niedziela, 26 stycznia 2014

"Urodzona o północy"

"Urodzona o północy" - C. C. Hunter

Źródło okładki: KLIK
Paranormalne romanse to nie mój świat. Nie odnajduję się w świecie wilkołaków, wampirów, elfów i innych dziwnych stworzeń. Nie mam pojęcia z jakiego powodu zachciało mi się poznać tę historię. Może dlatego, że chciałam przeczytać coś innego od tego, co zazwyczaj czytuję? Nie wiem. W każdym razie liczyłam na dobrą rozrywkę i nie miałam wygórowanych oczekiwań. Jakie są moje odczucia po ukończeniu "Urodzonej o północy"?

Świat Kylie staje na głowie. Umiera jej ukochana babcia, chłopak ją zostawia, a na dodatek jej rodzice się rozwodzą. Nie może być gorzej? Okazuje się, że może... Po pewnej nieodpowiedniej imprezie jej mama postanawia wysłać ją na obóz dla trudnej młodzieży. Nastolatka odkrywa jednak, że nie trafiła wcale na zwykły wyjazd ze zbuntowaną młodzieżą, a do miejsca, gdzie spotyka nadprzyrodzone istoty. Dlaczego właśnie ona pojechała do Wodospadów Cienia? I z jakiego powodu nawiedza ją... duch?

Odpowiadając na pytanie postawione we wstępie napiszę, że moje uczucia są mieszane. Co prawda dostałam lekką, niezobowiązującą lekturę, a tego się spodziewałam. Jednak przy okazji odkryłam, że gatunek, jakim jest paranormal romance, to faktycznie nie moje klimaty. Do końca nie potrafiłam odnaleźć się w świecie przedstawionym w powieści. Co jakiś czas odczuwałam naiwność płynącą z lektury. Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie bezustannego czytania pozycji w tym stylu. W "Urodzonej o północy" na pierwszy rzut oka widać sztuczność. Ale, ale! Nie poddawałam się, przymykałam na ten element oko i czytałam. I... summa summarum nieźle się bawiłam.

Oprócz minusów książka ma również mocniejsze strony, do których można zaliczyć bohaterów. Kylie dało się lubić. Chociaż nie pałam do niej nie wiadomo jak dużą sympatią, to przyznam, iż była dość dobrze zarysowana. Inne postacie również zasługują na uwagę, a w Wodospadach Cienia można znaleźć ich sporo. Della, Miranda, Derek, Lucas, Holiday, Sky, Burnett, Fredericka - to tylko ich część. 

Jak już mówiłam, nie znam dużo powieści tego typu, więc trudno mi ocenić czy książka jest oryginalna. Jednak znając chociażby "Zmierzch" wnioskuję, iż "Urodzona o północy" bazuje na wyświechtanych już schematach. Oczywiście mamy miłosny trójkąt (momentami nawet czworokąt!) i wahania głównej bohaterki. Kogo wybrać, jak rozeznać się w swoich uczuciach? To już było, prawda? I chociaż mnie ten znany układ nie raził, to wiem, że spora grupa powie, iż jest to "powtórka z rozrywki". Trudno się nie zgodzić. 

No cóż, obyło się bez fajerwerków i szczególnych emocji. Jednak kiedy sięgałam po tę powieść po kilku godzinach nauki, to przyznam, iż dobrze mi się odpoczywało. To typowy "odmóżdżacz", w którym raczej nie polecam pokładać ogromnej nadziei. Ale jeśli ktoś oczekuje jedynie rozrywki, to dobrze trafił. "Urodzona o północy" zapewni Wam parę chwil relaksu i... nic więcej. Krótko mówiąc - to nie jest książka stworzona dla kogoś takiego jak ja, lecz czasami warto przeczytać coś innego od swoich ulubionych gatunków. Czy Wy macie poznać tę pozycję? Decyzję pozostawiam Wam.

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu Feeria!

piątek, 24 stycznia 2014

"Po Tamtej Stronie Ciebie i Mnie"

"Po Tamtej Stronie Ciebie i Mnie" - Jess Rothenberg

Źródło obrazka: KLIK
Jesteś szczęśliwa! Tak zwyczajnie, bez konkretnego powodu. A raczej z wielu różnych, które sprawiają, że Twoje życie jest piękne. Masz trzy najlepsze przyjaciółki, za którymi skoczyłabyś w ogień. Mieszkasz z rodzicami i młodszym bratem, bez których nie wyobrażasz sobie życia. Twój chłopak to, według Ciebie, najcudowniejszy osobnik płci męskiej na świecie, kochasz go z całego serca. Można by rzec, iż wszystko prezentuje się idealnie. Aż tu nagle słyszysz trzy słowa. Krótkie zdanie rujnuje Ci życie, a z rozpaczy pęka Ci serce. Dosłownie.

