wtorek, 30 kwietnia 2013

Stosik! ;)

Witajcie! :)
Dzisiaj ostatni dzień miesiąca i na blogach zaroiło się od stosów. Także ja pragnę Wam zaprezentować mój. Co prawda nie jest może tak pokaźny jak Wasze, ale cieszy równie mocno, co inne stosy! :D

Od dołu:
"Królowa Śniegu" - Hans Christian Andersen, od wydawnictwa M
"Sztuka uprawiania róż z kolcami" - Margaret Dilloway, jw
"Ciotki" - Anna Drzewiecka, jw, właśnie czytam i wkrótce pojawi się recenzja
"Baśniarz" - Antonia Michaelis, zakup własny, nie mogę doczekać się lektury!
"Biała jak mleko, czerwona jak krew" - Alessandro D'Avenia, zakup własny, przeczytana i zrecenzowana
"Zwierzenia Britt-Mari" - Astrid Lindgren, zakup własny, została mi do doczytania końcówka, więc niedługo recenzja
"Pocztówka z Toronto" - Dariusz Rekosz, zakup własny, przeczytana i zrecenzowana
"Japonia (Tokio). Kobieta na krańcu świata" - Martyna Wojciechowska, od G+J, przeczytana i zrecenzowana
Tak prezentują się moje książkowe zdobycze. Coś z wyżej zaprezentowanych czytaliście? Co szczególnie polecacie?
Tymczasem życzę Wam miłego majowego weekendu i dużo czasu na czytanie! ;)
Pozdrawiam, Owocowa



sobota, 27 kwietnia 2013

"Pocztówka z Toronto"

"Pocztówka z Toronto" - Dariusz Rekosz

Źródło okładki: KLIK
W tych czasach na młodego człowieka czyha wiele pokus. Świat bardzo zmienił się na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat i przeobrażeniu uległo również życie młodzieży. Często dorosłym wydaje się, że nastolatkowie w wieku gimnazjalnym pałają jedynie miłością do próżności i wygodnego życia. Całe szczęście powieść Dariusza Rekosza pod tytułem "Pocztówka z Toronto" ukazała nie tylko cienie młodzieńczego życia, ale także jego blaski.

Monika straciła ojca kilka lat temu. Teraz chodzi do trzeciej gimnazjum i wraz z mamą mają spore problemy finansowe. Właściwa akcja rozpoczyna się, gdy w szkole pojawia się nowy chłopak - Dominik. Postać ta wywarła na przyjaciółce głownej bohaterki, a i na samej Monice spore wrażenie. Jednak od tego czasu w szkole zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Czy "nowy" ma z tym wszystkim coś wspólnego? I wreszcie, co to tak naprawdę oznacza bycie dojrzałym, młodym człowiekiem?

Wszyscy bohaterowie nie byli niestety dobrze zarysowani. Ale główna bohaterka, Monika, miała w sobie coś godnego pozazdroszczenia. Niebywałą dojrzałość i siłę, jak na swój młody wiek. Pozostałe postacie, ze smutkiem przyznaję, przebiegły przez powieść trochę niezauważone. Jakby zbyt pobieżnie przedstawione, trochę za słabo wykreowane i kompletnie bez wyrazu.

Sama historia była rzeczywiście mądra i powinna być przestrogą dla nas, nastolatków. Uważam, że Dariusz Rekosz ukazał w swej powieści kilka ważnych problemów, tylko czy cała "oprawa" była udana? Z tym jest trochę gorzej... Całość prezentuje się dosyć kiepsko, co jednak nie oznacza, całkowicie nieudanej książki. Według mnie minusem był fakt, iż powieść nie wciągała i w sumie mnie, jako czytelniczki, bardzo nie ciekawiła. Ale muszę przyznać, że czytając "Pocztówkę z Toronto" odpoczęłam i miło spędziłam chwilę wolnego czasu. Cieszy mnie również to, że w książce oprócz zagubionych młodych ludzi pojawił się ktoś tak mądry, jak Monika.

Styl pisania Autora był lekki i przystępny. To zdecydowany plus, ponieważ to właśnie sprawiało, że bez przymusu czytałam dalej. O ile cała historia mnie nie urzekła, to sposób w jaki wyrażał się Dariusz Rekosz i owszem. Co prawda nie używał zbyt wyszukanych zwrotów, ale moim zdaniem jest to plusem, gdyż książka powinna trafiać do wszystkich nastolatków w wieku gimnazjalnym.

