sobota, 27 września 2014

"Złodziej pioruna"

"Złodziej pioruna" - Rick Riordan
Źródło grafiki: KLIK

Nie zamierzam Was oszukiwać - nigdy nie byłam fanką mitologii. Opowieści o bogach, półbogach, herosach kompletnie mnie nie fascynują. Dlatego mity kojarzą mi się głównie z przykrym, szkolnym obowiązkiem. Imiona najważniejszych postaci nie zapadają mi głęboko w pamięć, a i same historyjki bardziej irytują, niż dostarczają jakichś wrażeń estetycznych, jak to z szeroko rozumianą sztuką być powinno. Do książek, które zawierają wątki mitologiczne również z reguły mnie nie ciągnie. Jednakże "Złodzieja pioruna" byłam niesamowicie ciekawa. Tyle zachwytów, pozytywnych opinii - stwierdziłam, że warto sprawdzić samemu, czy powieść o Percym mnie także zauroczy. Liczyłam, że może będzie to symboliczne podanie ręki na zgodę mitologii i chociażby troszkę porwie mnie ona w swój świat. Gdzie tam, tak pięknie nie było!

Percy Jackson jest dwunastolatkiem, który nie potrafi zagrzać długo miejsca w jednej szkole i w rezultacie ma już na swoim koncie bycie uczniem w kilku placówkach. Pojawia się pytanie - z jakiego powodu życie chłopca odbiega od normy? No cóż, związek z tym mają sami olimpijscy bogowie. Mieszają, kręcą i intrygują. A Percy wpada w sam środek wydarzeń i musi wyruszyć w podróż po Piorun Piorunów samego... Zeusa!

Nie będzie dzisiaj pisków, które miałyby wyrazić moje uznanie do "Złodzieja pioruna", bo ta książka to po prostu nie moja bajka. Ale mimo wszystko jestem rozdarta. Doceniam starania Ricka Riordana, widzę, że wykonał on ogrom pracy nad stworzeniem tej nietuzinkowej historii, zrobił to z sercem i widocznym zaangażowaniem. Absolutnie zauważam, iż "Złodziej pioruna" może się podobać, a fani mitologii będą wręcz zachwyceni. Tylko, że z całym szacunkiem do twórczości Autora muszę powiedzieć, że kiedy czytałam o przygodach Percy'ego, nie byłam zachwycona przedstawionym światem i nie potrafiłam przeżywać wydarzeń z bohaterami.

Samego Percy'ego polubiłam, lecz nie czuję się z tym bohaterem w jakikolwiek sposób związana i połączona literacką nicią. Zresztą z pozostałą częścią "załogi" sprawa wygląda podobnie - nic mnie nie ruszyło. Jednakże warto zauważyć, iż poprzez czytanie "Złodzieja pioruna" można w jakimś stopniu przyswoić sobie imiona części bogów olimpijskich i poznać jakieś fragmenty z mitologii, bo autor naprawdę sporo z niej zaczerpnął. 

Prawdę mówiąc nie mam dużo do powiedzenia na temat pierwszego tomu serii "Percy Jackson i bogowie olimpijscy". Jest to książka dobra i godna polecenia, ale nie przypadnie do gustu każdemu, a ja jestem tego najlepszym przykładem. Za to osoby lubujące się w takich klimatach, powinny jak najszybciej rozejrzeć się za omawianą pozycją. Ja nie planuję sięgać po kolejne tomy, lecz jestem ciekawa jak wygląda sprawa ekranizacji "Złodzieja pioruna", więc być może kiedyś się skuszę i zobaczę efekty pracy nad filmem na podstawie tej historii.

wtorek, 16 września 2014

Drogi Pamiętniczku...

Źródło grafiki: KLIK
Lubicie wspominać? Chętnie przywołujecie w swojej głowie chwile, które już nie wrócą, aczkolwiek sama myśl o nich maluje Wam na twarzy szeroki, szczery uśmiech? Jeśli na te pytania odpowiadacie twierdząco, to pewnie z przyjemnością zapoznacie się z tym oto postem. Zapraszam!

Kiedy byłam młodsza uwielbiałam "Pamiętnik księżniczki" i przeczytałam dobrych kilka części z tej serii. Tak naprawdę, chociaż po części już z takich książeczek wyrastam, nadal z sentymentem zerkam w miejskiej bibliotece na półkę dźwigającą słodki ciężar przygód Mii. I coś czuję, że to tylko kwestia czasu, a znowu sięgnę po powieści Meg Cabot, gdyż brakuje mi pełnych śmiechu chwil spędzanych z "Pamiętnikiem księżniczki". Jednak dzisiaj nie będzie konkretnie o zapiskach prowadzonych przez tamtą szaloną osóbkę, a o... moim "bazgraniu" w pamiętniku, które w pewnym momencie lubiłam tak bardzo właśnie dzięki wspomnianej książce.

