sobota, 31 sierpnia 2013

"Sekret Julii"

"Sekret Julii" - Tahereh Mafi
 
Źródło okładki: KLIK
Pierwszą część przeczytałam raczej przypadkiem i powieść Tahereh Mafi pozytywie mnie zaskoczyła. Byłam ciekawa co też Autorka wymyśli i czy drugi tom o przygodach Julii będzie równie dobry. Okazało się, iż "Sekret Julii" nie odbiega poziomem od "Dotyku..." i jest naprawdę ciekawy! Jak ja lubię, gdy kontynuacje mnie nie zawodzą.
 
Julia i Adam są w Punkcie Omega, który został stworzony z myślą o ludziach ze szczególnymi zdolnościami. Niestety sielanka zakochaych nie trwa długo. Nie dość, że ich związek staje pod znakiem zapytania, to niedługo zacznie się wojna. Bo Warner czeka i łatwo nie odpuszcza...
 
"Nie macie prawa mówić, że fantastycznie jest móc zabić żywą istotę, że to interesujące móc złapać w sidła człowieka. Że wolno mi wybrać sobie ofiarę tylko dlatego, że potrafię zabijać bez pistoletu. Chciałabym móc wyrazić słowami całą swoją złość, furię, ból, chciałabym rzucić przeklenśtwa w powietrze i uciec daleko, daleko, chciałabym zniknąć za horyzontem, porzucić siebie na poboczu drogi, jeśli tylko pozwoliłoby mi to zaznać jakiejś ułudy wolności , ale nie wiem dokąd iść. Nie mam dokąd pójść." ("Sekret Julii", str. 171.)
 
W książce mamy cały wachlarz różnych osobowości. Są zarówno czarne charaktery, jak i Ci, którzy wierzą, że dobro zwycięża nad złem. Według mnie najciekawszymi postaciami są Julia i Warner. Odmienni, ciekawi, po przejściach. Julia w tej części została postawiona przed trudnymi wyborami i sama nie wiem jak zachowałabym się na jej miejscu. A Warner okazuje się być niespodzianką. O ile w pierwszej części za nim nie przepadałam, to teraz trochę zyskał w moich oczach. Chociaż do końca się do niego nie przekonałam. Może dalsze przygody bohaterów rozwieją moje wątpliwości co do Warnera, może... Zaś Adam... sama nie wiem co o nim myśleć. Wolałam go w "Dotyku...", tutaj stoi według mnie trochę w cieniu Warnera. 
 
Akcja cały czas pędzi do przodu i czytelnik nie ma czasu na nudę. "Sekret Julii" jest przepełniony wydarzeniami ważnymi i niełatwymi dla bohaterów. Co więcej, powieść jest napisana przyjemnym językiem, dzięki czemu książkę czyta się szybko i z przyjemnością. To ponad 430 stron czegoś "fajnego", odpowiedniego na odpoczynek.
 
Jak już wiecie nie zawiodłam się na "Sekrecie Julii" i serdecznie Wam go polecam. Oczywiście tych, którzy nie mieli jeszcze styczności z serią odsyłam do "Dotyku Julii", gdzie historia ma swój początek. Myślę, że wielu z Was powieści Tahereh Mafi przypadną do gustu. 

wtorek, 27 sierpnia 2013

"Nadzieja"

"Nadzieja" - Katarzyna Michalak
 
Źródło okładki: KLIK
Katarzyna Michalak to bardzo znana autorka powieści obyczajowych. W blogosferze można o niej sporo przeczytać, a jej kolejne "dzieci" zazwyczaj doczekują się wielu recenzji. Jakiś czas temu ja również chciałam poznać jakąś książkę spod pióra tej Pani. Przeczytałam "Rok w Poziomce" i czułam, że to nie to, że coś mi nie pasuje. Ale mimo wszytko postanowiłam dać Autorce drugą szansę. I tak oto "Nadzieja" zawitała u mnie w domu. Czekała na swoją kolej i czekała. W końcu poczułam, że chcę ją przeczytać, chcę sprawdzić czy zachwycę się tą powieścią w takim stopniu jak inne czytelniczki. Przepadłam...
 