Przyznam, że spodziewałam się czegoś lepszego i nieco bardziej porywającego. Myślę, że zabrakło tu jakiegś bardziej wyszukanego elementu, który wyróżniłby tę krótką książęczkę z tłumu innych młodzieżowych powieści. A czy polecam? Na chwilę wytchnienia "Pocztówka z Toronto" zda egzamin. Ale myślę, że starsi od szesnastoletnich osób czytelnicy mogą poczuć się rozczarowani. Według mnie powieść jeszcze dobrze się nie zaczęła, a już skończyła, przez co wydała się mało ciekawa. Za to dostrzegam w niej co innego i myślę, że o przekazanie pewnych wartości Autorowi chodziło. Młodzież przy czytaiu książki ma okazję dowiedzieć się jak ważna jest rodzina, czy pieniądze powinny być da nas najważniejsze i czy tak naprawdę używki to świetna forma zabawy. A pod tym kątem książka zdecydowanie zdaje egzamin.

czwartek, 25 kwietnia 2013

"Biała jak mleko czerwona jak krew"

"Biała jak mleko czerwona jak krew" - Alessandro D'Avenia


Źródło okładki: KLIK
Żyjemy. Codziennie mamy do wykonania pewne czynności. Czasem robimy je już mechanicznie, by tylko mieć coś "z głowy". Dni przepływają przez palce, tygodnie jakoś uciekają i miesiące mijają w zastraszającym tempie. A gdzie w tych prozaicznych chwilach czas na rozmyślania? Kiedy powinniśmy się na chwilę zatrzymać i posłuchać głosu serca? Moim zdaniem nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, lecz myślę, że warto się nad pewnymi sprawami zastanowić "tu i teraz". W tych rozważaniach z pewnością pomaga książka, która została okrzyknięta historią pierwszej miłości. Ja mam do niej trochę bardziej refleksyjny stosunek i takim mianem sama bym jej nie określiła, bo ona zasługuje na większe i bardziej wzniosłe słowa. A mowa tu o dziele "Biała jak mleko czerwona jak krew".

Leo to nastolatek, który właśnie przeżywa swoją pierwszą miłość. Jego obiektem zainteresowania jest ognistoruda Beatrice, z którą niestety chłopak nie ma kontaktu. Codziennie ma za to kontak z Silvią - przyjaciółką, na której zawsze może polegać. Czy uda mu się poznać Beatrice i oboje będą szczęśliwi? Czy życie będzie miało dla nastolatka wiele innych niespodzianek?

Zacznijmy od tego, że spodziewałam się czegoś całkiem innego. Sama nie wiem czego, ale na pewno nie takiej dawki rozmyślań i metaforycznych zwrotów. Ale co tu dużo mówić, za ten punkt Alessandro D'Avenia ma u mnie ogromnego plusa. Prawie na każdej stronie wyczuwałam, że Autor chce mi coś przekazać, jakąś niezwykle wysoką wartość, o której należy pamiętać. Starałam się chłonąć te słowa, jak najwięcej zrozumieć, zapamiętać i zachować. Jak się okazało, to wcale nie takie łatwe. Ciężko nagle przyjąć do wiadomości tak dużo informacji. Ale muszę przyznać, że w wielu sprawach zgadzałam się z zawartością książki.

Co do samej fabuły, to co dostałam, także nie zgadzało się z moimi wcześniejszymi założeniami. Część historii faktycznie potoczyła się w taki sposób, jak to sobie wyobrażałam, ale druga część całkowicie mnie zaskoczyła. Sama nie wiem jak oceniać niektóre wydarzenia. One na pewno nie są przypadkowe, Autor chciał dzięki nim coś uzmysłowić czytelnikowi. To też zapewne nie jest pusta historia miłosna jak mogłoby się na początku wydawać.

