środa, 28 maja 2014

"Kredens pod Grunwaldem"

"Kredens pod Grunwaldem" - Agnieszka Tyszka

Źródło okładki: KLIK
Dawno nie pisałam o książkach Agnieszki Tyszki. Zresztą ostatnimi czasy jakoś nie czytałam jej nowych książek. Targi Książek w Warszawie przypomniały mi o tym, jak bardzo kiedyś uwielbiałam serię o Neli, jak dobrze czytało się "Wyciskacz do łez" i ile śmiechu mogą wywołać "Siostry pancerne i pies". Postanowiłam, że skorzystam z okazji, iż pani Tyszka gościła na targach i kupię sobie jakąś jej kolejną powieść, prosząc ją przy tym o autograf. Kiedy zdecydowałam się na zakup "Kredensu pod Grunwaldem" i zdobyłam podpis zaczęły nachodzić mnie wątpliwości związane z lekturą. Cichy głosik podpowiadał, że takie książki są raczej dla kilka lat młodszych odbiorców, że to, co podobało się kiedyś, teraz może nie wywoływać tylu pozytywnych emocji. Wiecie co? Moje obawy były kompletnie bezsensowne!

Kornelia Goździcka jest uczennicą pierwszej klasy liceum. Nastolatka nienawidzi swojego ojczyma i nie może zrozumieć dlaczego jej matka jeszcze siedzi uwikłana po uszy w ten dziwny związek. Którego dnia nauczyciel historii i polonistka proponują dziewczynie udział w konkursie, w którym musi wykazać się talentem literackim oraz znajomością historii. Okazuje się, że pisanie pracy na konkurs pozwoli nie tylko jej lepiej się przyjrzeć genezie bitwy pod Grunwaldem, ale przy tym wszystkim pozna ciekawego "rycerza" i dostanie okazję pokazania ojczymowi kto tu tak naprawdę ma rację...

Nie macie pojęcia jak dobrze bawiłam się podczas czytania "Kredensu pod Grunwaldem"! Powieść rozpoczęłam jeszcze na Stadionie Narodowym, kiedy musiałam czekać na rodziców. Już od pierwszej strony moje obawy dotyczące lektury zniknęły. Wróciły do mnie te emocje, które stają się bliskie podczas czytania książek spod pióra Tyszki. Czytając książki tej pani mam wrażenie, że nareszcie ktoś doskonale mnie rozumie. Pomiędzy mną a "Kredensem..." wytworzyła się niewidzialna nić porozumienia, dzięki której od razu robi się cieplej na sercu. 

W czym tkwi sekret? Myślę, że w prostocie. Nie mamy tu do czynienia z wampirami, elfami, nadludzkimi mocami. Dostajemy za to burą codzienność wymieszaną z odrobiną ludzkiej życzliwości i ciepła. Tego potrzebowałam, zdecydowanie. Przy tym wszystkim polubiłam Kornelię i myślę, że mogłabym się z nią zaprzyjaźnić w realnym życiu. Dobrze ją rozumiałam, więc przy tym czułam się, jak gdyby ona rozumiałam również mnie.

Przez powieść przewija się też wątek historyczny (zresztą nie będąc Holmesem, można to już stwierdzić po tytule), jednak nie wieje nudą. Jest przedstawiony w bardzo interesujący sposób, co może pokazać przeciwnikom tej nauki, jak bardzo przeszłość może być intrygująca. A jeśli ktoś lubi i historię, i opowieści obyczajowe, powinien jak najszybciej zapoznać się z "Kredensem pod Grunwaldem". Tym bardziej, że lekturę czyta się szybko i przyjemnie, co można zawdzięczać umiejętnościom Agnieszki Tyszki. Oczywiście nie jest to arcydzieło. Mówimy o sympatycznej młodzieżówce, która dla większości nie będzie czymś odkrywczym. Jednak dla mnie, być może na poły z sentymentu do Autorki, była fascynującą przygodą!

wtorek, 27 maja 2014

Najbardziej książkowe urodziny świata

Blogosfera została już zasypana niebotyczną ilością relacji z Targów Książek w Warszawie, więc zapewne nie zaskoczy Was fakt, że i ja chcę o nich opowiedzieć. Już trzeci raz brałam udział w tej przesympatycznej imprezie, ale zdecydowanie tym razem bawiłam się najlepiej! Zresztą nie mogło być inaczej - spotkania z blogerkami, masa genialnych książek, a w sobotę wypadały w dodatku moje urodziny. Cieszyłam się ogromnie i oczekiwałam z niecierpliwością soboty i niedzieli. W końcu obudziłam się pewnego słonecznego poranka i z radością stwierdziłam, że mamy 24 maja.

Już przed wejściem na targi przywitały mnie trzy osóbki: Gagatek, Karolka i Tosia. Odśpiewały mi uroczyste "Sto lat" i zostałam obdarowana książką, którą bardzo chciałam poznać - "Księżyce Jowisza". Zaraz po tym udałyśmy się do wejścia i rozpoczęła się na dobre nasza targowa przygoda. Chodzenie między stoiskami wydawnictw, robienie sobie zdjęć, zbieranie autografów autorów... Czy ten dzień mógł być piękniejszy?

Oto nasza potężna blogerska grupa! Kto by pomyślał, że
uda się objąć nas wszystkie? :)


Od prawej: KingaEma i ja
Od lewej: KarolkaMonika i ja
Udało mi się zebrać aż 6 autografów przez dwa dni (sobota i niedziela) od: Martyny Wojciechowskiej, Ewy Nowak, Joanny M.Chmielewskiej, Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak, Joanny Jagiełło i Agnieszki Tyszki. Nie będę zasypywała Was zdjęciami wszystkich, ale oto dwa z nich:



W sobotę wieczorem byłam wręcz wykończona (tym bardziej, że na koniec tego emocjonującego dnia zrobiłam sobie dosyć długi spacer...). Mimo to nie odpuściłam niedzielnej wizyty na Narodowym. Spotkałam się tam z Anią, kupiłam jeszcze trochę książek i wzięłam udział w wymianie organizowanej przez lubimyczytac.pl. 