Liliana nie ma łatwego życia. Jako kilkuletnia dziewczynka była bita przez ojca, który obarczał ją winą za śmierć jej matki. Nie miała koleżanek, ani nikogo innego, kto byłby jej bliski. Pewnego dnia w lesie znajduje rannego chłopca - Aleksieja. Od tego dnia dzieci zaprzyjaźniają się i wspierają, ponieważ obydwoje czują się nieakcpetowani przez środowisko. Niestety po pewnym czasie muszą przeżyć rozłąkę. Jednak jeszcze nie raz spotkają siebie na swojej drodze. W końcu połączyły ich dwa silne uczucia - miłość i nienawiść...

"Nadzieja" to książka, która porusza trudne i często omijane tematy. Katarzyna Michalak stworzyła dzieło, w którym nie zamiata nic pod dywan, a ukazuje problem i próbuje otworzyć czytelnikom oczy. Chociaż muszę przyznać, iż styl pisania Autorki mnie nie zachwycił, był zwyczajny, prosty. Miałam okazję czytać wiele powieści napisanych lepiej niż ta, ale pomimo tego faktu "Nadzieję" uważam za dobrą pozycję.

Bohaterowie byli starannie wykreowani. Współczułam zarówno Lilianie, jak i Aleksiejowi. Momentami denerwowało mnie zachowanie głównej bohaterki i miałam ochotę powiedzieć jej "Co ty wygadujesz? Spróbuj raz się sprzeciwić.". Ale kiedy myślę o tym na spokojnie, to zauważam, iż łatwo jest mówić i patrzeć na tego typu zachowania z boku. Zaś całkiem coś innego musi oznaczać bycie w sytuacji, w jakiej znalazła się Liliana.
 
Głupio powiedzieć, że książka mi się podobała. Głupio też nazwać ją "fajną". Głupio wpisywać ją w jakieś schematy i szufladkować. To po prostu dobra powieść, która boleśnie przypomina o tym, jak życie potrafi być okrutne. Ona cała jest przepełniona goryczą, smutkiem, trudną miłością, niełatwymi wyborami. Pasują mi tu słowa, które padły w "Czekoladzie z chili" (swoją drogą całkiem innej niż "Nadzieja") autorstwa Joanny Jagiełło "(...)Ale tak sobie pomyślałam, że, no wiesz, może miłość nie musi być jak czekolada mleczna... (...)... może miłość jest jak czekolada z chili". Lecz to nie tylko powieść o miłości, ona ma w sobie znacznie więcej. Cieszę się, że dałam Katarzynie Michalak drugą szansę, bo "Nadzieja" zasługuje na uwagę i naprawdę warto ją przeczytać.
 


wtorek, 20 sierpnia 2013

"Love story"

"Love story" - Erich Segal
 
Źródło okładki: KLIK
(Ja czytałam w innym wydaniu)
 
Miłość to strasznie silne uczucie. Najczęściej pojawia się wtedy, kiedy człowiek kompletnie się jej nie spodziewa. Spada jak grom z jasnego nieba. Nie pyta czy może, czy to jest właśnie odpowiedni czas. Ona sama wybiera sobie datę, miejscę, godzinę, a potem zmienia życie dwóch osób.
 
Przedstawiam Wam Jennifer Cavilleri i Olivera Barretta. Młodzi, tryskający energią. On bogaty, ona z niższej warstwy społecznej. Są ze sobą pomimo sprzeciwu pewnej osoby, są ze sobą pomimo dzielących ich różnic. Z jednego, prostego powodu - połączyła ich miłość.
 
Krótka książka, zwięźe opowiedziana histora - właśnie to zaserwował nam Erich Segal w postaci "Love story". Spodziewałam się powieści o pięknym uczuciu, która będzie przepełniona emocjami. Jak bardzo się zawiodłam... Ta książka zawiera praktycznie same suche fakty, nie poczułam w niej tego, iż główni bohaterzy są w sobie zakochani. Ale po kolei.
 
Przede wszystkim według mnie Autor za mało napisał o tym, w jaki sposób rodziło się uczucie pomiędzy Jennifer i Oliverem. Oni się poznali, umówili i już niedługo byli w sobie zakochani. Wydaje mi sie, że to powinno zostać opisane trochę dokładniej, dbając o szczegóły, żeby czytelnicy mogli poczuć, iż tych dwoje naprawdę coś połączyło. Niestety tutaj mamy to przedstawione jakby na szybko.
 
