bez małych potknięć...

Razi tu pewna schematyczność. Mamy bowiem do czynienia z trójkącikiem miłosnym i wahaniami dziewczyny w stylu "Wybrać Maxona, czy Aspena?". Rozumiem, że ten motyw bardzo zakorzenił się już w literaturze skierowanej do młodego odbiorcy, jednak mimo wszystko szkoda, iż Kiera Cass nie pokusiła się o odejście od tego irytującego pomysłu na wydarzenia. Co więcej, w tej części jakoś mniej zauważałam miłą atmosferę, którą zachwycała mnie poprzedniczka "Elity", czyli "Rywalki". Tym razem możemy poczytać więcej na temat ustroju panującego w Illei oraz ogólnie polityki. Nie mówię, że to jest zniechęcające i liczyłam tylko na lukrowaną opowieść, jednak sprzeciw w stosunku do władz za bardzo przypomina mi buntującą się Katniss ("Igrzyska śmierci") czy Tris ("Niezgodna"). Na szczęście w przypadku tej lektury nie ma tego tak dużo jak przy wspomnianych powieściach, ale schemat jest zauważalny i trochę popsuł mi odbiór książki.

Żeby nie było, że tak okropnie - mimo tych minusów naprawdę dobrze czytało się "Elitę". Styl pisania Kiery Cass jest przyjemny, więc historię rozgrywająca się w murach pałacu poznawałam z nieskrywaną przyjemnością. Rozdziały są dosyć krótkie, toteż czytelnik cały czas ma ochotę na jeszcze jeden i kolejny. Przy tym wszystkim bohaterka nie jest skrajnie głupią osobą, lecz myślącym młodym człowiekiem. Za to Maxon i Aspen... No cóż, sama nie chciałabym musieć dokonywać wyboru pomiędzy tą dwójką. Nie mam pojęcia co zrobiłabym na miejscu Mer. Dlatego tym bardziej jestem ciekawa jakie wydarzenia zaserwuje Autorka w finalnym tomie.

Jeśli czytaliście pierwszą część i spełniła ona Wasze oczekiwana, to mimo paru wad powinniście skusić się na "Elitę". Myślę, że warto - chociażby po to, żeby znowu trochę móc przebywać w literackim światku bohaterów i śledzić ich losy. A jeżeli czujecie się zachęceni, jednak historia jest Wam całkiem obca, to odsyłam do "Rywalek". W gruncie rzeczy America ze swoimi problemami nie jest bardzo irytująca, a obie powieści zapewniają kilka godzin przyjemnej rozrywki. 

sobota, 14 czerwca 2014

"Przez 10 minut"

"Przez 10 minut" - Chiara Gamberale

Źródło okładki: KLIK
Na pozór 10 minut to tylko ulotna chwila. Tyle zajmują nam zwykłe, prozaiczne czynności, jak na przykład zjedzenie posiłku. 10 minut można całkiem zmarnotrawić lub sensownie wykorzystać. Którą opcję wybierasz?

Mówiąc delikatnie, Chiara nie potrafi już cieszyć się z życia. Jej relacje z mężem znacznie się ochłodziły, kobieta przestaje też prowadzić swoją rubrykę w gazecie. Świat i dotychczasowe życie zdają się rozbijać na malutkie, drobne kawałki. Z tego powodu Chiara trafia do psychoanalityczki, która proponuje jej grę w 10 minut. Obowiązujące w niej zasady mówią, że codziennie przez tytułowy czas, przez najbliższy miesiąc, należy robić coś, czego nigdy się nie robiło. Niepisana instrukcja nie daje dokładniejszych wskazówek  - te minuty można przeznaczyć na cokolwiek. Załamana kobieta podejmuje wyzwanie. Od tej chwili czekają ją nowe, ekscytujące wydarzenia.

Przede wszystkim zaznaczę, że spodziewałam się innej lektury niż otrzymałam, prawdę mówiąc - lepszej. A dlaczego "Przez 10 minut" nie spełniło w stu procentach moich oczekiwań?  To postaram się Wam wyjaśnić w dzisiejszej recenzji.