Zapewne jesteście ciekawi o jakie powieści się wzbogaciłam przez weekend. Jest się czym pochwalić!


Najpierw zajmijmy się stosem po lewej stronie. Na samej górze widać "Zaklinacza czasu", którego na Targi przywiozła mi Ania, gdyż jest to nasza wspólna książka (kiedyś skorzystałyśmy razem z promocji 3 za 2) i teraz jest moja kolej na przeczytanie. Potem mamy wspomniane "Księżyce Jowisza", czyli prezent od Gagatka i Karolki. "Wstręt do tulipanów", "Frywolitki", "W pogoni za torebką" oraz "Podróże małe i duże" są efektem udziału w wymianie książek.
W następnym stosie widać "Kredens pod Grunwaldem" Agnieszki Tyszki. Już przeczytany, kolejny raz Autorka mnie nie zawiodła. "Zabłądziłam" bardzo mnie intryguje i już nie mogę doczekać się czytania! "Dwie Marysie" ukochanej Ewy Nowak zapewne będą miłą lekturą. A na dole mamy "Zapiski niewidomego taty" (kupione na promocji za całe 10 zł) i "Krucha jak lód". Czytaliście coś z tych powieści? Coś szczególnie polecacie? :)

Ogólnie targi zaliczam do bardzo udanych. Było naprawdę cudownie i zapewne powspominam te dni jeszcze przez długi czas. Przyznam, że nie mogłam sobie wymarzyć bardziej książkowych urodzin :D Wszystkich książkoholików zachęcam do brania udziału w tego typu imprezach - jest to niezwykle miłe doświadczenie. Mi pozostaje oczekiwać na następny rok i kolejne cudowne warszawskie targi :)

piątek, 23 maja 2014

"Czarnoksiężnik z Archipelagu"


"Czarnoksiężnik z Archipelagu" - Ursula K.Le Guin

Źródło okładki: KLIK
Sama się sobie czasami troszkę dziwię, ale nie do końca dobrze odnajduję się w książkach fantasy. O ile miło czyta mi się historie umiejscowione w przyszłości, czy z pewnymi elementami fantastyki, o tyle do fantastyki  typowej (przez typową rozumiem taką, gdzie są jakieś nadnaturalne istoty, inny świat) cały czas nie mogę przywyknąć. W teorii odnoszę wrażenie, że takie książki mogłyby mi się spodobać, ale w praktyce wychodzi inaczej. Do dzisiaj nie doczytałam "Władcy Pierścieni", na osławionego Pottera jedynie gdzieś bardzo przelotnie rzuciłam okiem. Niedawno nadarzyła się okazja, aby sięgnąć po powieść fantastyczną i nawet się ucieszyłam, że "Czarnoksiężnik z Archipelagu" to moja lektura szkolna. Po cichu miałam nadzieję, że nareszcie w pełni przekonam się do tego gatunku. Czy tak się jednak stało?

Głównego bohatera poznajemy, gdy ten ma zaledwie kilka lat. Któregoś dnia chłopiec podsłuchał swoją ciotkę i zapamiętał zaklęcie, które sprawiło, że tamta poczęła władać kozami. Duny postanowił sprawdzić czy te same słowa wypowiedziane przez jego usta spotkają się z podobną reakcją. I owszem, spotkały. Zaintrygowana ciotka uczy go kolejnych zaklęć, a chłopiec jest wyjątkowo pojętnym uczniem. W końcu, już jako nastolatek, odbędzie on długą i pouczającą podróż.

Rozczarowałam się, niestety. Przez około 80 stron byłam jeszcze jako tako zaciekawiona, lecz reszta książki była dla mnie niemal drogą przez mękę. Doczytałam tę powieść po prostu dlatego, że obawiałam się kartkówki z lektury... W innym wypadku najprawdopodobniej porzuciłabym "Czarnoksiężnika z Archipelagu" w połowie. 

Co najsmutniejsze - mnie to okropnie nudziło! Przyszedł taki moment, kiedy bohater wędrował od miejsca do miejsca, a nic nadzwyczajnego się nie działo. W dodatku według mnie styl pisania pani Le Guin nie należy do najprzyjemniejszych. Kolejnym mankamentem okazały się być dziwne nazwy i imiona bohaterów. W zasadzie głupio uznać to za minus, przecież właśnie o to w fantastyce chodzi - żeby wykreować inny świat, wykazać się kreatywnością. Jednak ja na siłę starałam się zapamiętywać szczegóły, aby w razie sprawdzenia wiadomości wszystko pamiętać (dobra, później to już mi się nawet nie chciało angażować mózgu i czytałam oby jak najszybciej). To wszystko sprawiło, że bardzo się męczyłam i nie czerpałam przyjemności z czytania.

Ale, no właśnie, jest jakieś "ale". Mam świadomość, że "Czarnoksiężnik z Archipelagu" może poszczycić się przesłaniem i mądrością. W pewnym sensie doceniam przemycone metafory i morał. Wiem też, iż książka może się podobać. Nie jestem ślepa i widzę walory powieści. Tu problem nie tkwi w samym tekście, a w upodobaniach i niefortunnym fakcie, że to jednak był dla mnie szkolny obowiązek. Dla Was "Czarnoksiężnik..." być może będzie niezwykłą przygodą. Jednak nie zmienia to faktu, że ja się wynudziłam i zawiodłam...