Bohaterowie szczególnie nie zyskali mojej symptii, ponieważ nie zdążyłam się do nich przywiązać. Jak dla mnie byli jedynie "papierowi", a ja wolę, gdy postacie przypominają ludzi z krwi i kości. Moim zdaniem Erich Segal mógł sprecyzować jacy są. Co prawda mamy "dane" typu: on jest bogaty, ona nie. Ale ja mam na myśli opisanie wyglądu, skupienie się na ich przeżyciach wewnętrznych.
 
Język nie był taki zwyczajny i prosty przez co książka była momentami nudna. Chociaż do końca nie wiem czy to była jedynie wina stylu pisania. Sama fabuła również nie jest zbyt zawiła i wciągająca. Być może w tym tkwi jej piękno, w prostocie. Jednak ja albo jestem za młoda, by się w tej powieści zakochać, albo zwyczajnie nie jest w moim typie. Dopiero smutne zakończenie jakoś mnie poruszyło, ale Autorowi nie udało się mnie wzruszyć do łez.
 
"Love story" mnie nie porwało, a szkoda. Ale rzecz jasna nie mówię, że jest to powieść zła! Punkt widzenia przedstawiony w recenzji to wiadomo jedynie spojrzenie nastolatki i pewnie powinnam ocenić ją trochę pod innym kątem, gdyż to dzieło ma również jakieś plusy. Lecz skoro to mój blog, to chcę zapisywać tu moje odczucia i skupiać się na tym jak ja odebrałam przeczytaną książkę. Z typowych historii miłosnych zdecydowanie wolę "Romea i Julię"...
 


poniedziałek, 19 sierpnia 2013

"Australia"

"Australia" - Martyna Wojciechowska
 
Źródło okładki: KLIK
Chyba każdy z nas ma takie miejsce na świecie, które bardzo chciałby odwiedzić, prawda? Ja między innymi marzę o podróży do Nowego Jorku i Paryża. Jednak na tę chwilę nie mam takiej możliwości. Na szczęście są książki, które przenoszą mnie do różnych zakątków na ziemskim globie. Dzięki pozycji autorstwa Martyny Wojciechowskiej jeden wieczór mogłam spędzić w Australii.
 
"Australia" to książka opowiadająca historię Heather Swan, która została mistrzynią najbardziej niebezpiecznego sportu świata, base jumpingu. Co ciekawsze, założyła sobie ona, iż takową zostanie, kiedy nie miała jeszcze doświadczenia w tym sporcie! W tej pozycji możemy prześledzić jej drogę do sukcesu i przeczytać o tym, co spotkało Heather w życiu.
 
Na początku książki znajdziemy wiele przydatnych informacji dla tych, którzy pragną dowiedzieć się czegoś o samej Australii, a nie jedynie o Heather. Dlatego właśnie "Autralia" została wzbogacona krótką historię tego kontynentu, informacje o powierzchni, walucie, mieszkańcach, porady dla podróżnych i wiele innych.
 
O czym muszę koniecznie wspomnieć? O fotografiach, rzecz jasna. Bowiem w tej małej książeczce, która zmieści się spokojnie do kobiecej torebki, zostały zamieszczone cudowne zdjęcia. Przedstawiają one najważniejsze miejsca w Australii oraz Heather i jej rodzinę. W "Australii" możemy nawet znaleźć forografie Heather i jej męża Glenna, kiedy skaczą ze spadochronu (swoją drogą to musi być niezwykłe przeżycie...). Zamieszczone zdjęcia mogą poszczycić się "soczystymi" kolorami i są miłym przerywnikiem podczas czytania.
 
Książka Martyny Wojciechowskiej to nie tylko książka o Australii i Heather. Jest to bowiem pozycja, która mówi, iż warto marzyć i że powinno się dążyć do spełnienia pragnień. Skoro Heather w wieku 40 lat udało się osiągnąć tak duży sukces w bardzo niebezpiecznym sporcie, z którym kiedyś nie miała praktycznie styczności, to widać, że da się wiele dokonać, jeśli bardzo tego pragniemy. Do takiej opowieści dodajmy jeszcze przyjemny w odbiorze styl pisania Autorki i już wiadomo, że otrzymujemy bardzo miłą lekturę na jeden bądź dwa wieczory.
 