Pomysł na napisanie tego tekstu wykiełkował w momencie przeglądania przeze mnie moich starych wynurzeń. Śmiechu miałam przy tym sporo i czasami aż wierzyć się nie chciało, że takie głupiutkie rzeczy znalazły się w pamiętniku. Ale mimo wszystko - bardzo, bardzo, bardzo przyjemnie jest móc powrócić w ten sposób do pewnych sytuacji, przypomnieć sobie siebie samą sprzed roku, dwóch, trzech... 

Od pewnego czasu już tak często nie zapisuję swoich emocji, przemyśleń, wydarzeń w ten sposób. Zaniedbałam to, szczerze przyznaję. Może w pewnym stopniu dlatego, że teraz to Wyspa daje mi możliwość przelania myśli, wygadania się - tylko że na nieco inne tematy. Doszłam więc do wniosku, że do pisania pamiętnika warto wrócić. Zapewne nie będę tego robiła każdego dnia, a z czasem mój zapał prawdopodobnie znowu osłabnie. Jednakże warto chociaż czasem do niego zajrzeć, skrobnąć "parę" słów długopisem, nie używając klawiatury. 

Pamiętnik to genialna pamiątka, po latach skarb. Na takowy sami możemy sobie zapracować. Warto z takiej możliwości skorzystać. To jak, stworzycie własny? :)

piątek, 12 września 2014

"Jesteś cudem"

"Jesteś cudem" - Regina Brett
Źródło okładki: KLIK

Był ostatni dzień wakacji. Unoszące się w powietrzu przygnębienie wymieszane z pewną ciekawością jak to będzie w nowej szkole, w liceum. Postanowiłam rozpocząć "Jesteś cudem", bo Regina Brett pokazała już w swojej poprzedniej powieści, że umie podnieść czytelnika na duchu i udzielić ogromnego wsparcia. Nie zaprzeczycie - to zawsze się przydaje. I tym razem było lekiem na smutki i wątpliwości!

"50 lekcji jak uczynić niemożliwe możliwym" - głosi podtytuł i jest to sama prawda. Jednakże Regina Brett nie będzie czarowała magiczną różdżką i wypowiadała zaklęć. Autorka felietonów w błyskotliwy, prosty, a przy tym wszystkim sugestywny sposób pokazuje, że codzienność nie powinna być nużąca, a inspirująca do działania i porywająca. Właśnie taka, jaka jest - z wybojami, przeszkodami, ale i wszystkimi skarbami!

Tak naprawdę "Jesteś cudem" jest łudząco podobne do "Bóg nigdy nie mruga" i stanowi jakby przedłużenie poprzedniej publikacji Brett. Jednakże wspólnych cech nie uznaję za minus, gdyż bardzo cieszy mnie fakt, iż również tym razem miałam okazję przeczytać felietony na tym samym poziomie, w równie optymistycznym klimacie. Pióro Pani Reginy jest niezwykle przyjemne i ucieszy oko niejednego czytelnika.

Nie będę tym razem bardzo się rozpisywała. Odsyłam Was do recenzji poprzedniczki i zostawiam z cytatem, który, mam nadzieję, rozpali Waszą literacką ciekawość do granic możliwości!

"Jeśli próbujesz być kimś innym, poniesiesz porażkę. Świat ma już taką osobę. Teraz potrzebuje Ciebie.
Ścieżka, którą wytyczysz, może nie mieć sensu dla nikogo na świecie oprócz Ciebie. I nie musi. Jest wyłącznie twoja.
Zacznij nią iść." ("Jesteś cudem", str. 230.)

piątek, 5 września 2014

"Opium w rosole"

"Opium w rosole" - Małgorzata Musierowicz
Źródło grafiki: KLIK

Z reguły się nie spóźniam. Na umówione spotkania przychodzę na czas albo nawet przed nim i nie lubię, kiedy ktoś chronicznie nie potrafi nigdzie zdążyć. Irytuje mnie przesadna flegmatyczność i wydłużające się długie czekanie na drugą osobę. Dlaczego więc sama zrobiłam ten błąd i spóźniłam się z przeczytaniem tej książki? Dlaczego nie zapoznałam się z nią do końca, kiedy była moją lekturą w pierwszej gimnazjum? Pewnie z jakiejś chorej przekory. Na szczęście czuję, że na dobre mi to wyszło, bo wtedy chyba nie odebrałabym tej powieści z tak ogromnym entuzjazmem!

"Dobry czyn, dobre słowo czy myśl powodują pozytywną reakcję w coraz to nowych osobach i mogą przenosić swój ładunek dalej i dalej - rosnąć w postępie geometrycznym i pomnażać zasób Dobra we Wszechświecie.
Wystarczy sobie to uprzytomnić, by poczuć ciężar tej odpowiedzialności.
Bo przecież naprawdę nikt z nas nie jest sam." ("Opium w rosole", str. 214.)