Bohaterowie byli różnorodni i każdy z nich miał złożoną psychikę. To nie były proste i płytkie postacie, a takie, które również coś sugerowały. Polubiłam Leo, czyli głównego bohatera, ale czasem go nie rozumiałam. Silvię, pomimo jej zachowania, potrafiłam zrozumieć. Co prawda nie uważam, że jej zachowanie zawsze było słuszne, ale patrząc z jej punktu widzenia, logiczne. Za to Beatrice zdecydowanie polubiłam. Jej mądrość, dojrzałość i podejście do życia. Najlepiej się we wszystkim odnajdywała, co jest paradoksalne, ponieważ to właśnie ona miała największe problemy.

Nie wiem jak ocenić tę książkę. Raz wydaje mi się, że coś mi tam do końca nie pasowało, ale z drugiej strony powieść jest pięknie napisana i nie mogę jej nie docenić. Mimo tych moich rozterek polecam, bo to książka ciekawa i przede wszystkim mądra. A jak Wy ją ocenicie? Jestem ciekawa, czy tylko mną targają tak przeróżne emocje...

"My jesteśmy wolni. To największy dar, jaki otrzymaliśmy. Dzięki wolności możemy zmienić swój los. Wolność to także prawo do marzeń, a marzenia są limfa naszego życia, chociaż ich ceną bywają dalekie i trudne wędrówki czy nawet chłosta." - ("Biała jak mleko czerwona jak krew" str.24.)

niedziela, 21 kwietnia 2013

"Japonia (Tokio). Kobieta na krańcu świata"

 "Japonia (Tokio). Kobieta na krańcu świata" - Martyna Wojciechowska
 
Źródło okładki : KLIK
Dla nas, ludzi żyjących w Polsce, Tokio wydaje się być wręcz innym światem. Krainą pełną technologii, ekstrawagancji i ludzi o całkiem odmiennej mentalności. To właśnie tam zapanowała moda na styl kawaii - uroczy i dziewczęcy, który pokochały nawet trzydziestoletnie kobiety. W książce pod tytułem "Japonia (Tokio). Kobieta na krańcu świata" miałam okazję poznać to niezwykłe i odległe miejsce oczami Martyny Wojciechowskiej. Przyznam, że nie przypominam sobie, bym wcześniej miała kontakt z jej literackimi dziełami. Na szczęście to pierwsze spotkanie zaliczam do udanych. A co w szczególności jest według mnie warte uwagi w tej krótkiej książce?
 
Po pierwsze fotografie. Pojawiały się często i dzięki nim mogłam wszystko zobaczyć takim, jakim jest w rzeczywistości, a nie tylko tak, jak widzi to moja wyobraźnia. Zdjęcia były różnorodne i ukazywały charakter Japonii. W pamięć zapada fotografia pełna zieleni i roślinności - czyli Rikugien. Oczywiście przykłady można by mnożyć - Góra Fudżi, Tokyo Skytree, skrzyżowanie Shibuya i wiele innych.
 
Spodobał mi się także fakt, iż bohaterką została jedna konkretna osoba - Kanae. Modelka, projektantka i kierowca ciężarówki należąca do subkultury gyaru. Na co dzień wygląda jak księżniczka, ponieważ taki ma właśnie styl. To dziewczyna o bogatej i całkiem innej osobowości, niż te z jakimi my w Polsce mamy kontakt. Między innymi dlatego też książka dostarczała mi tylu wrażeń i co chwilę dziwiłam się tamtejszym zwyczajom.
 
Język jakim posługuje się Martyna Wojciechowska jest prosty i nieabsorbujący. To według mnie jedna z mocniejszych cech powieści, ponieważ całość była zrozumiała dla przeciętnego, niezbyt zorientowanego w tamtejszesz kulutrze czytelnika. Ani przez chwilę nie czułam się znudzona, ponieważ Autorka przytaczała tak nieprawdopodobne i niecodzienne sytuacje, że książka chwilami przypomina litraturę fantastyczną, a nie podróżniczą.
 
Niestety znalazł się też pewien mały minus. A jest to fakt, że w książce wiele rzeczy wydaje się być opisanych strasznie pobieżnie i niedokładnie. Szkoda, ponieważ moim zdaniem książka mogłaby być nieco dłuższa. Z chcęcią dowiedziałabym się jeszcze kilku informacji z życia Japończyków, ponieważ Martynie Wojciechowskiej udało się mnie zainteresować odmiennym stylem życia.
 