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu G+J!

 


sobota, 17 sierpnia 2013

"Kłamczucha"

"Kłamczucha" - Małgorzata Musierowicz
 
Źródło okładki: KLIK
Ile razy słyszałeś powiedzenie "kłamstwo ma krótkie nogi"? Zapewne wiele. Rodzice już od najmłodszych lat starają się wpajać swoim dzieciom, iż "najgorsza prawda jest lepsza od najpiękniejszego kłamstwa". I ciężko się z tym nie zgodzić. Powieść Małgorzaty Musierowicz w zabawny sposób przypomina czytelnikom o tym, że prawdomówność jest ważną i cenioną cechą.
 
Aniela Kowalik to bystra, pełna uroku osobistego piętnastolatka. Niestety ma dającą się we znaki osobom z jej otoczenia wadę - bywa okropną kłamczuchą. Kiedy przypadkowo w Łebie poznaje Pawła zakochuje się w nim po uszy. Ale jak to w życiu bywa pojawiają się kłopoty. Muszą się oni rozstać po krótko spędzonym czasie, ponieważ chłopak wraca do Poznania. Aniela nie chce pozwolić, aby ich uczucie zostało tak brutalnie przerwane, dlatego, pomimo niezachwyconego tym pomysłem ojca, przeprowadza się do Poznania. A tam mają miejsce niezwykle zabawne i pouczające zdarzenia.
 
"Ja się już dawno nauczyłam, że życzliwość rodzi życzliwość i że największa radość to dawać radość innym. Nie można życ, myśląc tylko o sobie" ("Kłamczucha", str.151/152)
 
"Kłamczucha" to drugi tom popularnej, mającej wielu zwolenników serii "Jeżycjada". Po tej powieści spodziewałam się, że będzie lekka i niewymagająca szczególnego myślenia. Tak też było, ale na szczęście książka zawiera również przesłanie, dzięki czemu nastoletni (i nie tylko) czytelnik będzie mógł wynieść coś z lektury. Według mnie "Kłamczucha" ma pewne wady, ale w moich oczach wypadła bardzo pozytywnie.
 
Główna bohaterka jest szalenie ciekawą postacią. Czasami bywa denerwująca i głupia, ale trzeba przyznać, że za pomysłowość zasługuje na medal. Pomimo faktu, iż Aniela nieraz może irytować Czytelnika, to jednak raczej zdobędzie jego sympatię. Jest nieszablonowa i Małgorzata Musierowicz bardzo dobrze ją wykreowała. Jej kłamstwa momentami były zabawne i nie wiem kto w rzeczywistości o zdrowych zmysłach by je wypowiedział. Całe szczęście przeżywa przemianę, która wychodzi jej na korzyść.
 
Sama fabuła jest dość prosta, ale jak to mówi powiedzenie "diabeł tkwi w szczegółach". Tak też jest według mnie w "Kłamczusze", która urzeka swą prostotą. Jednak książka nie obfituje w zwroty akcji i jest dosyć przewidywalna, to przyznam, że spodziewałam się, że Autorka inaczej zakończy powieść. Nie byłam pewna jak, ale takiego zakończenia się raczej nie spodziewałam.
 
"Kłamczucha" to ciepła opowieść przepełniona śmiesznymi sytuacjami. Myślę, że zasługuje na uwagę i warto spędzić przy niej miło czas. Można się z niej czegoś nauczyć, ale nie jest to książka, która nia siłę chce "wbić" czytelnikowi coś do głowy. Ona w przyjemny sposób sugeruje, przypomina i pokazuje jakie są skutki niektórych zachowań. Polecam.


piątek, 16 sierpnia 2013

"Czekolada z chili"

"Czekolada z chili" - Joanna Jagiełło
 
Źródło okładki: KLIK
Po minionym ciężkim roku Linka nareszcie trafia do wymarzonego liceum. Niestety szybko okazuje się, że klasa nie jest zbyt fajna. Co więcej jej związek na odległość zaczyna się powoli rozpadać. Dodajmy do tego jeszcze fakt, iż nastolatka musi pracować, aby zarobić na połowe czesnego w swojej szkole. No cóż, życie nie zawsze jest kolorowe...
 