Brie zmarła dzień przed swoimi szesnastymi urodzinami, gdy jej chłopak powiedział: „Nie kocham cię”. Od tej pory nastolatka snuje się po świecie jako duch. Obserwuje życie niegdyś najbliższych jej ludzi. Do niektórych z nich ma żal i jako niewidzialna postać stara się utrudnić im codzienność. Jednak kiedyś dziewczyna musi pojąć, że wiecznie nie można chować urazy. W końcu nadchodzi taki czas, że trzeba wybaczyć…

Czytałam w swoim życiu dużo dobrych książek, które wryły mi się w pamięć i podbiły moje serce. Są tacy literaccy bohaterowie, którzy na zaledwie kilkuset stronach do tego stopnia zyskali sobie moją sympatię, iż traktuję ich jako swoich książkowych przyjaciół. W takich pięknych tekstach najlepsze jest to, że nie wiadomo kiedy się je pozna. One na pierwszy rzut oka wydają się być takie jak reszta. To wszystko zmienia się, kiedy zaczynamy je czytać. I wiemy, wtedy już wiemy, że mamy do czynienia z perełką. „Po Tamtej Stronie Ciebie i Mnie” jest właśnie taką lekturą.

Powieść kryje w sobie tyle mądrości i życiowej prawdy, że aż trudno uwierzyć, że można ją było opowiedzieć w tak przystępny sposób. Jess Rothenberg przemyciła problematykę lekko, często obracając pewne sprawy w żart. Nie wszystko jest napisane wprost – czasem trzeba chwilę się zastanowić, rozłożyc dany fragment na czynniki pierwsze. Wtedy okazuje się, że kilka niepozornych zdań to w rzeczywistości piękna sentencja.

Kolejnym plusem są dobrze zarysowani bohaterowie. Oczywiście najwięcej dowiadujemy się na temat Brie, ponieważ to ona jest narratorką książki. Prawda jest taka, że momentami nie rozumiałam jej zachowania, gdyż jak dla mnie była niebywale mściwa. Jednak niektóre wydarzenia ją usprawiedliwiają, więc staram się poczuć jak ona i nie być w stosunku do niej zbyt krytyczna (co wcale nie oznacza, że w moich oczach jest całkiem w porządku…). Za to inna postać absolutnie podbiła moje serce, Patrick. Jest duchem, który pomaga Brie przyzwyczaić się do jej aktualnego położenia, ponieważ sam był zmuszony już dawno się w nim odnaleźć. Nieczęsto zdarza mi się, by jakaś książkowa postać aż tak mnie rozbawiała. Byłam naprawdę pod ogromnym wrażeniem jego osoby, a autorce należą się za wykreowanie Patricka ogromne brawa.

A co z minusami? Tu pojawia się problem, bowiem ich nie dostrzegam. Być może bardzo wybredny czytelnik wytknie już wcześniej wspomniane przeze mnie bezmyślne zachowania bohaterki lub zbytnią ckliwość. Ale ja mimo wszystko będę twardo stała przy swoim i mówiła, że książka jest bezapelacyjnie warta uwagi. Czyta się ją bardzo szybko, a świat w niej przedstawiony zaskakuje mnogością interpretacji i mądrością. W przeważającej części „Po Tamtej Stronie Ciebie i Mnie” dotyczy miłości, ale nie tylko. Dotyka spraw tak ważnych jak wybaczenie, żal do bliskich osób, poświęcenie oraz mówi, co w gruncie rzeczy znaczy być szczęśliwą osobą. Przeczytajcie, sprawdźcie i poczujcie…

środa, 22 stycznia 2014

Pierwszy stopień wtajemniczenia

Źródło obrazka: KLIK
Moje posty są skierowane do ludzi, którzy książki czytają i z reguły lubią to robić. Tym razem postanowiłam wyjść naprzeciw tym, którzy do literatury przekonać się nie mogą. Tak oto powstanie mini-poradnik, który ma na celu wskazania korzyści płynących z czytania, a także udzielenie pomocy w wyborze książek na tzw. dobry początek.