W skrócie, uważam tę książkę za pozytywne spotkanie z tego typu literaturą. Dzięki tej lekturze dowiedziałam się kilku naprawdę ciekawych rzeczy, które zostały przedstawione w interesujący sposób. Czuję jednak pewien niedosyt i z tego powodu jest mi trochę smutno. Mimo to w ogólnym rozrachunku książka wypada dobrze i mogę z czystym sumieniem polecić ją innym.
 
Za możliwść przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu G+J
 

 
 
 


sobota, 20 kwietnia 2013

Powrót po krótkiej przerwie i kilka słów o niezwykłym filmie

Fakt, faktem, ostatnio na blogu mało się dzieje. W tygodniu mało czytałam, więc i recenzji nie było. Ale jeden tekst jest w trakcie pisania i prawdopodobnie jutro pojawi się na blogu. Wreszcie trochę czytam i powracam z nową siłą! :)

W zasadzie to dzisiaj miała być recenzja "Tokio. Kobieta na krańcu świata", ale jak się okazało mój umysł postanowił dać sobie trochę czasu na sklecenie czegoś w miarę sensownego i nie chce pisać recenzji na siłę. Niech mu będzie, jeden dzień różnicy nie robi...

Kończę czytać "Białą jak mleko czerwoną jak krew" i będzie to kolejna recenzja po "Tokio...". W skrócie: myślę, że wkrótce na blogu będzie więcej recenzji. Wiem, że marne są te moje usprawiedliwienia, w zasadzie to żadne, ale co poradzić? :D
~~~
A dzisiaj parę słów o filmie. Będzie krótko i spontanicznie. Pewnie trochę zbyt płytko, jak na film tak piękny i wzruszający, ale nie wiem czy da się nawet ten film opisać słowami. A rozchodzi się o "Nad życie" w reżyserii Anny Pluteckiej-Mesjasz. Produkcja przedstawia historię siatkarki - Agaty Mróz, która chorowała na chorobę szpiku kostnego.

Właściwie to dawno miałam o tym filmie napomknąć i tak zbieram się od lutego. Powoli, bo ciężko opisać słowami tak ogromną dawkę emocji, łez wzruszenia i nastrój, który towarzyszy podczas oglądania. Melancholia miesza się ze smutkiem, tworząc niewiarygodnie refleksyjny nastrój.

Tak się zastanawiam, czy pisanie o tym filmie jest na miejscu? Czy mój blog nie powinien być zawstydzony, że mam odwagę o nim choćby wspominać? Chyba powinien, bo to zbyt poruszająca produkcja i sama się zastanawiam po co to piszę... Chyba po to, żeby Was przekonać do obejrzenia, do poznania i do chwil wzruszenia.

A jeżeli ktoś ma ochotę poczuć klimat filmu, to podpowiem, że wystarczy posłuchać soundtracku, który oddaje ten klimat... Coś mi się zdaje, że plotę o tym samym... Więc to chyba koniec, bo Wy pewnie i tak już ten film oglądaliście i sami wiecie o czym piszę i czym się zachwycam...

 

sobota, 13 kwietnia 2013

Liebster Award - już drugi

Wreszcie można powiedzieć, że powoli przychodzi wiosna. Trochę zbyt nieśmiało jak na mój gust, ale chyba w końcu u nas zawita. A dzisiaj drugi raz odpowiem na pytania w zabawie Liebster Award. Zostałam nominowana przez ShadowHunter, której serdeczne dziękuję.

1. Jaka seria jest Twoją ulubioną?
Chyba chodzi o serie książkowe, prawda? :) Jeśli tak, to między innymi jest to "Trylogia Czasu", seria "Pamiętnik nastolatki" (nie czytałam jeszcze wszystkich części, które wyszły), seria o Neli autorstwa Agnieszki Tyszki ("M jak dżeM", "Kawa dla Kota" i "Miłość bez konserwantów"). To oczywiście w wielkm skrócie :)
2. Od czego zaczęła się Twoja przygoda z blogowaniem?
Zaczęło się od miłości do książek. Potem zaglądałam na blogi z recenzjami książek, ale sama nie miałam odwagi, by takowy założyć. W końcu wyszło tak, ze się przełamałam i od grudnia 2012 roku prowadzę tego oto bloga :D
3. Ulubiona postać książkowa?
Kolejne trudne pytanie i znowu będzie w skrócie. Jednym z moich ulubionych bohaterów jest Maksym ("Pamiętnik nastolatki", ale pojawia się dopiero w części 2 i pół), lubię go za mądrość, która jest imponująca jak na współczesnego nastolatka. Ogólnie cięzko byłoby mi powiedzieć czego w nim nie lubię...
Kolejnym bohaterem, a raczej bohaterkami są Hania, Dominika i Pani Irenka z "Alibi na szczęście", którego jeszcze nie skończyłam. Ale już wiem, że te bohaterki nie są nijakie i bez wyrazu. Każda z wyżej wymienionych kobiet ma w sobie coś, za co nie da się ich nie lubić.