Nie tak dawno mieliście okazję przeczytać na moim blogu recenzję "Kawy z kardamonem". "Czekolada z chili" to drugi tom przygód Linki. Byłam bardzo ciekawa jak Joanna Jagiełło poprowadzi wszystkie wątki i miałam nadzieję, że się nie zawiodę, a ta powieść utrzyma poziom swojej poprzedniczki. Cieszę się, że teraz mogę napisać, że "Czekolada z chili" była równie dobra, jak "Kawa z kardamonem"!
 
Polubiłam Linkę, bardzo. Z radością mogę stwierdzić, że Autorka nie zrobiła z niej głupiutkiej i pustej dziewczyny, jak to czasami bywa w młodzieżówkach. Nastolatka ta jest według mnie dojrzała jak na swój wiek i podobało mi się to, że nawet w trudnych sytuacjach potrafi sobie poradzić. Mogę wręcz powiedzieć, że czytając książkę się z nią zaprzyjaźniłam i bardzo chętnie poznałabym taką osobę w rzeczywistości. Zadziwia mnie również fakt, iż jak na szesnastolatkę była bardzo pracowita. Myślę, że mało jej rówieśników poradziłoby sobie z taką ilością zajęć. A co więcej, ona próbuje wygospodarować jeszcze czas na własne zainteresowania. W pierwszej części jest to tylko fotografia, zaś w "Czekoladzie z chili" obok tej właśnie pasji pojawia się jeszcze druga.
 
Ciekawą postacią był także Adrian. Chociaż popełnił ogromny błąd (a jaki, tego możecie dowiedzieć się czytając), to nadal go lubię. Myślę, że wciąż potrafiłam darzyć go sympatią, ponieważ potrafił przyznać się do winy i bardzo żałował tego, co zrobił. Jednak nie wiem jak zachowałabym się na miejscu Linki, nie wiem czy potrafiłabym z nim dalej być. Chyba ciężko rozpatrywać takie sprawy, w dodatku jedynie (całe szczęście) na płaszczyźnie powieści.
 
Możecie myśleć, że "Czekolada z chili" to zwyczajna młodzieżówka i niczym szczególnym Was nie zaskoczy. W tym momencie ciężko się nie zgodzić... Ale ja jakoś wyjątkowo dobrze się w niej odnajdywałam. Powieść ta zwyczajnie wciąga i czyta się ją z nieskrywaną przyjemnością.
 
Książkę polecam głównie dziewczynom w przedziale wiekowym 14 - 16 lat. Myślę, że to własnie nastolatki w tym wieku będą czuły się najbardziej usatysfakcjonowane lekturą. Warto poznać tę pozycję, gdyż Joanna Jagiełło mówi w niej o sprawach trudnych, lecz dotyczących często współczesnej młodzieży. Myślę, że warto poświęcić jej "kilka chwil" i miło spędzić czas.


wtorek, 13 sierpnia 2013

Trzy w jednym

Trzy filmy, trzy odrębne historie. Być może według Was te produkcje nie mają zbyt wielu wspólnych cech, ale mają główną bohaterkę graną przez jedną aktorkę. Przez kogo? Amandę Seyfriend. Są to trzy lekkie filmy, które lubię i które według mnie warto zobaczyć chociażby dla czystej rozrywki. A że mamy jeszcze trochę wakacyjnych dni przed sobą i pewnie sporo osób lubi w taki letni czas oglądać filmy niewymagające od widza szczególnego zaangażowania to myślę, że te propozycje sprostają Waszym wymaganiom.

Źródło grafiki: KLIK
"Mamma Mia!" (2008 r.), reż. Phyllida Lloyd
Czy ktoś jeszcze nie słyszał o tym musicalu? Wątpię... Ale jeśli znalazła się na moim blogu osoba, która nie widziała tej produkcji, to powinnam szybko nadrobić braki. Dobrze dobrani aktorzy, piosenki Abby, humor - to wszystko gwarantuje dobrą zabawę. Może i jest to kiczowaty film, ale przyznam się Wam - bardzo go lubię. Za to, że poprawia humor i napełnia optymizmem.