środa, 21 maja 2014

"Mąż zastępczy"

"Mąż zastępczy" - Joanna M.Chmielewska

Źródło okładki: KLIK
W życiu każdego z nas są takie momenty, kiedy w wyniku rozwoju wydarzeń dużo się zmienia. Dla nastolatka jest to na przykład nowa szkoła, co często wiąże się z poznaniem innych ludzi i zmianą środowiska. Dla tych nieco starszych może być to ślub - co prawda na tym polu nie mam jeszcze doświadczeń, ale jestem pewna, iż taki dzień wywraca życie do góry nogami. Ale nie tylko ślub. Idąc o krok dalej natrafiamy na rozstania z ukochanymi osobami. I chociaż są postrzegane jak katastrofa, to one także prowadzą w nowe miejsca. Wtedy otwierają się przed nami kolejne drzwi, naturalnie należy sprawdzić co się za nimi kryje...

Piotr ustatkował się i wiódł dość spokojny żywot z ukochaną żoną u boku. Wszystko byłoby wręcz idealnie, gdyby nie fakt, że przez pewien czas pracował za granicą, co osłabiło więź łączącą małżonków. Nie pomaga też fakt, że Karolina i Piotr mimo usilnych starań nie doczekali się potomka. Taka sytuacja popchnęła kobietę do zdrady, a jej małżeństwo z Piotrem rozpadło się. Mężczyzna zrozpaczony i zdezorientowany nie potrafił znaleźć sobie miejsca bez ukochanej. Kiedy kolejny raz niezadowolony rzucił pracę, wpadł na pewien pomysł. W jego głowie bardzo szybko wykiełkował plan firmy, w której pomagałby kobietom w drobnych pracach domowych i remontach. Takim oto sposobem powstaje jego działalność o dwuznacznej nazwie - "Mąż zastępczy".

Z prozą pani Joanny M. Chmielewskiej zetknęłam się już trzeci raz. Dwie poprzednie powieści nie zmieniły mego życia i nie były arcydziełami, ale to bez wątpienia przyjemna literatura kobieca. Ale o ile "Poduszka w różowe słonie" oraz "Karminowy szal" zahaczały o odrobinę poważniejsze sprawy, o tyle "Mąż zastępczy" zaskoczył mnie humorem. Nie był on wyborny i kunsztowny, lecz wielokrotnie łapałam się na tym, iż powieść mnie szczerze rozbawiła. Działo się to przede wszystkim za sprawą nietypowych zleceń Piotra, jak i sympatycznej, kilkuletniej Tosi, która zawsze miała coś ciekawego do powiedzenia. 

Spodobała mi się sama koncepcja fabuły, a Autorce udało się wykorzystać pomysł i dobrze poprowadzić go na kartach powieści. Jestem mile zaskoczona kreatywnością, którą wykazała się pani Joanna wymyślając czynności, w których Piotr miał pomagać ludziom. Nie chcę Wam ich zdradzać, bo zabrałoby to radość z lektury, ale były one naprawdę niespotykane i komiczne. Co prawda zakończenie było dla mnie trochę naciągane, jednak literatura obyczajowa przyzwyczaiła mnie już do podobnych rozwiązań autorów. 

Jest jeszcze jeden bardzo ważny element "Męża zastępczego". Tę historię tworzą przede wszystkim ludzie. Mamy tu całą gromadę różnorodnych postaci. Poczynając od wspominanej już kilkulatki, a kończąc na sfrustrowanych staruszkach. Każda osoba miała w sobie coś charakterystycznego. Niektóre z postaci rozbawiały, inne irytowały, a kolejne smuciły. Jednak, co najważniejsze, nie pozostawiały one czytelnika w obojętności. Cenię sobie to, ponieważ ważne jest dla mnie, aby bohaterowie wzbudzali jakiekolwiek emocje - chociażby te negatywne.

Na poprawę humoru polecam jak najbardziej. Niestety kolejny raz jest to jedynie przyjemna, lecz nieporuszająca historia. Mimo wszystko warto się z nią zapoznać. Na ciepłe, słonecznie dni, kiedy nie mamy ochoty przesadnie angażować naszego mózgu podczas lektury, powinna się sprawdzić. Jednak jeśli chcecie sięgnąć po coś ambitnego, to "Męża zastępczego" odradzam. 

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu MG!

sobota, 17 maja 2014

"samotni.pl"

"samotni.pl" - Barbara Kosmowska

Źródło okładki: KLIK
Wczorajszy wieczór. Beznadziejna pogoda, wszystkiego miałam dość. Planowałam czytać szkolną lekturę, ale z racji, że był piątek to moje wewnętrzne "ja" stawiało opór, chociaż tamta książka jest nawet w porządku. Mimo to - lektura odpadała i mówiłam sobie, że przecież dopiero piątek, więc do poniedziałku jakoś się z nią wybiorę. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. W przypływie chwilowej desperacji zaczęłam się uczyć biologii, ale mój zapał ulotnił się chwilę po tym, jak otworzyłam podręcznik i zajrzałam do notatek. Pozostawał tylko jeden ratunek. Potrzebowałam jakiejś miłej, podnoszącej na duchu książki. Mój wzrok padł na powieść Barbary Kosmowskiej o odpowiednim do wczorajszego humoru tytule "samotni.pl". Już po chwili przepadłam na kartach tej powieści. 

Kilkunastoletnia Joanna nie ma rodziców, a miejsce jej matki zajęła starsza siostra Zosia, nauczycielka w pewnym liceum. Dziewczyna z bujnymi, rudymi, kręconymi włosami czuje się niekiedy nieswojo. Poza tym brakuje jej przyjaciół i prawdziwej rodziny. Równolegle mamy Wiktora - licealistę z problemami, który pozostawiony na pastwę losu rodziców mieszka z chorą babcią. Chłopak nie radzi sobie z nauką i coraz boleśniej odczuwa braki w budżecie. Co może wyniknąć ze spotkania Joanny i Wiktora?

To była terapia, trochę nawet taki balsam dla duszy. Książkę rozpoczęłam wczoraj wieczorem, a dzisiaj w godzinach przedpołudniowych udało mi się ją skończyć. Krótka przygoda, miła. Najważniejsze, że podziałało. Bo "samotni.pl" pomagają. Pokazują kręte ścieżki ludzkiego losu, jednak te drogi zawsze dokądś prowadzą. Powieść pokazuje, że po burzy wychodzi słońce, a każdy z nas zasługuje na ogrzewanie swojej twarzy w jego blasku. I, o dziwo, nie ma tu taniego sentymentalizmu i ckliwości. Taka powiastka o życiu. Nic szczególnego, ale cały czas miła. 