Kulejącym punktem jest według mnie fakt, że podczas czytania miałam momenty, kiedy się nudziłam. Nie mówię, iż było tak bezustannie, jednak przez większość lektury. Nie było chwil kiedy specjalnie przeżywałabym powieść, moje serce nie biło szybciej, na twarzy nie wykwitały mi rumieńce, które znaczyłyby "muszę koniecznie dalej czytać, muszę!". Takie uczucia były mi podczas poznawania "Przez 10 minut" obce. Można powiedzieć, że było mi nawet obojętne co ujrzę na kolejnych stronach, gdyż nie spodziewałam się cudów. Machinalnie przewracałam kolejne kartki, zwyczajnie. W dodatku styl, który zaprezentowała Autorka nie powalił mnie na kolana. Nie zauważałam w nim jakiegoś elementu, który byłby specjalnie charakterystyczny czy sprawiał przyjemność podczas czytania. Moim zdaniem można go określić jednym słowem - przeciętny. A wiecie, zazwyczaj nie przepadam za przeciętnością...

Z drugiej strony nie chcę zamykać się na wydźwięk książki i wytykać tylko wady. Tym bardziej, że książka ma też swoje plusy. Najważniejszym z nich jest impuls do działania, jaki próbuje nam wysłać Chiara Gamberale. Autorka pokazała, iż warto wyjść czasem poza schematy i wyzwolić swoje życie z nudy i marazmu. Czasami brakuje nam do tego chęci i siły, a opisywana lektura pomoże Wam to z siebie wyzwolić. W dodatku warto wspomnieć o oprawie graficznej, gdyż pod tym względem wydawnictwo spisało się znakomicie - sympatyczna, optymistyczna okładka oraz twarda oprawa prezentują się bardzo dobrze.

Myślę, że mimo paru niedociągnięć książka może się podobać. Niestety do mnie ona nie trafiła, ale być może należy na nią trafić mając odpowiednio dużo lat i doświadczeń. Decyzję dotyczącą sięgnięcia po powieść pozostawiam Wam. Jeśli czujecie, że to coś dla Was, nie przejmujcie się moją opinią. Ale jeżeli sami macie wątpliwości, przemyślcie to sobie jeszcze "na spokojnie".

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu Feeria!

czwartek, 12 czerwca 2014

"Zabłądziłam"

"Zabłądziłam" - Agnieszka Olejnik

Źródło okładki: KLIK
Macie czasem tak, że niby wszystko jest w porządku, ale tak naprawdę nic się nie układa? Masz dosyć codziennych zajęć, irytują Cię nawet bliskie osoby, które zazwyczaj są podporą. Dostajesz dobrą ocenę i zamiast się cieszyć pozostajesz obojętny. Oglądasz dobry film, a mimo wszystko doszukujesz się minusów, bo to przecież niemożliwe, aby on był faktycznie taki dobry. Masz ochotę na dwa kawałki pysznego ciasta, a kiedy już je zjesz, nachodzą Cię wyrzuty sumienia, bo przecież możesz przytyć. Źle, źle, źle, wszystko źle! Taki stan rzeczy może oznaczać, że zabłądziliście we własnym życiu. 

Maja ma szesnaście lat i zbyt duży bagaż doświadczeń jak na ten wiek. Cztery lata temu Kaja popełniła samobójstwo, nawet nie żegnając się z młodszą siostrą. Po tym zajściu jej rodzina rozpada się w drobny mak - mama wpada w depresję, a tata w żaden sposób nie potrafi zapełnić ziejącej pustki w ich familii. Nastolatka jedyną pociechę odnajduje w grze w koszykówkę i zerkaniu na chłopaka ze szkoły - Alka. Majka w pewnym momencie się zakochuje, chociaż nigdy nie miała okazji dobrze poznać swojego wybranka serca. Czy coś z tego wyjdzie? I czy traumatyczne przeżycia pozwolą dziewczynie poradzić sobie z szarą rzeczywistością?

"(...)Wiesz, czasem w życiu jest tak, że trzeba skoczyć na głęboką wodę. Bo jeżeli się stchórzy, to po prostu... może nie być drugiej szansy." ("Zabłądziłam", str. 194)

Jeżeli chciałabym w skrócie streścić swoją opinię na temat powieści Agnieszki Olejnik, mogłabym powiedzieć: Wstrząsająca i dobra książka, która sprawia czytelnikowi niemal namacalny ból. I faktycznie tak jest. "Zabłądziłam" spełniła moje oczekiwania w stu procentach i pozostawiła po sobie gorzkie wspomnienia. Tak bardzo wczułam się w sytuację głównej bohaterki, że miałam momentami problem, aby dobrze odnaleźć się w otaczającej mnie rzeczywistości. Nie miałam ochoty robić czegoś innego - chciałam jak najszybciej przeczytać tę powieść i nie czuć już tej wszechogarniającej beznadziei, która ogarnęła mnie podczas lektury. 