Źródło grafiki: KLIK
"Wciąż ją kocham" (2010 r.), reż. Lassa Hallstrom
Z "Wciąż ją kocham" mam trochę dziwną sytuację. Byłam filmu ciekawa, ale nie na tyle, by przeczytać wersję papierową (jakoś nadal mnie do niej nie ciągnie). I któregoś wakacyjnego dnia zasiadłam, obejrzałam. Po skończeniu odczuwałam lekkie rozczarowanie. "Eeee, myślałam, że to jest fajniejsze..." - mniej więcej takie zdanie (nieprofesjonalne, nawiasem mówiąc) miałam na temat tej produkcji. Ale mija trochę czasu, a mi "Wciąż ją kocham" jawi się we wspomnieniach w "kolorowych barwach". Przywołuje sobie w myślach poszczególne sceny i teraz mogę powiedzieć, że ja jednak lubię ten film! Taki niedealny, zwyczajny. Po prostu...


Żródło grafiki: KLIK
"Listy do Julii" (2010 r.), reż. Gary Winick
Ach, jak ja chciałam obejrzeć ten film! A gdy wreszcie się udało i zaczęłam oglądać, to wiedziałam, że mi się spodoba. Całe szczęście nie spodziewałam się arcydzieła. W mojej głowie tkwiło przeświadczenie, że ma to być lekka, romantyczna historia. I właśnie takową dostałam. Produkcja broni się klimatem Włoch i ciekawym pomysłem. Vanessa Redgrave świetnie sprawdziła się w swojej roli, zresztą tak samo jak ogniwo łączące dzisiejszy post, czyli Amanda Seyfriend. "Listy do Julii" to typowy poprawiacz humoru dla wielibicielek (myślę, że będzie mało panów zachwyconych tym filmem) historii romantycznych.


Jeśli macie do polecenia jakieś ciekawe filmy, to czekam na Wasze propozycje w komentarzach :)

niedziela, 11 sierpnia 2013

"Wiatr - jaskółczy lot"

"Wiatr - jaskółczy lot" - Miriam Dubini
 
Źródło okładki: KLIK
Pamiętacie jak jakiś czas temu napisałam bardzo pozytywną recenzję książki "Wiatr - wiadomość do mnie"? Wychwalałam ją, bo, co tu dużo mówić, bardzo mi się podobała. Po tak udanej lekturze miałam ogromną ochotę, by poznać dalsze losy Grety. I udało się. Niedługo po tym, jak drugi tom zagościł u mnie w domu zaczęłam czytać. Okazało się, że kontynuacja nie była już taka dobra, jak się spodziewałam...
 
Anselmo i Greta zakochali się w sobie. Wydawałoby się, iż "Wiatr - jaskółczy lot" będzie opowiadał o tym, jak miłość nastolatków rozkwita. Ale jak to w życiu bywa pojawiają się pewne komplikacje, a Anselmo będzie zmuszony podjąć trudną decyzję.
 
Drodzy Czytelnicy, wiecie już, że się zawiodłam, lecz to nie tak, że ta powieśći autorstwa Miriam Dubini wcale mi się nie podobała. Miała ona zarówno zalety, jak i wady, a ja miałam po prostu chyba zbytnio wygórowane oczekiwania. Być może, gdybym nie spodziewała się niczego nadzwyczajnego byłabym bardziej zadowolona z lektury. Ale przejdźmy do konkretów...
 
Po pierwsze według mnie w książce za mało się dzieje. Wiadomo, że niespełna 200 stron, to nie jest duży materiał na powieść, lecz według mnie Autorka mogła bardziej rozwinąć akcję. Co prawda w tym tomie nie wszystko skupia się na Grecie i Anselmie, ponieważ w niemałej części książki pojawiała się między innymi Emma, Lucia i Emiliano. Niestety, jak dla mnie to wciąż było za mało. Za mało prawdziwych emocji, a za dużo wydumanych problemów trzynastolatek.
 