Pora powiedzieć kilka słów o postaciach, bo to akurat Autorce się bardzo udało! Przez te 227 stron dobrze poznałam Joannę, Zosię, Wiktora, Kaję, Szymona. Co ważne, nie miałam wrażenia, że zostali zamknięci na stronach książki. Wydawali się być realni, bardzo rzeczywiści. To ludzie jak ja i Ty. Z bolesnymi przeżyciami, niewygodnymi problemami. Przez to właśnie stają się bliscy. Oni uświadamiają, że nikt z nas nie ma idealnego życia, a otaczający nas znajomi też muszą mieć problemy. Każdy je ma. Innych rozmiarów i innego pokroju, ale ma.

Na próżno szukać tu bardzo dynamicznej akcji. Być może, gdybym czytała tę książkę przez kilka dni, to poczułabym w pewnym momencie znużenie. Jednak jest ona na tyle krótka, że naprawdę bez problemu da się ją połknąć szybko i bez wysiłku. A wszystko to przedstawione wprawnym stylem Barbary Kosmowskiej, dzięki czemu "samotni.pl" są historią, którą czyta się nadzwyczaj przyjemnie. 

Ktoś się zawiedzie, a może komuś ona, tak jak mi, pomoże. Nie jest to literatura najwyższych lotów, jednak z powodzeniem może być polecana zagubionym nastolatkom i tym trochę starszym czytelnikom. Najprawdopodobniej już niedługo wydarzenia zawarte w książce zaczną blaknąć w mojej pamięci, ale ogóle wrażenie pozostanie dobre. Zwyczajna, niczym się niewyróżniająca, ale dająca otuchę - właśnie taka jest to pozycja.

wtorek, 13 maja 2014

Kilka faktów o mnie, czyli jaką jestem czytelniczką

Źródło obrazka: KLIK
Prowadzę Wyspę od kilkunastu miesięcy, ale nie przypominam sobie, abym opowiadała Wam kiedyś jaką jestem czytelniczką. Na szczęście pojawiła się akurat okazja, by o tym wspomnieć. Pewnie kojarzycie już tę zabawę, a mnie do niej nominowała Monika, więc z chęcią skorzystam z zaproszenia :)

Przed Wami kilka faktów o moim czytelniczym życiu:
1. Dawniej bardzo często nie kończyłam książek. Nie bardzo wiem z czego to wynikało, ale dzisiaj nie lubię zostawiać niedokończonej powieści i nawet jeśli mnie nudzi, to wolę doczytać do ostatniej strony.
2. Z przesadą boję się o własne książki. Pamiętam jak w wakacje śmieli się ze mnie rodzice i przyjaciółka, kiedy usłyszeli, że nie mam zamiaru schować swoich książek do walizki, bo może się coś z nimi stać. Nie działał na mnie argument, iż większość jest w twardej oprawie... Oczywiście nie dałam się przekonać i postawiłam na swoim :D
3. Książki genialnie wpływają na mój nastrój i potrafią poprawić mi humor w beznadziejny dzień.
4. Od pewnego czasu nie lubię przerywać czytania jednej pozycji i zaczynać w trakcie kolejnej. Oczywiście całkowicie nie udaje mi się tego uniknąć, jednak lepiej przeżywa mi się powieść czytając tylko jedną.
5. Teraz fakt, nad którym ubolewam. Bardzo trudno skupić mi się na czytaniu w miejscach, gdzie jest dużo ludzi, więc raczej rzadko czytam w miejscach publicznych. A szkoda, bo czasami można spożytkować w ten sposób trochę wolnych minut...
6. ... za to we własnym łóżku i ciszy pochłaniam książki z przyjemnością :)
7. Niestety, nie mogę pochwalić się nałogowym czytaniem od małego. Nigdy nie byłam ich przeciwniczką, jednak literatura zainteresowała mnie jakoś bardziej pod koniec podstawówki, ale w sumie w prawdziwą pasję przerodziło się to dopiero w gimnazjum.
8. Do teraz nie rozumiem jak mogłam kiedyś czytać nieczęsto. Aktualnie nie wyobrażam sobie swojego życia bez książek.
9. Marzy mi się własna biblioteczka w domu, gdyż od pewnego czasu brakuje mi na półkach miejsca na swoje wszystkie cudeńka... Takim oto sposobem mój pokój jest wypełniony książkami praktycznie po brzegi i leżą one często w najróżniejszych miejscach (Przez pewien czas Jeżycjada leżała sobie na przykład na podłodze, a inne stosy książek zalegały na biurku. Jak na razie chociaż do pewnego stopnia opanowałam sytuację, ale idealnie nie jest xd).

Mam nadzieję, że się nie zanudziliście :) Podzielcie się w komentarzach faktami o swoim czytelniczym życiu.
Trzymajcie się <3

poniedziałek, 12 maja 2014

"Wieczorem w Paryżu"

"Wieczorem w Paryżu" - Nicolas Barreau

Źródło okładki: KLIK
Klimatyczna okładka, uroczy opis i zachęcające recenzje. Tyle wystarczyło, żeby skłonić mnie do przeczytania "Wieczorem w Paryżu". Od pewnego czasu przymierzałam się do lektury. Co jakiś czas, na przykład przy okazji wizyty w księgarni, zerkałam na nią przychylnym okiem. W końcu stwierdziłam, że chcę poznać tę powieść. Kupiłam. Pewnego dnia zaczęłam czytać i...