Może trochę dziwić nagromadzenie traumatycznych wydarzeń, gdyż w "Zabłądziłam" jest ich naprawdę sporo. Nie kończy się na jednej katastrofie, mamy do czynienia z ich niebywałą kumulacją - gwałt, samobójstwo, depresja, samotność. Jednak to wszystko może przydarzyć się każdemu z nas i ta świadomość jest właśnie przytłaczająca. Książka w dosadny i okrutny sposób pokazuje brutalność losu młodych ludzi. 

Jak zapewne zorientowaliście się po opisie nie obyło się bez wątku miłosnego. Można nawet powiedzieć, że jest on osadzony w samym centrum książki i bardzo rzuca się w oczy. Ale to nie jest żadna słodka i miła historia, tylko trudne i wymagające uczucie. Powieści młodzieżowe przyzwyczaiły nas do schematów, które nudzą, zaś w historii napisanej przez panią Olejnik odnajdziemy coś głębszego i niosącego naukę.

Ważnym elementem książki są wyraziści bohaterowie, którzy zapadają w pamięć. Majka oraz Alek zostali opisani bardzo realistycznie i żywo, dzięki czemu nie wydają się być papierowi - oni żyją własnym, choć książkowym, życiem. Polubiłam także Martę i Pegaza, który byli taki dobrymi duszyczkami. Takich ludzi chcemy spotykać na swojej krętej, życiowej ścieżce.

Wszystkim Wam gorąco polecam przeczytanie "Zabłądziłam". To niesamowicie smutna, przepełniona emocjami powieść o niełatwym dojrzewaniu do dorosłego życia i podejmowania najważniejszych decyzji. Momentami powieść zahacza o schematy, ale zapewne też wiele razy Was zaskoczy. Według mnie to niezwykle dobra obyczajówka, która może poszczycić się wysoką pozycją na tle innych książek z tego gatunku. 

niedziela, 8 czerwca 2014

"Gwiazd naszych wina" na dużym ekranie

Źródło obrazka: KLIK
Pewnie nie macie już ochoty czytać o nowej produkcji, na podstawie powieści "Gwiazd naszych wina" (jeśli to potwierdzacie, radzę zamknąć w tej chwili kartę z moim blogiem). Blogerzy wpadli jakby w trans i odbywają "pielgrzymki" do kin, żeby zobaczyć jak też uwielbiana przez nich książka zaprezentuje się na dużym ekranie. Oczywiście ja też musiałam to sprawdzić i od kilku dni wyczekiwałam tego momentu, kiedy sprawdzę jak owy film wyszedł. A wyszedł... niemalże perfekcyjnie!

Po zapoznaniu się ze zwiastunem doszłam do wniosku, że nie pasuje mi aktor grający Augustusa (w tej roli Ansel Elgort). Zresztą Shailane Woodley też jakoś mi odrobinę zgrzytała. Z tego co zauważyłam, większość raczej była zadowolona z doboru obsady. Tymczasem ja miałam co do niej ambiwalentny stosunek. Teraz muszę aktorom zwrócić honor - wczuli się w swoje role wręcz idealnie i wyglądali niczym stworzeni do tej produkcji. Zarówno Hazel, jak i Gus prezentowali się naturalnie i realistycznie.

Jeśli chodzi o różnice pomiędzy książką a filmem, to nie ma ich dużo, aczkolwiek małe zmiany można dostrzec. Pewnie nie zauważyłabym ich, gdyby nie fakt, że drugi raz przeczytałam "Gwiazd naszych wina", więc wszystko w pamięci mi się odświeżyło. Także rzuciły mi się w oczy małe niuanse, lecz nie odgrywały one tu znaczącej roli. Myślę, że wynikały bardziej z faktu, iż film tworzy się inaczej niż powieść i kilka zmian było być może wręcz koniecznych. Jednakże ogólnie całość wykazuje naprawdę dużą zgodność z pierwowzorem.

Zauważyłam, że książkę odebrałam trochę inaczej niż ekranizację. Jak dla mnie film w 100% nie dorównał pierwowzorowi, ale niewiele mu do tego brakuje. Najprawdopodobniej wynika to z tego, iż z reguły wolę czytać książki, niż oglądać filmy, więc lektura zazwyczaj ma dla mnie nieco inny wydźwięk niż przedstawiane obrazy.