Źródło okładki: KLIK
Po pierwsze, według mnie nie należy zaczynać od cegiełek, które liczą sobie np. 700 stron. Wtedy łatwo się zniechęcić, nie ma co przeczyć. Dlatego warto wybrać coś w umiarkowanej długości, a także o takiej tematyce, która nas interesuje. W końcu nikt nie wymaga od nas, iż pokochamy czytanie zapoznając się w pierwszej kolejności z "Krzyżakami" czy inną, może i ważną książką, ale przez sporą rzeszę odbiorców nielubianą. Ja uzależniłam się od książek dzięki "Zapiskom nastolatki (nie)takiej jak inne" Barbary Wicher. Po czasie dostrzegłam jak bardzo autorka zainspirowała się podczas pisania inną serią. Najprawdopodobniej gdybym przeczytała tę powieść teraz, to wytknęłabym jej wiele wad i czepiała się różnych szczegółów. Ale wtedy naprawdę mi się podobało! Ba, gdyby nie zakup tej książki być może nie byłoby Wyspy i tak wielkiej pasji z mojej strony do czytania i pisania recenzji. W tym wypadku pozostaje mi patrzyć na "Zapiski..." z sentymentem :)

Po drugie, nie czytacie na wyścigi. Moim zdaniem jest to duży błąd jaki można zaobserwować jeśli chodzi o lektury szkolne. Zazwyczaj nie lubimy być gonieni i mieć wyznaczony konkretny termin. Wiadomo, szkoła to takie miejsce, że trudno byłoby zmusić uczniów do czytania w inny sposób, ale jednak... Dlatego jeśli już planujecie czytać z własnej woli, to nie wyznaczajcie sobie ścisłych terminów i czasu na przeczytanie powieści. Pamiętajcie, że ma to być przyjemność, a nie nudny obowiązek.

Po trzecie, nie zniechęcajcie się. Z mojego punktu widzenia często wygląda to tak, że wiele osób traci ochotę na obcowanie z książkami po jednej przeczytanej pozycji, która nie przypadła im do gustu. A przecież każde dzieło jest inne. Wiadomo, iż nie wszystko jest dla wszystkich, każdy ma swoje upodobania. Ale jeśli będziecie się starać, to zapewne znajdziecie coś, co przypadnie Wam do gustu. Aktualnie rynek jest tak różnorodny, że naprawdę jest w czym wybierać. Jest tyle pięknych książek do odkrycia! ;)

Po czwarte, pamiętajcie, że czytanie niesie całą masę korzyści. Większość książkoholików prawdopodobnie zgodzi się ze mną, iż literaccy bohaterowie często stają się nam bliscy i czujemy się jakbyśmy przeżywali z nimi swoje przygody. To szalenie miłe uczucie! W dodatku poprzez czytanie rozwijamy swą wyobraźnię, a także w przyjemny sposób pracujemy nad ortografią, co skutkuje robieniem mniejszej ilości błędów (dobra, ta końcówka wygląda jak tania reklama jakiegoś produktu, ale taka jest prawda... :D).

Jako że część osób ma teraz ferie lub będzie je miało w niedalekiej przyszłości (ja z niecierpliwością oczekuję drugiej połowy lutego...), myślę że jest to doskonała okazja, aby za jakąś książkę się zabrać. Może znajdziecie kilka wolnych chwil podczas dwutygodniowej przerwy od obowiązków? Jeśli tak, to może w wyborze lektury pomóc Wam mogą recenzje na Wyspie, ale także tych z wielu innych blogów :)

Teraz wiecie co robić, książki w dłoń! :D Dobrej zabawy i wiedzcie, że grono miłośników książek jest otwarte na jej nowych członków :)
Biorąc pod uwagę fakt, że pewnie 3/4 osób czytających ten post książki już uwielbia, mam do Was pytanie. Pamiętacie od jakiej książki/serii zaczęła rozwijać się Wasza pasja do literatury?

Owocowa

wtorek, 21 stycznia 2014

"W pierścieniu ognia"

"W pierścieniu ognia" - Suzanne Collins

Źródło okładki: KLIK
Serie, trylogie, sagi mają to do siebie, że czasami autorowi nie udaje się utrzymać wyrównanego poziomu podczas pisania każdego tomu. Czytelnicy są źli, kiedy ich nadzieje na kolejną dobrą książkę zostają pogrzebane. Nie ma co się dziwić, też tego nie lubię. Ja mam dziwne przekonanie, iż w trylogiach to druga część jest najgorsza. W sumie nie wiem skąd mi się to wzięło, bo nie potrafię podać tu jakiegoś konkretnego przykładu z listy przeczytanych przeze mnie pozycji. Pewnie wynika to z takiego toku rozumowania: początek - cała historia dopiero się kształtuje, chcemy jak najwięcej się dowiedzieć, drugi tom - autor próbuje wypełnić w jakiś sposób tę "dziurę" przed finalnym tomem i często robi się to bez sensu, a kóncówka wszystko wyjaśnia, więc są spore emocje i oczekiwania. Zdaję sobie sprawę, że moja teoria nie tyczy się wszystkich trylogii, to jedynie luźne spostrzeżenia. Zresztą co tu dużo mówić, Suzanne Collins pisząc "W pierścieniu ognia" obaliła moją hipotezę i udowodniła, że druga część może utrzymywać poziom pierwszej, a nie jedynie przeciągać na siłę akcję. 