Alain Bonnard odziedziczył po swoim wujku małe kino studyjne znajdujące się w Paryżu. Cinema Paradis nie cieszy się dużą popularnością, a widzowie to zazwyczaj powtarzające się osoby. Tak na przykład co środę zjawia się tajemnicza kobieta w czerwonym płaszczu. Właściciel kina od razu czuje, że jest ona sympatyczną osobą. Postanawia pomóc szczęściu i po seansie zaprasza ją na kolację. Tych dwoje szybko odnajduje wspólny język. Niestety, miła Melanie nie przychodzi na kolejne umówione spotkanie, a Alain nie może jej odnaleźć.

Jedno wielkie rozczarowanie. No bo jak to, książka mnie nie oczarowała? Naprawdę myślałam, że lubię takie historie i że atmosfera paryskiej miłości udzieli się i mi. Tym bardziej, że marzy mi się podróż do kraju sera i win, więc myślałam, że przyjemna historia w połączeniu ze wspomnianym państwem będzie strzałem w dziesiątkę. Tymczasem okazało się, że o ile Paryż w tle prezentował się dobrze, o tyle inne elementy książki kuleją.

Przede wszystkim wątek romantyczny był dla mnie mocno naciągany. Rozumiem, miłość od pierwszego wejrzenia i te sprawy, ale Nicolas Barreau nie przedstawił uczucia realistycznie. Naiwność aż krzyczała, a ja miałam ochotę krzyczeć razem z nią. Myślałam, że przeczytam książkę szybko, tymczasem zrobiłam sobie przerwę na przeczytanie innej pozycji (czego nie lubię). Wielokrotnie się nudziłam, a moje myśli najchętniej odpłynęłyby w innym kierunku. Sprawa ulega małej poprawie dopiero pod koniec książki, ale 80 stron nie zatarło złego wrażenia. Nawet kino w tle, dosyć przyjemny styl pisania Autora i ogólnie cała teoretycznie urocza otoczka nie załatwiła sprawy. Po prostu chciałam skończyć książkę i mieć ją za sobą.

W zasadzie nie powinnam mieć do nikogo pretensji, bo takie powieści często cechuje infantylizm. Nie pierwszy raz czytałam książkę na tym poziomie. No więc dlaczego tym razem tak bardzo mnie to raziło, czemu byłam znużona. Trudno powiedzieć. Może to znak, że trzeba poszukać w literaturze czegoś trochę innego i od czasu do czasu sięgnąć po coś z zupełnie innej bajki? A może po prostu kiedyś musiałam zacząć wyrastać z takich pozycji? Tylko że sprawę mogli chociaż w małym stopniu uratować bohaterowie, a tu również nie jest za wesoło. Alain i Melanie nie byli według mnie wystarczająco dobrze zarysowani i nie udało mi się nawiązać z nimi więzi. Wolałam już najlepszego przyjaciela głównego bohatera, Roberta - wiecznego optymistę, o którym Alain powiedział takie słowa: "Twierdziłby, że wszystko będzie dobrze nawet wtedy, gdyby skoczył ze spadochronem, który się nie otwiera.".

Chciałabym powiedzieć, że mimo wszystko polecam, bo w sumie "Wieczorem w Paryżu" to poprawna obyczajówka. Ale nawet jeśli ona jest poprawna, mimo faktu, że pewnie wielu osobom się podoba, ja czułabym się źle z faktem, że rekomenduję coś, co mnie męczyło. Także nie zachęcam. Stwierdzę nawet, że szkoda wydawać na nią pieniędzy, a przede wszystkim nie warto marnować swojego czasu. Jest w końcu tyle innych, o niebo lepszych książek. 

sobota, 10 maja 2014

"Sztuka słyszenia bicia serca"

"Sztuka słyszenia bicia serca" - Jan-Philipp Sendker

Źródło okładki: KLIK
Wszyscy z nas prawie codziennie słuchają muzyki. Chcąc nie chcąc "natykamy" się na nią chociażby robiąc zakupy czy będąc w innym miejscu publicznym. Słuch umożliwia nam również podziwianie śpiewu ptaków czy monotonne tykanie zegara. Oprócz tego dzięki niemu porozumiewamy się z ludźmi, to on wpływa w dużej mierze na nasze relacje z innymi. A zastanawialiście się kiedyś jakby to było słyszeć bicie serca, podziwiać je i rozpoznawać po nim ludzi?

Pewnego dnia ojciec, głowa rodziny, znika. Ślad po nim zaginął i nikt z jego najbliższych nie ma pojęcia co właściwie się dzieje. Po czterech lat jego żona odnajduje pewien pakunek i ofiaruje go córce , gdyż wie, że Julię na pewno on zainteresuje. Kiedy młoda kobieta przeczyta list, który zawierała tajemnicza paczka nie zamierza spocząć dopóki nie podąży jego śladem. Czeka ją daleka wyprawa w nadziei na odnalezienie ojca. Jesteście ciekawi czym zaowocuje podróż?

Przede wszystkim - nie sugerujcie się powyższym opisem, gdyż tak naprawdę nie odkrywa on nawet częściowo piękna tej powieści. Wnętrze "Sztuki słyszenia bicia serca" jest całkiem odmienne, lepsze. Jednak postanowiłam zachować dyskrecję, tak jak to zrobiło wydawnictwo, ponieważ nie chcę zabierać Wam przyjemności z lektury. Ja byłam pod wrażeniem tego, co czekało na mnie na kartach książki. Spodziewałam się dobrej i przyjemnej lektury, ale nie wiedziałam, iż będzie ona tak niezwykła, a jednocześnie prosta. 

Wiem, że z reguły nikt nie lubi cytatów z recenzji, które są zamieszczane na okładce. Takie wyrwane z kontekstu fragmenty zazwyczaj tylko mydlą oczy, a mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Tym razem możecie być spokojni. Nie rozczarujecie się, a przeczytacie magiczną, miłosną historię. Spodziewam się, że teraz myślicie, iż nie macie ochoty na kolejny romans. I tu zaczyna się problem. Bo to faktycznie jest książka o miłości, ona naprawdę ma dużo z romansu. Tylko że nie z takiego, jakimi aktualnie zalewa nas rynek literatury. Brakuje tu słodyczy i naiwności. W "Sztuce słyszenia bicia serca" Sendker dotknął sedna sprawy, ukazał dojrzałe i bezinteresowne uczucie. Pokazał nam miłość, w której nikt nie zadaje zbędnych pytań - po co, jak, dlaczego. 