Pomijając to wszystko muszę przede wszystkim zaznaczyć, że byłam pod ogromnym wrażeniem i summa summarum oglądałam GNW jak urzeczona. Ekranizacja poruszyła moje serce, była zarówno zabawna, jak i smutna. Augustus czarował mnie poczuciem humoru i swoją postawą, a Hazel porażała wręcz siłą i nastawieniem do świata. Najlepszą rekomendacją niech będzie sam fakt, że (o ile czas mi na to pozwoli) zamierzam wybrać się jeszcze raz do kina i znowu się zachwycać. Bo, kurczę, to było genialne!

piątek, 6 czerwca 2014

"Dwie Marysie"

"Dwie Marysie" - Ewa Nowak

Źródło okładki: KLIK
Przez długi czas miałam problem ze wskazaniem ulubionej książki/książek. Niby dość dużo czytam, a kiedy ktoś chciał poznać tytuł książki, która najbardziej przypadła mi do gustu, nie wiedziałam co odpowiedzieć. Zawsze dochodziłam do wniosku, że za dużo jest tych dobrych powieści, żeby móc się tak zdecydować tylko na jedną. W sumie nadal to podtrzymuję, ale od pewnego czasu potrafię wskazać chociażby część z tych ulubionych. A do nich z pewnością zaliczają się książki Ewy Nowak.

Marysia Gwidosz jest siedemnastolatką i nagle w jej życiu pojawia się taki moment, kiedy popada ona ze skrajności w skrajność. Raz ma wszystkiego dosyć. Za chwilę z radością rozmawia z rodzicami i młodszą siostrą. Czy to możliwe, żeby mieć aż takie huśtawki nastroju i mieć tak dwa różne oblicza. Oczywiście, że możliwe! To właśnie zwiemy dorastaniem.

Chciałabym przelać tu całą swoją miłość do prozy tej Autorki. Ale nie potrafię. Żadne słowa nie oddadzą tego, jak doskonale Pani Nowak mnie rozumie, jak bardzo jej książki mi odpowiadają. Nie potrafię też pisać recenzji jej książek. Moje opinie o nich zawsze wydają mi się niepełne i zbyt płytkie. Zupełnie nie potrafię opisać swoich emocji, dlatego myślę, że będę powoli odchodziła do recenzowania jej powieści (chociaż nie mówię, że całkowicie!), lecz na pewno w najbliższym czasie nie zamierzam zaprzestać ich czytania.

W "Dwóch Marysiach", które są dość małe objętościowo, znalazłam to, co u Ewy Nowak sobie cenię. Przede wszystkim byli kochani Gwidoszowie, u których chętnie pojawiłabym się z wizytą. Jest też ukazanie problemów związanych z dojrzewaniem i szukaniem własnego "ja". Mamy przezabawną Celinkę i oczywiście Marysię, która tak bardzo mi mnie samą przypomina. Przewinął się też nienachalny wątek miłosny i inne relacje międzyludzkie. A przede wszystkim czuć głębokie zrozumienie ze strony Autorki. Podczas czytania czułam się tak, jakby mówiła ona do mnie: "Widzisz, nie tylko Ty tak masz. Takich zagubionych istot jest dużo, to normalne!". Potem przesyłała mi pokrzepiający uśmiech i klepała po plecach, dodając "Wszystko w swoim czasie, będzie dobrze.". I choć brzmi to banalnie, to tak właśnie jest. Prawdziwość i naturalność tej powieści jest dla mnie wręcz cudowna.

Nie można zapomnieć o humorze, który nadaje "Dwóm Marysiom" bardzo przyjemny wydźwięk. Wszystko oczywiście za sprawą wspomnianych już Gwidoszów, którzy są tak idealni w swojej nieidealności. Jednak oczywiście nie tylko spraw lekkich dotyczy książka. W delikatny sposób są w niej przemycane trafne spostrzeżenia i uwagi, mogące okazać się przydatne w życiu. 