Katniss z Peetą wrócili po igrzyskach do Dwunastego Dystryktu. Teoretycznie nareszcie powinni odzyskać spokój i pławić się w luksusach, które ma im gwarantować zwyciężenie igrzysk. Tak pewnie potoczyłyby się losy siedemnastolatki, gdyby nie fakt, że przejaw buntu na arenie rozzłościł prezydenta Snowa. Niestety, mężczyzna boi się powstań, do których, według niego, jawnie doprowadziła Katniss wyciągając trujące jagody. Jedno jest pewne, władca na pewno nie pozwoli, by "uszło jej to na sucho". Szykuje się zemsta...

Najpierw obejrzałam, potem przeczytałam - to był błąd. Przy "Kosogłosie" na pewno kolejny raz takowego nie popełnię. Już z doświadczenia wiem, że o ile oglądanie filmu na podstawie książki, którą się czytało jest świetnym przeżyciem, o tyle czytanie książki, na podstawie której powstał film nam już znany nie sprawia takiej frajdy... To zabrało mi sporo radości z czytania, bo wiedziałam czego na kolejnych stronach mogę się spodziewać i co chwilę w głowie miałam kadry z filmu. Takim oto sposobem moja wyobraźnia nie pracowała podczas lektury w taki sposób jaki powinna, gdyż szalenie trudno uwolnić się od sposobu przedstawienia wydarzeń z ekranizacji. No cóż... Tak to jest jak się człowiek nie może z niewyjaśnionych przyczyn zabrać do przeczytania książki przed pójściem do kina.

No i teraz muszę się tłumaczyć. W pierwszym akapicie dałam Wam do zrozumienia, że "W pierścieniu ognia" przypadło mi do gustu, a z kilku ostatnich zdań można wnioskować, że jestem średnio zadowolona z przeczytania. Otóż ja mimo wszystko jestem pod wrażeniem talentu Suzanne Collins i szanuję ją za to, że stworzyła tak emocjonujące książki. I wiem, że gdyby nie listopadowa wizyta w kinie, to na 90% czytałabym wersję papierową z przejęciem i wypiekami na twarzy. 

Dwa podstawowe plusy to sam pomysł na powieść i tempo akcji. Myślę, że ogólny zarys fabuły wszyscy kojarzą, zresztą przybliżałam go na początku tego tekstu. Co do tempa akcji to można bić brawa autorce, gdyż poradziła sobie z tym śpiewająco. Co chwilę coś się dzieje, nie ma czasu na nudę. Problemy się nawarstwiają, niewiadomych wciąż przybywa, a sprawy w najmniej spodziewanym momencie przybierają inny obrót od tego, który zakładaliśmy. 

W zasadzie obok wspomnianych dwóch mocnych stron książki jest jeszcze jeden. Na równi z tamtymi na pochwałę zasługuje kreacja bohaterów. Na kilkuset stronach zżyłam się z Katniss i doskonale ją poznałam. W dużej mierze zawdzięczamy to pierwszoosobowej narracji, która pozwala nam zbliżyć się do nastolatki. Podczas lektury poznajemy jej troski, pragnienia, sposób patrzenia na świat. Ale, ale! Cała książka nie kończy się przecież na jednej postaci. I tu kolejna dobra wiadomość inne osobowości również nie zostały zaniedbane. A mamy grono bohaterów - Peeta, Gale, matka Katniss, Prim, Finnick, Haymitch, prezydent Snow i inni (mniej znaczący).

Dużo w tej recenzji słodzenia, praktycznie same pochwały. Jednak pamiętajcie - ja patrzę na tę powieść przez pryzmat innych młodzieżówek i wśród takowych wypada dobrze. Ale oczywiście nie jest to literatura najwyższych lotów i jeżeli musiałabym ocenić ją całkiem trzeźwo to pewnie mogłabym coś jej zarzucić. Jednak z wielu względów dobrze się przy "W pierścieniu ognia" odpoczywa. Można odreagować własne problemy i skupić się na przerażającej wizji przyszłości z wątkiem miłosnym na drugim planie. O, taka to jest właśnie książka!

niedziela, 12 stycznia 2014

Przemyślenia wyrwane z książek (cz.2)

Już na facebooku wspominałam Wam, że czytałam "Po Tamtej Stronie Ciebie i Mnie". Powieść skończyłam, nadal utrzymuję, że jest świetna i jej recenzja najprawdopodobniej pojawi się za jakiś czas na blogu, lecz nie teraz. Dziś chciałam zaprezentować Wam kilka fragmentów, które podczas czytania "rzuciły mi się w oczy".