Nie mam ochoty omawiać dokładnie spraw w tej chwili podrzędnych, jak tempo akcji czy kreacja bohaterów. Według mnie schodzi to na drugi plan , gdyż sama tematyka przesłania takie szczegóły. Jednak podczas czytania kompletnie się nie nudziłam, a postaci poznałam bardzo dobrze, co jest znakiem, iż z tymi elementami Autor poradził sobie całkiem dobrze.

To książka dla pragnących docenić dar, jakim jest życie. To książka dla tych, którzy lubią romanse i paradoksalnie dla tych, którzy ich nie lubią. To książka dla tych, którzy mają marzenia. To książka dla tych, którzy lubią dobrą literaturę. To książka dla wszystkich. Krótko mówiąc, to książka dla Ciebie.

środa, 7 maja 2014

Oni mnie inspirują!

Źródło obrazka: KLIK

Macie tak, że kiedy przebywacie z kimś lub czytacie czyjeś teksty, to od razu sami macie ochotę coś naskrobać, przelać swoje myśli w jakieś miejsce lub zwyczajne się wygadać? Mi się to zdarza dosyć często. W szczególności, kiedy czytam posty lub chociażby krótkie wypowiedzi niektórych ludzi. W naszej książkowej blogosferze znalazłam cztery takie osóbki, które mnie inspirują i motywują do działania. Jesteście ciekawi kto to taki? Jeśli tak, zapraszam! :)

1. Mery
Jej nie mogło tu zabraknąć. Nie wiem czy kiedyś o tym wspominałam, ale to jej cudowna Kraina Andersena skłoniła mnie do założenia własnego bloga. Co prawda nie był to pierwszy blog o literaturze, na który się natknęłam, ale zdecydowanie jeden z najlepszych. Jej styl pisania, kreatywność i wybór wyśmienitych lektur niezmiennie udowadnia mi, że blogosfera jest pełna perełek. A Mery z jej Krainą składają się na jedną z nich :)

2. Gagatek
Uwielbiam jej recenzje, które sprawiają, że na twarzy wykwita uśmiech! Monika umie pisać w taki sposób, iż jej teksty nie mają w sobie nic ze sztywnych, schematycznych opinii i zawsze można się poczuć jakby nie czytało się recenzji, ale jak gdyby to siedziała sobie ona obok i radośnie opowiadała co to ostatnio przeczytała. A poza tym podziwiam jej częstotliwość publikowania postów. Nie mam pojęcia jakim cudem Gagatek się z tym wszystkim wyrabia, ale niech wyrabia się dalej, bo Na zimowy i letni wieczorek zawsze miło mi się odwiedza.

3. Karolka
Tu zdecydowanie chwalę sobie jej optymizm, którym czaruje w każdej napisanej przez siebie notce. O, na przykład tutaj. Czujecie jakim pozytywnym nastawieniem emanuje? A w dodatku czyta książki, które bardzo często pokrywają się z moim literackim gustem, więc jej recenzje są dla mnie doskonałą okazją, żeby sprawdzić co ciekawego poleca Karolka, a czego ja jeszcze nie znam :)

4. Antonina
Listę zamyka dająca niesamowitego kopa Antonina. Przede wszystkim podziwiam to z jaką odwagą i pewnością siebie pisze w internecie o wierze i Bogu. Przyznacie chyba, iż w dzisiejszych czasach mało który nastolatek lubi się z tym upubliczniać. Julka udowodniła mi że można to zrobić, a w dodatku przedstawiać wszystko w taki sposób, żeby ludzi zarażać swoim nastawieniem do świata. W szczególności polecam Wam zapoznać się z tym jej postem.

Rzecz jasna blogosfera jest pełna pozytywnych ludzi, u których pasja w tym co robią przejawia się bardzo intensywnie. Jak dla mnie są to przede wszystkim one, jednak jeszcze wiele blogów i osobowości do odkrycia. Czasami, kiedy ogarnia mnie niemoc w stosunku do pisania, to wystarczy, że przeczytam tekst którejś z Was. Dzięki, że mnie inspirujecie dziewczyny! :)

A kto inspiruje Was?

poniedziałek, 5 maja 2014

Co dała mi blogosfera?

Źródło obrazka: KLIK
Blogosfera to pułapka, a kiedy do niej wpadniesz, to bardzo trudno się z niej potem wyplątać. Między innymi z tego powodu po moim ostatnim małym kryzysie w prowadzeniu Wyspy, stwierdziłam że jednak zostaję i będziecie się ze mną jeszcze długo męczyć. Co tu dużo mówić, kiedy włożyło się w coś wiele godzin pracy, swój wolny czas i przede wszystkim serce, to nierozważne byłoby zostawienie tego pod wpływem chwili. Postanowiłam, że warto zobaczyć co zyskałam dzięki prowadzeniu bloga, gdyż lista takich rzeczy może być bardzo motywująca.