W tym miejscu trzeba jeszcze wspomnieć o Pippi, która ma w sobie tyle dziecięcego uroku, że chyba każdy ją lubi. A jej pomysły... ja nie wiem skąd Astrid Lindgren je wszystkie zebrała! :D
Oczywiście tak mogłabym jeszcze wymieniać i wymieniać...
4. Czy jest jakieś nieistniejące miejsce, które z chęcią byś odwiedziła?
W książkach jest wiele takich miejsc. Przykładowo chciałabym odwiedzć Głuszę, Akademię Cimmeria (ale tylko na chwilę, bo tam się dzieją dziwne rzeczy).
5. Co Cię najbardziej denerwuje w ludziach?
Chyba nieszczerość...
6. Jeżeli mogłabyś wybrać epokę, w której przyszłoby Ci żyć, która by to była?
Teoretycznie jest trochę spraw, które w dzisiejszych czasach mnie denerwują, a kiedyś tego nie było. Ale jednak zostałabym tu, w XXI wieku. Chyba za bardzo się zadomowiłam i ciężko by mi było bez wielu rzeczy, ludzi wytrzymać.
7. Ulubiony serial?
Tym razem krótko i na temat - "Rodzinka.pl".
8. Jakiej książki nie poleciłabyś nawet wrogowi?
A są w ogóle aż tak złe książki? :)
9. Czy jest jakaś książka, którą czytałaś kilka razy?
"Mały Książę" - za pierwszym razem nie byłam zachwycona, a za drugim więcej zrozumiałam i dużo bardziej mi się podobało.
Z tego co pamiętam to chyba "Zemstę" czytałam prawie dwa razy, ale to nie z ogromnej miłości, a z potrzeb szkolnych :D
"Pamiętnik natolatki 2 i 1/2" - nadal nie wiem, czy dwa to już kilka :D, ale chyba tak... Ta książka jest jedną z moich ulubionych, nie wiem co ma w sobie tak niezwykłego, ale ja ją uwielbiam!
Czasami zdarza mi się wracać do ulubionego fragmentu "Błękitu szafiru" i do innych książek.
10. Gdzie widzisz siebie za dziesięć lat?
Planów mam wiele, ale tak naprawdę wszystko zobaczę dopiero za dziesięć lat :)
11. Cel na najbliższy czas?
Uczyć sie, czytać, czekać na wakacje i dalej prowadzić bloga :D

Tym razem chciałaby nominować dwa blogi (co prawda nie z małą liczą obserwatorów jak to jest podane w zasadach...):
Kraina Andersena
Brulion Literacki
Mam nadzieję dziewczyny, że skusicie się na ten zapychacz na swoim blogu :)

A oto moje pytania:
1. Kto zaraził Cię miłością do książek?
2. Czy kiedykolwiek miałaś ochotę przestać prowadzić bloga?
3. Wolisz czytać własne książki, czy wypożyczać z biblioteki?
4. Wolałabś przenieść się do Narnii, czy do Śródziemia?
5. Jak długo piszesz recenzje, które potem publikujesz na blogu?
6. Twój ulubiony przedmiot w szkole?
7. Jaka książka zrobiła na Tobie dobre wrażenie, a nie spodziewałaś się tego po niej?
8. Jaka ksążka Cię rozczarowała?
9. Ulubiona książka z dzieciństwa?
10. Ulubiona piosenka na gorszy dzień?
11. Czy Twój blog powstał spontanicznie, czy była to przemyślana decyzja?

Jeżeli ktoś wytrwał do końca, to gratulacje, bo trochę się rozpisałam.
Miłego weekendu,
Owocowa.


poniedziałek, 8 kwietnia 2013

"Wybrani"

"Wybrani" - C.J.Daugherty
 
Źródło okładki: KLIK
Tajemice zawsze nas intrygują. Automatycznie jeżeli nie możemy o czymś wiedzieć staje się to dla nas czymś nadzwyczaj interesującym. Tak jakby chodziło o sprawę najwyższej wagi. Bo tajemnice mają w sobie coś niezwykłego, pociągającego i zazwyczaj bardzo chcemy je poznać. A w dzisiejszej recenzji rzecz będzie się rozchodziła o książkę pod tytułem "Wybrani", która ostatnio stała się niezwykle popularna. Czy Wy też chcecie poznać tajemnicę Akademi Cimmeria?
 
Allie została aresztowana już trzeci raz. Od pewnego czasu stała się niepokorna i według rodziców trudno się z nią dogadać. A tak naprawdę wszystko zaczęło się, gdy zaginął jej brat, z którym bardzo lubiła przebywać. Po trzecim aresztowaniu rodzice postanawiają, że nastolatka zmieni szkołę. W ten sposób chcą, żeby bardziej przyłożyła się do nauki i zrozumiała swoje błędy. W tych okolicznościach Allie trafia do Akademi Cimmeria. Jak się potem okazuje w szkole dzieją się dziwne i niebezpieczne rzeczy. Jaki związek z tym wszystkim ma nastolatka i komu powinna zaufać?
 