"Okazuje się, że piekło to nie płonąca, wrząca otchłań ognia i cierpienia. To coś o wiele, wiele gorszego. Piekło jest wtedy, kiedy ludzie, których kochasz najbardziej na świecie, sięgają po twoją duszę i wyrywają ci ją. I robią to tylko dlatego, że mogą" (str. 182.)

"Marnujesz tyle czasu na głupie żarty i myślenie o sobie, że kompletnie zapomniałeś, że w miłości chodzi o wszystkich innych, a nie o ciebie. Miłość znaczy kochać kogoś bardziej niż siebie samego" (str. 310./311.)

Na koniec już nie tak poważnie, bo książka oprócz powagi ma w sobie też momenty, które sprawiają, że czytelnik musi się uśmiechnąć :)

"-Pięć liter - mruczała do siebie. - Prostak albo czerwone warzywo. Pomidor? Papryka?  - Zaczęła wściekle wycierać swój wpis.
-Burak! - Patrick odwrócił się w jej stronę. - Niech pani spróbuje burak!" (str. 67.)

Miłego tygodnia!

piątek, 10 stycznia 2014

Krok do lepszego poznania

Źródło obrazka: KLIK
Piszę tu dla Was już od 13 miesięcy. Czytacie moje recenzje, komentujecie, z niektórymi z Was zdążyłam się w jakiś sposób zapoznać - czy to pisząc kiedyś przez internet, czy nawet spotykając się w realnym życiu (MeryAnia - to o Was :D). Jednak mimo wszystko nie mogę pozbyć się wrażenia, że na Wyspie brakuje bliższych relacji na drodze bloger - czytelnik. Postanowiłam coś zaradzić, a myślę, że różne blogowe zabawy mają na to wpływ. Stwierdziłam, że skorzystam z zaproszenia do Liebster Award, które otrzymałam od Diany Górskiej i odpowiem dziś na 11 pytań. Uprzedzam, że zapewne moje wypowiedzi nie będą klarowne i jednoznaczne, ponieważ zazwyczaj mam problem z ograniczaniem się do wyboru jednej najlepszej rzeczy i tak dalej :D

1. Od kiedy prowadzisz bloga?
Wyspa kultury (kiedyś jeszcze pod inną nazwą) istnieje od 8 grudnia 2012 roku.
2. Jakie jest Twoje największe osiągnięcie w blogosferze?
Hmm... Chyba nie zdarzyło mi się jeszcze żadne niezwykle spektakularne osiągnięcie w blogosferze. Chociaż dla mnie znaczącym wyróżnieniem jest każdy egzemplarz recenzencki, każdy nowy czytelnik, każdy pozostawiony komentarz. To wszystko składa się na taki mój mały sukces :)
3. Najlepsza i najgorsza książka przeczytana w 2013 roku?
To jedno z tych pytań, na które na potrafię precyzyjnie odpowiedzieć, ponieważ nie potrafię wybrać jednej najlepszej i jednej najgorszej...
4. Najgorsza książka, która (niestety) wpadła w Twoje ręce w 2013?
Jak wyżej? :D
5. Masz jakieś postanowienia związane z czytaniem na nowy rok? Jeśli tak - jakie?
Jakoś szczególnie to nie, ale chciałabym przeczytać w tym roku chociaż 100 książek. Czy się uda, zobaczymy :)
6. Czy ufasz znajomym poznanym przez Internet?
Wiadomo, nie mówię im szczegółów ze swojego życia. Takie znajomości bardziej opierają się na zabawnych rozmowach, o książkach, blogach i nie tylko, a nie na wyłudzaniu nawzajem dokładnych danych.
7. Co najbardziej cenisz w ludziach, a czego w nich nienawidzisz?
Bardzo cenię szczerość. Lubię też, gdy znajomi są optymistycznie nastawieni do... ogólnie życia :D A denerwuje mnie dwulicowość, wieczne krytykowanie wszystkich dookoła.
8. Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki?
Najczęściej czytam literaturę młodzieżową, czasami książki dla dzieci (z których, nawiasem mówiąc, chyba nigdy nie wyrosnę...). Zdarzają się też powieści obyczajowe. W sumie różnie to bywa, staram się nie ograniczać tylko i wyłącznie do jednego gatunku - jeżeli spodoba mi się jakaś powieść z opisu lub zachęci mnie do przeczytania jakaś recenzja, to po prostu staram się po nią sięgnąć :)
9. Posiadasz ulubionego pisarza? Kto to taki?
Jednego nie. Lubię między innymi powieści Ewy Nowak, Beaty Andrzejczuk, C.J.Daugherty i wieeeeleee innych.
10. Bez jakich 3 rzeczy nie potrafiłabyś żyć?
Takie trudne pytanie... Nie umiem wybrać (tak, znowu :c). Ciężko byłoby mi wytrzymać ogólnie bez bliskich mi osób (wiem, to nie rzeczy, no ale... :D), książek, swojego ukochanego pokoju. Jak już mówiłam, trudne pytanie! ^^
11. Dlaczego lubisz czytać?
Lubię czytać, bo książki pozwalają mi przeżywać wiele przygód, poznać całą masę barwnych postaci. Dzięki książkom wzbogacam swą wiedzę i pobudzam wyobraźnię. Oprócz tego cudownie się przy nich odpoczywa i uzależniłam się od czytania do tego stopnia, że teraz naprawdę ciężko byłoby mi bez tego wytrzymać. To genialne zajęcie <3 I wbrew panującym czasem przekonaniom, wcale nie musi być nudne! Trzeba po prostu wiedzieć co czytać i znaleźć coś, co najbardziej nam odpowiada :)