1. Nowi znajomi
To bardzo ważny punkt, co potwierdzą zapewne inni blogerzy, który mieli okazję poznać kogoś (chociażby przez internet), kto dzieli ich pasję i mówi o niej z tym samym zapałem i miłością. Nie do końca wyobrażam sobie teraz moje życie bez ludzi, którzy wkradli się do niego po tym, jak założyłam tego bloga. Z dwiema blogerkami udało mi się spotkać na żywo, z innymi rozmawiałam wielokrotnie na popularnym facebooku, a z jeszcze kimś nawiązałam jedynie jakąś krótką rozmowę w komentarzach. I wiecie co? To naprawdę cudowne uczucie i nigdy wcześniej nie pomyślałabym, iż ulotna znajomość połączona zainteresowaniami może być aż tak przyjemna. Teraz nie mogę doczekać się Targów Książki w Warszawie, gdzie uda mi się spotkać kolejne osoby ze światka blogosfery, bo wiadomo - na dłuższą metę jedynie "pisane" rozmowy to za mało. A najlepsze jest to, że kompletnie nie obawiam się, iż spotkanie "na żywo" nie wypali. Czuję, że to wszystko musi się po prostu udać! :D

2. Zwiększona świadomość czytelnicza
Mowa tu o większym dostrzeganiu szczegółów w książkach i patrzenie na nie nieco bardziej surowym okiem. Podczas czytania zaczęłam zauważać, że rzucają mi się w oczy pewne niuanse, na które kiedyś nie zwracałam raczej uwagi. Potrafię lepiej ocenić co podobało mi się w książce, a co było jej słabszą stroną. Dawniej nie byłam w stanie wyłapać tylu szczegółów, a ta znaczna poprawa w moim czytelniczym życiu bardzo mnie cieszy.

3. Poprawa jakości własnych tekstów
Oczywiście cały czas nie jestem w pełni usatysfakcjonowana poziomem swoich tekstów, ale nie uważam tego za błąd. Dzięki temu nieustannie staram się coś w swoim stylu pisania zmienić, ulepszyć, czy chociaż nie pogorszyć. Zapewne znacie powiedzenie - trening czyni mistrza. Tak też jest z pisaniem recenzji - z każdą kolejną robi się mały kroczek w kierunku lepszych jakościowo tekstów.

4. Korzystniejsze zagospodarowanie wolnego czasu
W tym nie jestem mistrzem i wciąż ubolewam nad tym, iż zdarza mi się marnotrawić czas. Jednak i tak uważam, że zrobiłam postęp. Wyspa wymaga ode mnie zaangażowania i jest strasznym pożeraczem czasu. Weźmy chociażby napisanie jednej recenzji. Żeby ją stworzyć należy najpierw przeczytać daną pozycję, a potem przelać tu swoje przemyślenia. Tego nie da się zrobić w 3 godziny (chyba, że weźmiemy pod uwagę książeczkę mającą 50 stron), ale wymaga niekiedy kilku dni czy tygodni (i tak się może zdarzyć), a przy okazji chociażby minimalnego wysiłku intelektualnego. Tym oto sposobem obecnie raczej rzadko oglądam telewizję, co bardzo mnie cieszy, bo dawniej potrafiłam w ten sposób tracić swój cenny czas.

5. Satysfakcja i radość
Przy tym wszystkim zostaje jeszcze zwykła ludzka satysfakcja. Może dla niektórych zabrzmi to egoistycznie, ale naprawdę miło spojrzeć czasem na swojego bloga przychylniejszym okiem i w głębi pochwalić samego siebie za "dobrą robotę". Owoc naszej pracy, w tym wypadku prowadzona strona, to nagroda. A kiedy zdarzy się, że ktoś pochwali nasze wysiłki rośnie nam serce, a na twarzy wykwita uśmiech. Dla takich momentów również warto! :)

To nadal nie są wszystkie korzyści - przykładowo mógłby się tu również znaleźć fakt, iż poznałam dzięki temu wiele cudownych książek, ale myślę, że nad tymi punktami nie będę się teraz rozwodziła. Jeżeli również prowadzicie bloga, koniecznie podzielcie się w komentarzu rzeczami, które zawdzięczacie blogosferze :)

Do napisania!

sobota, 3 maja 2014

"Bez mojej zgody"

"Bez mojej zgody" - Jodi Picoult

Źródło okładki: KLIK
Kolejny raz siedzisz w szpitalu. Czekasz na pobranie krwi, a potem biegniesz do siostry, żeby powiedzieć jej, że to zrobiłaś. Znowu jej pomogłaś. Szpital, chociaż Ci się to nie podoba, jest niemal drugim domem Twojej rodziny. Od kiedy pamiętasz wiązało się z nim Wasze życie. Już od wczesnego dzieciństwa byłaś zmuszona często go odwiedzać. Jesteś poważnie chora? Bynajmniej, to Twoja siostra ma ostrą białaczkę promielocytową. A Ty musisz jej pomóc.

Anna to trzynastolatka, która pomimo faktu, iż nie jest chora, żyje praktycznie tak, jakby była. Została ona poczęta metodą in vitro, aby jej tkanki wykazywały pełną zgodność z tkankami Kate - jej starszej, chorej na białaczkę siostry. Dziewczyny dzielą swoje życie - zaczynając od wspólnego pokoju, przez zewnętrzne podobieństwo, a kończąc na krwi, która płynie w ich żyłach. Tylko że, sami powiedzcie, ile można tak żyć? W końcu Anna postanawia udać się do adwokata i wytoczyć swym rodzicom wniosek o usamowolnienie. Od tej chwili rodzina Fitzgeraldów przejdzie trudną i bolesną drogę.

"Możliwe, że zbłądziliśmy, ale wolę zabłądzić z tobą, niż z innym dość do celu" ("Bez mojej zgody", str. 445)

Niezwykła, poruszająca książka - wszystkie moje dzisiejsze wywody sprowadzą się najprawdopodobniej do tego jednego faktu. Bo właśnie takie jest dzieło Picoult. Porażające. "Bez mojej zgody" czekało na to, aż je przeczytam, od niemal roku. Powinnam teraz napisać, że nie wiem dlaczego przez tak długi okres czasu bezczynnie leżało, ale ja myślę, iż dobrze się stało. Może właśnie podświadomie oczekiwałam na to, aż do niej dojrzeję, aż będę miała siłę poznać tę historię całym sercem.

Książka ma ponad 520 stron. Dla mnie jest to już cegiełka i zawsze boję się takich dzieł. Wydaje mi się, że znudzą mnie w połowie, że akcja będzie się dłużyć. Tymczasem tym razem nie spotkał mnie żaden zawód - całe szczęście, że Jodi Picoult nie napisała tej powieści o chociażby jedną stronę krótszej. Tu wszystko pasowało idealnie i ani razu nie miałam wrażenia, iż coś jest stworzone na siłę, na ilość, a nie na jakość. Przez cały czas byłam zaciekawiona i wstrząśnięta, a to niemal sukces. 