Od kilku tygodni w blogosferze pojawiają się recenzje "Wybranych", ale co dziwne, są one niezwykle pozytywne i zachęcające. Ja początkowo nie byłam do tej pozycji w pełni przekonana. Myślałam, że to kolejna zwyczajna młodzieżówka, która niczym mnie nie zachwyci. Moje nastawienie zmieniło się, kiedy zaczęłam poznawać tę pozycję. Powieść ta wywarła na mnie pozytywne wrażenie od pierwszej strony i taki stan utrzymywał się do samego końca powieści. Ale co takiego książka ma w sobie, że tak się nią zachwycam napiszę w dalszej części recenzji.
 
Po pierwsze sam pomysł jest wręcz urzekający. Autorka ma u mnie dużego plusa za to, że akcja rozgrywa się w szkole. Taki zabieg przypadł do gustu chyba większości czytelników, ponieważ dzięki temu powieść nabrała nietuzinkowego klimatu. Bardzo cieszy mnie fakt, że C.J.Daugherty udało się utrzymać napięcie do samego końca i w trakcie gdzieś tego nie zatraciła. Często bowiem początek historii wydaje się być interesujący, ale niestety potem autorom brakuje pomysłu, przez co czytelnik odnosi wrażenie, że książka jest pisana na siłę.
 
Kolejnym plusem są bohaterowie. Postacie były dobrze zarysowane. Niektórych polubiłam, czarne charaktery zazwyczaj nie zaskarbiły sobie u mnie sympatii, ale Autorce wszystkich udało się poprawnie przedstawić. Z chęcią poznałabym główną bohaterkę w rzeczywistości, ponieważ myślę, że polubiłybyśmy się. Na uwagę zasługuje również Carter - interesujący, tajemniczy i co za tym idzie intrygujący. Mam za to problem z oceną Sylvaina. Myślę, że w kolejnych częściach zostanie wyjawiona jego rola w Akademii Cimmeria. Ogólnie ciężko na początku przewidzieć kto jest dobry, kto zły, komu zaufać, a kogo lepiej omijać. Nie jestem pewna czy w następnych częściach, ktoś, kto teraz wydaje się być pozytywną postacią nie okaże się być tym złym, bo w tej książce chyba wszystko jest możliwe.
 
Ważne również jest to, że przez całą książkę nie miałam okazji się nudzić. Nawet jeżeli przez chwilę nic szczególnego sie nie działo, to miałam świadomość, że zaraz pokrzyżują się drogi bohaterów. C.J.Daugherty udało się w takim stopniu mnie zaciekawić, że kiedy tylko zaczynałam czytać, w wyobraźni przenosiłam się do Akademii Cimmeria i to co wokół przestawało mieć znaczenie. Pozycja ta z pewnością nada się, kiedy ktoś potrzebuje oderwać się od rzeczywistości i zapomnieć o własnych problemach.
 
Kolejnym plusem jest styl pisania Autorki. Język jakim się posługuje jest prosty i zrozumiały, ale według mnie poprawny. Dzięki niemu nie miałam trudności ze zrozumieniem tektu, co często ma miejsce w dość starych pozycjach. Myślę, że w pewnym stopniu właśnie dlatego przy tej książce dobrze się odpoczywa.
 
Podsumowując, polecam, polecam i jeszcze raz polecam. Dla mnie było to duże zaskoczenie, poniewaz spodziewałam się raczej przeciętnej młodzieżówki. Gdybym musiała się do czegoś przyczepić, to nie dotyczyłoby to już samej treści, a okładki, która nie jest urzekająca. Ale należy patrzeć na to, co wewnątrz, bo zawartość zasługuje na uwagę. Ja przy "Wybranych" doskonale się bawiłam i nie mogę doczekać się chwili, kiedy będę mogła poznać dalsze losy Allie.


sobota, 6 kwietnia 2013

Pociąg pełen wspomnień

Źródło okładki: KLIK
Dziś nie recenzja, ale też pewien (chociaż króciutki) tekst o książce. Chciałabym Was zabrać do pociągu. Ale nie do zwykłego, gdyż będzie to pociąg do mych wspomnień. No, może raczej do jednego dnia, którego niestety daty nie pamiętam. Ale wydaje mi się, że była to niedziela.

Zupełnie niepozornie zaczęła się moja przygoda z "Angielskimi różyczkami". Miałam chyba sześć, może siedem lat i dużo nie czytałam. Ale znalazło się miejsce dla powieści Madonny. Krótkiej, lekkiej i dla dzieci, ale z morałem. Pamiętam go do dzisiaj. A morał był taki, że nie należy ocenić ludzi po wyglądzie i pozorach.

Oczywiście nie pamiętam imion głównych bohaterek, bo długo do tej książki nie zaglądałam, lecz sentyment pozostał. A mi w tym tekście który macie okazję czytać, chodziło o ukazanie wspomnień. Wspomnień, które czasami wydają się bliskie, a czasami tak dalekie, jakby to wszystko mi się tylko przyśniło. Myślę, że kiedyś jeszcze wrócę do "Angielskich różyczek", ponieważ mam je na własność. A pociąg pełen wspomnień zaprowadzi mnie tam, gdzie kiedyś byłam, wystarczy, że zapragnę do niego wsiąść...
~~~
 