Uff, przebrnęłam przez 11 pytań. Mam nadzieję, że wy jakimś cudem też dotrwaliście do końca. Wybaczcie, ale nie nominuję nikogo, ponieważ wiele osób nie ma już ochoty brać udział w zabawach na blogach, więc ten punkt zabawy sobie zgrabnie pominę :D
Miłego weekendu,
Owocowa

wtorek, 7 stycznia 2014

"Herbata z jaśminem"

"Herbata z jaśminem" - Agnieszka Gil
 
Źródło okładki: KLIK
Nie ma recepty na książkę idealną, to byłoby zbyt proste. Autorzy się wysilają, dwoją i troją, żeby nas – czytelników – zadowolić. Jednak ja zauważyłam, że nie szukam powieści idealnej, przecież w gruncie rzeczy nie o to chodzi. Poszukuję czegoś co mnie poruszy, dotknie mej duszy, da do myślenia. Czyli szukam emocji, bo książki powinny być przede wszystkim żywe. W jakimś stopniu taką pozycją jest dla mnie „Herbata z jaśminem”. Nie jest idealna, to na pewno, ale ma w sobie coś więcej niż z reguły mają powieści młodzieżowe.
Martyna nie ma lekkiego życia. Jej rodzinie można wiele zarzucić, między innymi to, że nie bardzo się nią interesują. Dziewczyna zmaga się z problemami, pesymizmem i brakiem zrozumienia. W skrócie – z życiem. Czy uda jej się odnaleźć szczęście i spokój, na które każdy z nas zasługuje?
"A więc rodzina to nie ci, z którymi mieszka się pod jednym dachem. To ci, za którymi się tęskni, jeśli ich zabraknie... albo może zabraknąć. I czasem trzeba doczekać się dramatu, żeby to zrozumieć. Nieraz jest za późno, ale ona, Kura, dostała jeszcze jedną szansę." ("Herbata z jaśminem", str. 321.)
Trudno było mi streścić fabułę „Herbaty z jaśminem”, ponieważ jest ona tak naprawdę „o wszystkim i o niczym”. Jednak nie znaczy to, że Agnieszka Gil „upchnęła” w niej wszystko na siłę. Nie, tego nie powiem. Według mnie to dobra powieść o poszukiwaniu samego siebie, o dojrzewaniu, o drodze, jaką musi przejść młody człowiek, aby zrozumieć niektóre sprawy, o potrzebie bliskości drugiego człowieka, o tym jak ważna jest rodzina, o samotności i miłości. Po prostu o sprawach, które dotyczą nas wszystkich i które są nam boleśnie bliskie, nawet jeśli czasem boimy się sami przed sobą do tego przyznać.
Jednak jak zawsze, nie wszystko jest dla wszystkich. Książka nie przypadnie pewnie do gustu wielbicielom wartkiej akcji, bo ta nie jest szczególnie zawrotna. Wydarzenia następują kolejno po sobie niezbyt spektakularnie. Zresztą ogólnie rzecz biorąc fabuła nie należy do szczególnie wyszukanych, gdyż teoretycznie nie wybija się i nie wychodzi poza powszechnie znane tematy. Jednak jak widać Agnieszka Gil ma talent do opowiadania w niezwykły sposób zwyczajnych historii. W tym tkwi sekret.
Jedną z mocniejszych stron jest również starannie zarysowana główna bohaterka – Martyna. Podczas czytania „Herbaty z jaśminem” mamy okazję śledzić jej zmagania i wewnętrzną przemianę, która powoli, krok po kroku w niej zachodzi. Bardzo spodobało mi się to, iż autorka nie napisała konkretnego zakończenia historii nastolatki. Niektóre sprawy się wyjaśniły, a wiele z nich pozostaje zagadką. To dodaje tylko autentyczności i pozwala czytelnikowi na dopisanie sobie zakończenia we własnej głowie i poprowadzenia losów znanych nam już postaci po swojej myśli.
Książka ta nie każdego zauroczy, to na pewno. Niektórym wyda się zwyczajna. Ale mam nadzieję, że chociaż część osób odnajdzie w niej to, co znalazłam ja – zrozumienie i wsparcie. I wbrew pozorom główna bohaterka wcale nie miała dokładnie takich problemów jak ja. W zasadzie wiele jej trosk mnie nie dotyczy. Lecz tu nie chodziło tylko o to z czym Martyna się zmagała, a w jaki sposób pokonywała piętrzące się trudności. Dajcie szansę tej książce, chociaż spróbujcie.