"Opium w rosole" jest piątą częścią Jeżycjady. Tym razem czytelnik ma okazję podglądać życie Borejków, Lewandowskich, Ogorzałków, profesora Dmuchawca, Kreski, Ewy Jedwabińskiej oraz przede wszystkim małej Genowefy. Rezolutna dziewczynka odwiedza różne rodziny i informuje ich, że przyszła na obiadek. Dzięki tym wizytom pozna wiele wartościowych ludzi i zachwyci się ludzką życzliwością, sympatią i miłością, którą powinniśmy okazywać każdemu. Kim jest i czego szuka Geniusia?

Nie wiem jak to się dzieje i w jaki sposób udaje się to Małgorzacie Musierowicz, ale jej książki napełniają mnie tak niesamowitym spokojem i innymi pozytywnymi uczuciami, że nie da się nie uwielbiać tego, co wyszło spod jej pióra. "Opium w rosole" cechuje się rodzinnym klimatem. Na kartach powieści niemal wyczuwalny jest zapach gorącego rosołu i równie pysznego drugiego dania. Najpiękniejszy jest sam fakt, że sukces został osiągnięty poprzez prostotę. Bowiem powieść to samo życie. Jednakże odpowiednio doprawione (czyt. opisane) okazuje się być całkiem magiczne i niepowtarzalne!

Ta część nie jest tylko wesoła i można powiedzieć, iż przeplata się ze smutkiem. Dotyka bowiem tematów niełatwych, lecz obecnych w życiu niejednego z nas. Ta historia mówi między innymi o tym, jak można zatracić się w pracy i innych obowiązkach, co często skutkuje osłabieniem się więzi z najbliższymi. A jak wiadomo obojętność i chłód bijący od matki, są dla dziecka ogromną karą. I taka też sytuacja miała miejsce tutaj. Oprócz tego "Opium..." zahacza o fałszywą miłość, no i ogólnie, jak to bywa u Musierowicz, widać jak ważna jest rodzina i jak piękna jest to wspólnota. Jedyna, niepowtarzalna i cudowna!

Polecam z całego serca. To idealna lektura na gorszą chwilę, do przeczytania ku pokrzepieniu. Lecz nie tylko. "Opium w rosole" nada się zawsze, bo przecież miłości i ludzkiej życzliwości nigdy dość. Dlatego koniecznie po nią sięgnijcie!

wtorek, 2 września 2014

3 książki, które powinnam przeczytać...

...a wciąż nie mogę się do tego zmobilizować

Jest tyle książek do odkrycia na świecie, że czasami człowiek już nie wie za co najpierw się zabrać. Nieprzeczytane stosy czekają w domu, biblioteki pełne są perełek, które aż proszą się o wypożyczenie, a księgarnie co chwilę kuszą dobrze zapowiadającymi się nowościami. I jak tu nie popaść w stan graniczący niemal z uzależnieniem i gromadzeniem coraz to nowych powieści? No cóż, chyba trzeba mieć naprawdę silną wolę... Niestety u mnie zalega "trochę" tych, które wciąż czekają na poznanie. I wiem, że powinnam po nie sięgnąć, bo przecież tyle dobrego się o nich naczytałam, więc to musi być coś genialnego. Ale cały czas coś i coś. Dlatego właśnie postanowiłam przedstawić trzy pozycje, których nie przeczytałam, a je posiadam. Oczywiście jest to jedynie bardzo niewielki ułamek wszystkich, ale to zawsze coś. Może dzięki temu się w końcu zmobilizuję? Zobaczymy :) Teraz Wy zerkajcie co też między innymi na mnie czeka.

Źródło grafiki: KLIK
1. "Złodziejka książek"
Tak, tak, wiem. Podobno genialna, cudowna, niepowtarzalna i w ogóle. A ja cały czas zwlekam i zwlekam. Ale nadrobię te braki, muszę!









Źródło grafiki: KLIK
2. "Jane Eyre. Autobiografia"
Tutaj sama nie wiem czego się spodziewać - czy odbiorę ją z ogromnym entuzjazmem, a może raczej troszkę znudzi mnie papierowa wersja opowieści o Jane? Kiedyś obejrzałam ekranizację i miałam mieszane uczucia, toteż nie miałam ochoty na poznanie pierwowzoru. Jednak kobieta zmienną jest, więc zaopatrzyłam się w swój egzemplarz. I... czeka.





Źródło grafiki: KLIK
3. "Madame" - Antoni Libera
Zakupiona w wakacje 2013 roku. Powinnam mieć ją dawno za sobą. Tym bardziej, że podobno taka dobra i warta poznania...









Jak już mówiłam to tylko trzy, a w sumie czeka ich... nawet nie wiem ile, ale dużo :) Jednakże są to takie trzy, których naprawdę nie powinnam sobie odpuścić, gdyż czuję, że do przeciętniaków nie należą. Może wy zmobilizujecie mnie jakoś do którejś z nich na dobry początek? ;)