Zdaję sobie sprawę, że wyżej zamieszczony tekst jest bardzo krótki, ale tak wyszło, po prostu. Ale w poniedziałek powinna pojawić się recenzja "Wybranych", których jeszcze czytam. Gdybym miała więcej czasu, to ta książka byłaby już dawno przeze mnie skończona, bo bardzo mi się podoba. Ale więcej w poniedziałkowej recenzji.
Miłego weekendu,
Owocowa

wtorek, 2 kwietnia 2013

"Emil ze Smalandii" i "Lotta z ulicy Awanturników"

"Emil ze Smalandii" i "Lotta z ulicy Awanturników" - Astrid Lindgren

Źródło okładki: KLIK
Ja nawet nie wiem do końca dlaczego, ale książki Astrid Lindgren są niezwykłą odskocznią od codzienności. Może jest to spowodowane faktem, iż ta Autorka zawsze miała w sobie coś z dziecka. Może... Pewnie jest jeszcze wiele takich powodów. Ale teraz nie o tym, teraz o dwóch książkach, co ja plotę, książeczkach. Bo to krótkie powieści dla dzieci, które niedawno było mi dane przeczytać. Dlaczego o dwóch na raz? Dlatego, że one obie są utrzymane w tym samym stylu, w tych samych dziecięcych pomysłach i psotach. Nie wiem czy to będzie zwykła recenzja. Jej zapewne wiele do takowej zabraknie. To takie moje zebrane myśli, po prostu.