Na szczęście "Wiatr - jaskółczy lot" broni się stylem pisania Autorki. Miriam Dubini kolejny raz pisze o uczuciach z delikatnością. Dzięki temu książka posiada przyjemną atmosferę. Może i momentami powieść jest trochę naciągana i niepoważna (niektóre wydarzenia wydają się wręcz śmieszne), lecz mam na uwadze fakt, że jest to zwyczajna literatura młodzieżowa, którą czasami lepiej traktować z przymrużeniem oka.
 
Jest jeszcze taki element, o którym bardzo chcę wspomnieć. Oprawa graficzna. To pewnie w dużej mierze dzięki niej ciężko przejść obok książki obojętnie. Okładka jest bardzo przyjemna dla oka. Staram się pamiętać, że "nie ocenia się książek po okładce", ale w tym wypadku wypada o niej wspomnieć. Co więcej, każdy rozpoczynający się rozdział jest opatrzony małym obrazkiem. Ale to nie koniec, bowiem strony zostały jeszcze przyozdobione rysunkami jaskółek. Przyznaję, te elementy umilały czytanie.
 
Tym razem się nie zachwyciłam, mówi się trudno. Jednak dość miło spędziłam wolny czas i nie żałuję, że przeczytałam "Wiatr - jaskółczy lot", ponieważ chciałam sprawdzić co słychać u bohaterów pierwszej części. Co prawda po przeczytaniu pozostał pewien niedosyt i żal, że trochę się zawiodłam, ale niestety tak to czasami bywa. Książki w końcu kryją przed nami wiele niespodzianek...
 
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu dreams!


środa, 7 sierpnia 2013

"Kawa z kardamonem"

"Kawa z kardamonem" - Joanna Jagiełło
 
Źródło okładki: KLIK
Linka to uczennica trzeciej klasy gimnazjum. Jak się okazuje ostatni rok szkolny przed testem gimnazjalnym przynosi wiele trudnych przeżyć. Nie dość, że dziewczyna nie radzi sobie z nauką, to w dodatku odkrywa, że jej rodzina skrywa jakieś tajemnice... Ale to oczywiście nie koniec, zła passa trwa w "najlepsze" i problemy mnożą się coraz bardziej. Jak poradzi sobie z tym piętnastolatka?

Lubię takie książki. Chociaż zauważyłam, że ostatnimi czasy staję się coraz bardziej wybredna i nie zadowalają mnie błahe młodzieżówki, to "Kawa z kardamonem" miała w sobie coś, za co ją polubiłam. Przypominała mi trochę powieści spod pióra Ewy Nowak, które cenię. W dodatku wakacje sprzyjają czytaniu lekkich pozycji, a więc któregoś letniego dnia rozpoczęłam swoją przygodę z książką autorstwa Joanny Jagiełło. I gdybym w skrócie miała powiedzieć, co o niej sądzę byłoby to pewnie zdanie: "Dobrze się bawiłam! "Kawa z kardamonem" niby niczym się nie wyróżnia, ale co tu dużo mówić, spodobała mi się".

Linka, bohaterka jakich wiele. Z problemami, pomysłami, pasją, przeżywająca swoją pierwszą miłość. Szablonowa? Pewnie tak, temu nie zaprzeczam. Ale pewnie właśnie z tego powodu wiele nastolatek się z nią utożsami i ją polubi. Gdyż trzeba Wam wiedzieć, że według mnie nie była to kolejna bezradna i wiecznie niezadowolona dziewczyna. Wiadomo, jak każdy miewała gorsze dni, lecz potrafiła także wziąć się w garść i zrobić coś pożytecznego. I to mi się w niej podobało.

Fabuła również nie należy do najbardziej zawiłych, jednak i tak była dosyć ciekawa. Podobało mi się to, iż Joanna Jagiełło starała się wczuć w to, jak zachowują się dzisiejsze nastolatki. Momentami popełniali błędy i zachowywali się, co tu dużo mówić, głupio. Ale przecież prawda jest taka, iż w młodości wiele osób robi coś, czego jako dorośli by nie dokonali.