sobota, 4 stycznia 2014

Jak brzmi ukojenie?

Myslovitz nie jest moim ulubionym zespołem i w zasadzie słucham od czasu do czasu jedynie ich kilku piosenek. Lecz jakiś czas temu, nawet nie pamiętam dokładnie kiedy, odnalazłam Wieżę melancholii. Chociaż w sumie nie kojarzę już jak, prawdopodobnie skusił mnie tytuł piosenki, który ujrzałam na popularnej stronie z filmikami (i tak wszyscy wiedzą o jaki portal mi chodzi :D), lecz pewności nie mam. A teraz co jakiś czas wracam do tego utworu, ponieważ jest on idealny kiedy człowiek nie ma ochoty na kontakty z innymi ludźmi. Tekst, melodia uspokajają i dają oparcie. Ewentualnie pozwalają jeszcze bardziej się pogrążyć, jak kto woli...

Myslovitz - Wieża melancholii
 

Pytasz wciąż co tam u mnie czy coś
Czy zmieniło się tu, chyba nie
Znowu dziś chciałem odmienić świat
Ale z tego i tak nie wyszło nic

Smutna twarz, czy to już jestem ja
Czy to ten kogo ty tylko znasz
Ja i tak przecież nie zmienię się
Choćbym nie wiem naprawdę jak chciał

Tylko pstryk i już nie ma mnie
Czasem bardzo tego chcę
Zostawić wszystkich was
Szukam czegoś przez cały czas
Co zatrzyma mnie

Wszystko drży i przeszkadza mi śmiech
Lepiej odejdź już stąd, zostaw mnie
Nic to nic, przecież wiesz, przejdzie mi
Tylko deszcz zmyje z szyb brudny śnieg

Tylko pstryk i już nie ma mnie
Czasem tylko tego chcę
I już nie starać się
Siedzę sam w tej wieży bez dna
 
 
A znacie Xxanaxx? Być może nie, bo nie jest to tak osławiony zespół jak Myslovitz. Zresztą to zupełnie inny typ muzyki. Idealny do relaksu, w sumie takie jest główne zadanie utworów tej utalentowanej dwójki. Ich utwory odprężają, są przyjemne. Bardzo lubię ich muzykę.
 

                   
Co robią dwie piosenki z innej bajki w jednym poście? A gdybym to ja wiedziała... One po prostu tu pasują, a przede wszystkim odpowiadają mi. I chciałam żebyście je znali, może przez chwilę się pozachwycacie nimi jak ja :)

czwartek, 2 stycznia 2014

"Łowy"