Drogi Czytelniku, pewnie sądzisz, że literatura dla dzieci to nie Twoje klimaty, prawda? Przecież jest tyle innych, dużo ważniejszych książek do przeczytania, które aż proszą, by po nie sięgnąć. Ale chwilka, zatrzymaj się i pomyśl. Nic nie mówi Ci ta Autorka? TA Astrid Lindgren? Nie powiesz chyba, że nie słyszałeś o Pippi?  Zresztą, beż różnicy. Po "Emila ze Smalandii" czy "Lottę z ulicy Awanturników" możesz sięgnąć i zwyczajnie dobrze się bawić. Nie myśl o przytłaczających Cię obowiązkach. Znajdź chwilkę (albo kilka) pomiędzy innymi Ogromnie Ważnymi Czynnościami i wygodnie usiądź. Potem zacznij czytać. Pewnie już dobrze się bawisz. Widzisz, to takie proste!

Obie te krótkie powieści opowiadaja o pięcioletnich dzieciach. Pierwsza o Emilu, druga o Lotcie. Jedno trzeba bohaterom przyznać, mają niezwykle zabawne i odważne pomysły, może dlatego tak ich polubiłam. Dodatkowo historie opisane są prostym językiem, co na pewno zadowoli wszystkie dzieci, które nie lubią zawiłych zdań. Ale także Ci starsi będą mogli bez problemu odpocząć przy tych książkach.

Książki czyta się nadzwyczaj szybko. W wydaniu, które ja miałam okazję czytać, zamieszczono wiele ilustracji, przy czym książka liczy niewiele pond sto stron. To naprawdę mało, ponieważ są tam aż dwie powieści. Ale dobrze, że są takie krótkie, bo one takie powinny być. Niezobowiązujące, do przeczytania w tak zwanym "między czasie". Na te dwie opowieści wystarczy przeznaczyć zaledwie kilka chwil.

Tych, którzy Astrid Lindgren już pokochali, pewnie nie trzeba namawiać. Może nawet mają już te przygody za sobą. A jeśli ktoś Autorki nie zna (jest ktoś taki?) to serdecznie polecam. I dla małych, i dla dużych. Dla wszystkich. Bo z takich książeczek nie wyrasta się nigdy...

Cykl: Stare nie znaczy gorsze

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Czas podsumowań - marzec

Dzisiaj, zgodnie z wcześniej danym słowem, pojawia się podsumowanie marca. Co prawda w moim mniemaniu miał być dużo lepszy i bardziej czytelniczy, ale nie jest najgorzej. "Coś tam" udało mi się przeczytać i napisać.

Lista przeczytanych książek w marcu:
1. "Pamiętnik" - Nicholas Sparks
2. "Spacerem po Nowym Jorku" - Katherine Cancila
3. "Delirium" - Lauren Oliver
4. "Prowincja pełna smaków" - Katarzyna Enerlich
5. "W dżungli podświadomości" - Beata Pawlikowska
6. "Emil ze Smalandii" - Astrid Lindgren
7. "Lotta z ulicy Awanturników" - Astrid Lindgren
+ ok. 250 stron "Alibi na szczęście"

Zrecenzowałam niestety trochę mniej, bo 5. Z tego wyniku nie jestem zadowolona i mam nadzieję, że w kwietniu będzie dużo lepiej.

Najlepsze książki marca:
1. "Alibi na szczęście" - Co prawda do końca sporo mi zostało, ale już wiem, że książka jest świetna, więc zasługuje na miano najlepszej książki marca.
2. "Delirium" - Nie mogłam pominąć. Ciekawa, wciągająca i zaskakująca :)

Najgorsze książki marca:
1. "W dżungli podświadomości" - Oczekiwałam czegoś znacznie lepszego, może dlatego się zawiodłam...
2. "Prowincja pełna smaków" - Również postawiłam za wysoko poprzeczkę i niestety książka nie spełniła moich oczekiwań. Chociaż do około 150 strony było dobrze.

Tak prezentują się moje wyniki. Mam nadzieję, że kwiecień będzie bardziej owocny i uda mi się przeczytać 10 książek. Ale zobaczymy. Trzymajcie za mnie kciuki ;) Jutro może pojawi się na blogu tekst o "Emilu ze Smalandii" i  "Lotty z ulicy Awanturników", a jeżeli nie jutro, to w każdym razie jakoś do końca tygodnia powinien być.

Pozdrawiam i życzę miłego odpoczywania :)
Owocowa