Z reguły dbam o książki, bardzo uważam, żeby nic się nie zagięło i nie pobrudziło. Jednak z "Bez mojej zgody" sprawa wygląda troszkę inaczej, ponieważ zdobyłam ją na wymianie książek i była ona mocno podniszczona. Chyba właśnie dlatego nie miałam problemu i wewnętrznego konfliktu, z powodu podkreślania w niej niektórych fragmentów. Teraz myślę, że ta pozycja dla mnie dodatkowo zyskała - stała się czymś osobistym. 

Trzeba mi zauważyć, iż nie mamy do czynienia z początkującą pisarką. Łatwo spostrzec, że Autorka ma za sobą bagaż doświadczeń, a dziś omawiana książka nie jest jej pierwszym dziełem. Jodi Picoult używa bogatego słownictwa, jednak nie poetyckiego i wykwintnego, lecz przy tym wszystkim prostego i przejrzystego. Pomimo pewnych terminów lekarskich nie miałam problemów ze zrozumieniem tekstu, więc to nie powinno być dla nikogo obawą. 

Byłam pod wrażeniem tego, jak dużo różnych osobowości spotkałam na kartach powieści. Mamy pełny wachlarz różnych typów ludzi. Przez dorastające dziewczyny, zbuntowanego chłopaka, zagubionego prawnika, aż do pokrzywdzonych przez los rodziców. Co więcej, żadna z postaci nie była potraktowana zbyt ogólnikowo, a o każdym możemy sporo się dowiedzieć. Świadczy to o tym, iż Autorka poświęciła sporo czasu na kreację bohaterów. Co najważniejsze, nie na marne. 

Jednak tu przede wszystkim najważniejsze są emocje i wybory, przed którymi nikt z nas nie powinien musieć stawać. Po krótkiej analizie stwierdziłam, że nie chciałabym zamienić się z żadnym z bohaterów, gdyż każdy z nich miał "pod górkę". Podczas czytania, a także i teraz nie mam pojęcia co ja zrobiłabym na miejscu Anny. Współczuję jej gorąco i doceniam niebywałą, jak na trzynaście lat, dojrzałość. A przy tym wszystkim zrozumiałam jak wielkim darem jest życie, jakie teraz wiodę. Często narzekam, a nie mam nawet w 1/10 takich problemów, z jakimi borykały się postacie. Uświadomiłam sobie co posiadam, jak wiele otrzymałam.

Myślę, że wiele z Was zna już "Bez mojej zgody", a jeśli nie, to szybko to nadrabiajcie. Wierzę, że nikogo ta książka nie rozczaruje. Nawet jeśli nie będziecie pod takim wrażeniem jak ja, to i tak spodoba Wam się wielowątkowa fabuła, zapadający w pamięć bohaterowie i przede wszystkim uczucia, które grają tu "pierwsze skrzypce". Pani Picoult, dziękuję za tak bolesną, ale na swój sposób piękną książkę. Ogromnie dziękuję.

czwartek, 1 maja 2014

Dlaczego nie jestem dobrą blogerką?

Źródło obrazka: KLIK
Witam Was w ten piękny, słoneczny dzień. Nareszcie nadszedł maj, czyli jeden z moich ulubionych miesięcy. Zapowiada się on cudownie - czytanie, trochę wolnych dni od szkoły, Targi w Warszawie i moje urodziny. Teraz pozostaje kwestia jeszcze jednej sprawy, którą muszę zająć się w maju, czyli... mój blog.

Od jakiegoś czasu przechodziłam mały kryzys blogowania. Przed testami nie miałam dużo czasu na czytanie i pisanie recenzji, w wyniku czego odnoszę wrażenie, że liczba czytelników zmalała. Mało kto mnie odwiedza, mało kto komentuje. W pewnym momencie zaczęłam popadać w stan, podczas którego miałam ochotę to wszystko zostawić. Doszłam do wniosku, że dużo młodsze blogi cieszą się większą popularnością, a mi to wszystko jakoś nie wychodzi. Podczas gdy u innych liczba obserwatorów zwiększa się z niemal każdym dniem, u mnie praktycznie stoi w miejscu. I wiecie co? Po namyśle doszłam do wręcz oczywistego wniosku. Muszę zwyczajnie się za Wyspę porządnie zabrać! Byłoby dobrze, gdyby posty ukazywały się trochę częściej, gdyby wygląd bloga uległ choćby małej zmianie i ogólnie wpadło tu trochę świeżości. W końcu tu nie chodzi o to, żebym patrzyła na statystyki, ale żebym czerpała radość z prowadzenia Wyspy. I zabieram się do tego wszystkiego teraz z nową siłą, która (miejmy nadzieję) pomoże mi trochę ożywić blog. Zrozumiałam, że samo nic się nie zrobi, muszę o to zadbać i wtedy czekać na efekty.

W związku z tym mam do Was małą prośbę. Najprawdopodobniej jest tak, że po zmianie adresu bloga obserwującym mnie czytelnikom nie wyświetlają się moje nowe posty na blogrollu. Żeby ponownie zaczęły, trzeba usunąć mnie z obserwowanych i jeszcze raz dodać, wtedy powinno wszystko działać. Będę wdzięczna jeśli ktoś powie mi, czy faktycznie tak jest :)

Na początku wspominałam też o tym, że wybieram się na Targi Książek w Warszawie. Będzie mnie można na nich spotkać 24 i 25 maja. Czy ktoś z Was również się wybiera? :)

Krótko mówiąc, na nowo wracam. Ze zdwojoną energią i pozytywnym nastawieniem. A Wam i sobie życzę udanej majówki i pięknych lektur do czytania podczas niej.

Do napisania! :3