Tak naprawdę nie do końca wiem, co w "Kawie z kardamonem" takiego było, że mi się podobała. Jestem prawie pewna, że większość z Was uznałaby ją za bardzo przeciętną książkę, która nie jest zbyt szczególna. Ale ja będę ją miło wspominała. Myślę, że po prostu zapoznałam się z nią w odpowiednim momencie, w odpowiednim wieku. Czytając prawie zapominałam o otaczającej mnie rzeczywistości i cieszę się, że ani razu nie byłam znudzona historią Linki. Już niedługo poznam dalsze losy bohaterów czytając "Czekoladę z chili". Mam ogromną nadzieję, że druga część mnie nie zawiedzie...



czwartek, 1 sierpnia 2013

"Single"

"Single" - Meredith Goldstein
 
Źródło okładki: KLIK
Ślub i wesele to wielkie wydarzenie dla zakochanych par. Wtedy właśnie ich związek staje się jeszcze bardziej oficjalny i poważny. Zazwczaj przyjęcie trwa do białego rana, a państwo młodzi tryskają energią i dobrym humorem. Pod warunkiem, że nie muszą ratować znajomych z opresji i że przyjęcie nie zaczyna przypominać katastrofy... Między innymi takie wydarzenia mają miejsce w powieści Meredith Goldstein pod tytułem "Single".
 
Wydawać by się mogło, że to panna młoda będzie na pierwszym planie, ale tak nie jest. Autorka skupiła się bardziej na tytułowych "Singlach", którzy sporo namieszają podczas ważnej dla świeżo upieczonych małżonków nocy. Najwięcej dowiadujemy się o Hannah, która przeprowadza castingi w Nowym Jorku i właśnie walczy o to, by w filmie wystąpiła Natalie Portman. Dodatkowo cały czas przeżywa rozstanie z Tomem, który również będzie na weselu, ale już z nową dziewczyną. Losy bohaterów splatają się ze sobą i w rezultacie wesele przyniesie wiele nieoczekiwanych wydarzeń... Jesteście ciekawi co takiego przeżyli tytułowi single?
 
Jest to książka, która raczej nie zbiera dużo pozytywnych recenzji i zwyczajnie nie jest wychwalana. Właśnie z tego powodu podchodziłam do niej z rezerwą i miałam raczej ambiwalentny stosunek. I co mogę powiedzieć po przeczytaniu tej pozycji? Fakt, nie jest to dobra książka, nie niesie za sobą jakiegoś przesłania. Niestety... Kolokwialnie mówiąc jest to odmóżdżacz, który nie wnosi nic zaskakującego do literatury i na tle innych powieści obyczajowych wypada słabo. Na szczęście czyta się ją bardzo szybko i "Single" nadają się dla osób, które nie wymagają zbyt dużo od książek.
 
Uważam, że tak naprawdę ciężko napisać coś sensownego o tej pozycji, ponieważ jest to zwyczajnie słaba powieść. Co prawda akcja jakoś szczególnie się nie wlecze, ale z opisu wynika, iż teoretycznie książka jest pełna zwrotów akcji. Przynajmniej ja tak to odebrałam... W praktyce jest całkiem inaczej. Wydarzenia nie mają szczególnego sensu i nie wiem co wynika z tej powieści. Może Meredith Goldstein chciała dzięki "Singlom" pokazać, że osoby nieposiadające drugiej połówki również mogą cieszyć się życiem? Nie wiem, nie potrafię dopatrzyć się w tej pozycji sensu...
 
Bohaterowie może i nie byli strasznie słabo zarysowani (jak na standardy w tej książce), ponieważ "czegoś" się o ich życiu dowiadujemy. Ale litości! Nie wykreować ani jednego bohatera, którego bym polubiła?! Według mnie byli puści i nie kierowali się w swoim życiu jakimiś konkretnymi wartościami. Jednak momentami bywali zabawni i ich głupie zachowania mnie śmieszyły. Niestety nie można nazwać tego wyrafinowanym poczuciem humoru.
 
Trochę szkoda czasu na "Singli", skoro jest tyle dobrych książek na świecie. Ale wakacje sprzyjają czytaniu lekkich powieści, więc może ktoś będzie miał właśnie na takową ochotę. Chociaż fakt, jest również cała masa lepszych, a także odpowiednich na odpoczynek powieści. Po recenzji domyślacie się chyba, że nie zaliczam się do fanek "Singli", więc również Wam ich szczególnie nie polecam. Według mnie to słaba książka, szkoda...
 
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu M!