"Łowy" - Emilia Kiereś
 
Źródło okładki: KLIK
Wiecie pewnie jak to jest… Jeżeli raz przeczyta się książkę jakiegoś autora, a ona bardzo przypadnie nam do gustu, to po kolejnych jego dziełach będziemy spodziewać się podobnego poziomu. Trudno uciec od takiego założenia. Ja wysokie wymagania miałam co do „Łowów”, gdyż „Kwadrans” tej samej autorki zrobił na mnie niemałe wrażenie. Miałam nadzieję, że Emilia Kiereś jest po prostu dobrą pisarką w każdym calu, a nie tylko w pojedynczym przypadku. Cieszę się, że po przeczytaniu „Łowów” mogę to powiedzieć – ta książka również mi się podobała!
 Mamy 1809 rok. Franek ma jedenaście lat i mieszka ze swoim starszym bratem, Janem. Ich rodzice nie żyją, więc rodzeństwo jest zmuszone radzić sobie samo.  Zdarza się, że Jan wyrusza wieczorami do lasu, w którym pojawiają się kłusownicy. Jednak z biegiem czasu dzieje się to coraz częściej. Chłopak powoli się zmienia, chodzi zamyślony. Jego młodszy brat zaczyna się martwić, ponieważ zauważa nienaturalne zachowanie Jana.  W końcu chłopak oświadcza, że chciałby się ożenić. Wkrótce po tym wychodzi z domu i już nie wraca…
"-Nie mam po co żyć - powtórzył chłopiec, jak gdyby jej nie usłyszał.
-Oczywiście, że masz po co, chociaż jeszcze tego nie wiesz. Moja mama zawsze powtarza, że każde życie jest po coś, bo każdy, każdy - powtórzyła z naciskiem - ma jakieś zadanie do wykonania. I ty, i ja, i każdy inny. Moja mama nigdy się nie myli." ("Łowy", str. 59.)
Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na inspirowanie się w tej oto książce utworem Adama Mickiewicza, a dokładniej „Świtezianką”. W „Łowach” można znaleźć mnóstwo nawiązań, a na końcu opowieści został też zamieszczony utwór Mickiewicza. Uważam, że Emilia Kiereś miała dobry pomysł, gdyż dzięki temu młodzi czytelnicy poznają utwór znanego polskiego poety. Co więcej, odkryją „Świteziankę” jakby przy okazji, a nie jako obowiązkową lekturę.
Teraz skupmy się już na samych „Łowach”. Książka ma niepowtarzalny, baśniowy klimat wyczuwalny niemal na każdej stronie. Autorka posługuje się prostym, jednak poprawnym i przyjemnym w odbiorze językiem. Jej styl pisania sprawia, że historię Franka i tajemniczego jeziora czyta się z niekłamaną przyjemnością. Zresztą spory wpływ ma na to sprawnie poprowadzona akcja.
Niestety mogę się do czegoś przyczepić. Według mnie autorka mogła odrobinę bardziej skupić się też na bohaterach. Nie powiem, że kompletnie o nich zapomniała i pisała powieść jak gdybym ich w ogóle nie było – co to, to nie. Jednak odnoszę wrażenie, że „Łowy” są troszeczkę, naprawdę jedynie odrobinę niepełne. Być może mam takie odczucia, gdyż powieść ma jedynie 135 stron i przeczytanie jej zajęło mi tylko część popołudnia.
Książka jest warta uwagi i jeżeli ktoś jeszcze nie zna żadnego dzieła Emilii Kiereś powinien szybko nadrobić zaległości. Chociaż jest to literatura skierowana głównie do dzieci, to myślę, że nie tylko one mogą dobrze się bawić przy książkach tej pani, a każdy – niezależnie od wieku. Trzeba przyznać, iż Emilia Kiereś ma również dar do wykonywania ilustracji, a te które ozdabiają „Łowy” są bardzo ładne i umilają poznawanie powieści. W skrócie, poznawanie tej historii sprawiło mi frajdę. Czas wykorzystany na czytanie nie był stracony, zdecydowanie nie.


środa, 1 stycznia 2014

Coś, co zwiemy podsumowaniem...

Źródło obrazka: KLIK
Szczerze? Tak bardzo nie chciało mi się zebrać do podsumowania... Wyjątkowo nie mam ochoty podliczać ilości przeczytanych książek i wypisywać innych mało znaczących szczegółów. Jednak skoro już się za to zabieram, to powinnam się ogarnąć i powiedzieć chociaż ile powieści przeczytałam (i przede wszystkim nie powinnam objawiać tu swojej niechęci do podsumowania :D). Także nie licząc książek, które nie były w całości przeczytane w tym roku, bo np. nie zdążyłam którejś skończyć, przeczytałam 80 pozycji, co w sumie nie jest takim złym wynikiem! Były to zarówno książki bardzo dobre, jak i trochę słabsze, ale tak to już jest (jednak sądzę, iż więcej było tych dobrych).  Trudno mi wybrać jedną najlepszą powieść 2013 roku, ponieważ było takowych naprawdę sporo. Na wyróżnienie zasługują między innymi: "Gwiazd naszych wina", "Bransoletka", "Baśniarz", "Alibi na szczęście", "Kawa z kardamonem", "Moje drzewko pomarańczowe", "Kwadrans", "Noelka" i wieeeele innych, ale oszczędzę Wam tu obszernej listy :D Co do 2014 roku, to myślę, że będzie to pracowity czas. Między innymi dlatego, że czekają mnie testy gimnazjalne, a we wrześniu liceum. Mimo to staram się myśleć pozytywnie, chociaż dzisiaj jakoś słabo mi to wychodzi :p.
Mam nadzieję, że Sylwester się Wam udał i jesteście zadowoleni z tego, jak go spędziliście? ;) W każdym razie życzę Wam, by kolejne 12 miesięcy były niezwykle udane, żebyście byli pełni pozytywnej energii, radości. Liczę również na to, że cały czas będziecie Wyspę kultury odwiedzać :D
Owocowa