"Tak, bo chodzi nie o to, jaki kto jest, tylko czy pasuje do ciebie." ("Dwie Marysie", str. 89)

I wiecie, trochę się boję. Obawiam się tego momentu, kiedy otworzę "Dwie Marysie", a one przestaną poprawiać mi humor i podnosić na duchu. Boję się, że stracę to uwielbienie do dzieł Ewy Nowak. Aktualnie sympatia do jej książek osiąga chyba apogeum, bo nie wiem czy kiedyś będę ceniła je sobie bardziej. Ale teraz odsuwam wszystkie obawy i pocieszam się faktem, że jeszcze kilka książek tej Autorki do poznania przede mną, a wraz z nimi tegoroczne wakacje.

niedziela, 1 czerwca 2014

"Projekt Rosie"

"Projekt Rosie" - Graeme Simsion

Źródło okładki: KLIK
Wakacyjne miesiące zbliżają się ogromnymi krokami, czujecie to? Wśród uczniów narastają emocję, które wiążą się z nadchodzącym odpoczynkiem od szkoły, pracujące osoby wyczekują tych choćby kilku dni urlopu. Większość wykazuje zniecierpliwienie i czyni pierwsze plany co do podróży. Przypominam, że nie można też zapomnieć na ten czas o doborze lektury. Jeśli ktoś z Was zamierza leżeć przez tydzień plackiem na plaży, powinien uważnie przeczytać moją dzisiejszą recenzję, aby wiedzieć, jaką książkę należy zakupić przed wyjazdem!

Don Tillman, który zajmuje się genetyką, nie znosi chaosu. Jego życie jest zaplanowane co do minuty. Mężczyzna traktuje wszystko niezwykle poważnie i nie marnotrawi nawet chwili. W pewnym momencie postanawia wcielić w życie projekt "Żona", który ma mu pomóc w odnalezieniu idealnej partnerki życia. Don stosuje rygorystyczne zasady, wobec czego jego przyszła kobieta musi spełniać wiele wymogów. Jednak pewnego dnia w jego życie wkrada się niejaka Rosie, która nie jest kompatybilna z jego oczekiwaniami. Można wręcz powiedzieć, że powinna być pierwszą osobą, która zostanie odrzucona w prowadzonym projekcie. Mimo wszystko tych dwoje się zbliża. W końcu nie od dziś się mówi, iż przeciwieństwa się przyciągają...

"Jeżeli naprawdę kogoś kochasz, to musisz go zaakceptować takiego, jaki jest. Możesz jedynie mieć nadzieję, że pewnego dnia ten ktoś z własnej woli zechce coś w sobie zmienić." ("Projekt Rosie", str. 270)

Pierwsza rzecz, która powinna rzucić się czytelnikowi w oczy już od pierwszej strony, to nietypowy styl pisania Graema Simsiona. Zdecydowanie wyróżnia się on na tle typowych komedii romantycznych. Ten charakterystyczny język zawdzięczamy osobowości i zainteresowaniom głównego bohatera, który na wszystko patrzy pod kątem nauki, a jest narratorem powieści. Toteż powieść jest przepełniona fachowymi sformułowaniami. Na szczęście nadaje to komizmu, a nie odrzuca i "Projekt Rosie" czyta się dość sprawnie.

Nie mogę pominąć faktu, iż główny bohater z jego podejściem do życia, nadają książce wyraźne zabarwienie humorystyczne. Właśnie dlatego powieść Simsiona będzie według mnie doskonałym kompanem na wakacje i zapewne wielokrotnie uśmiechniecie się do siebie podczas czytania. Postawa Dona pokazuje czytelnikowi co może zrobić z człowiekiem nienormalnie dokładne planowanie czasu i chęć zawładnięcia nad swoimi emocjami. Dzięki temu przypomniałam sobie, że nie warto chcieć mieć zawsze wszystko pod kontrolą, bo to zwyczajnie nie ma sensu, a życie samo pisze dla nas najpiękniejsze scenariusze!

Konstrukcja fabuły i tempo akcji są przy tym utrzymane na poprawnym poziomie - jak dla mnie nie ma tu czegoś, co specjalnie by mnie zachwyciło, ale przy tym wszystkim nie wszystko jest schematyczne. Interesującym pomysłem była relacja jaka łączyła Dona z Rosie, gdyż wbrew pozorom nie opierało się to na takiej miłości, jaką serwują nam typowe obyczajówki. Dzięki temu całość odbiera się jako niebanalną opowieść, przy której idealnie się odpoczywa.

Pamiętajcie - zapiszcie sobie ten tytuł i zerknijcie na książkę w wolnej chwili. Możecie być spokojni, gdyż istnieje jedynie minimalne ryzyko, iż "Projekt Rosie" nie spełni Waszych oczekiwań. Kilka godzin dobrej zabawy, przyjemna historia i zapadający w pamięć bohaterowie - tego możecie się spodziewać!

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu Media Rodzina!