czwartek, 26 grudnia 2013

Dwie świąteczne perełki

Post, w którym polecam coś do przeczytania czy obejrzenia o tematyce świątecznej powinien być znacznie wcześniej. Ale myślę, że skoro bardzo chcę Wam wspomnieć o dwóch świątecznych perełkach, to mogę to zrobić jeszcze dziś. Myślę, że jest to świetny pomysł na spędzenie dzisiejszego popołudnia (chociaż innego też).

Źródło obrazka: KLIK
Tytuł: "Ekspres polarny"
Reż.: Robert Zemeckis
Premiera: 2004 rok
Pierwsza świąteczna perełka, którą pragnę przedstawić to film animowany pod tytułem "Ekspres polarny". Pewnie kojarzony, znany. Jak dla mnie piękny! Ma niepowtarzalny klimat Świąt, momentami łapie za serce, ale też bawi. Dla całej rodziny, dla każdego. Akcja wciągnęła mnie w wir wydarzeń już od początku i poznawałam tę historię z niezwykłą przyjemnością. Oglądałam go dzień przed Wigilią, co jeszcze bardziej pozwoliło mi poczuć Święta, jednak "Ekspres polarny" pomimo świątecznej tematyki można oglądać zawsze.
Jak ja lubię takie produkcje. Swoją drogą nie wiem, czy kiedyś z nich wyrosnę. Mam nadzieję, że nie...
Źródło okładki: KLIK

I druga perełka  - "Noelka" autorstwa Małgorzaty Musierowicz. Jeżeli komuś się wydaje, że o niej na moim blogu już kiedyś czytał, to ma rację. Prawie rok temu, bo w styczniu pojawił się o niej krótki tekst. Aktualnie czytam "Noelkę" po raz drugi. Znowu się zachwycam, podziwiam i chłonę czar tej powieści. Was też do tego zachęcam. To śmieszna, urocza, dająca do myślenia książka. Szczerze mówiąc nie wiem jak komuś mogłaby się "Noelka" nie spodobać. Po prostu ją uwielbiam!

Post krótki, ale mam nadzieję, że ktoś się na powyższy film i książkę skusi. Przy okazji życzę Wam jeszcze miłego świętowania i odpoczynku :)
Owocowa


poniedziałek, 23 grudnia 2013

Owocowa życzy...

Źródło obrazka: KLIK
Kochani,
Życzę Wam radosnych Świąt, spędzonych z ludźmi, których kochacie. Zdrowia i rodzinnej atmosfery. Samych pyszności na stole, pięknie ubranej choinki i przy okazji wymarzonych pod nią prezentów (tych książkowych też!). Po prostu wesołych Świąt :)) A po Bożym Narodzeniu wracam z nową siłą, zapałem i recenzjami.
Owocowa

środa, 18 grudnia 2013

"Kopidoł i kwiaciareczka"

"Kopidoł i kwiaciareczka" - Kazimierz Szymeczko
 
Źródło okładki: KLIK
Uczniów nie trzeba uświadamiać, że wakacje to piękny czas. Prawie wszyscy czekają na dwa miesiące wolności z utęsknieniem. Spanie do późnych godzin, leniuchowanie razem ze znajomymi, wyjazdy nad morze lub w góry… Jednak nie dla każdego wakacje oznaczają właśnie to. Ale niezmiennie można powiedzieć o nich to samo – to wyjątkowo miły i pełen niespodzianek czas.
Małgosia i Wiktor znają się od trzech lat. Już na początku książki można zorientować się, że tych dwoje coś do siebie czuje. Problem jest jeden – nie wiedzą o tym nawzajem i obydwoje duszą to w sobie, a ich znajomość ogranicza się jedynie do zdawkowych i nieśmiałych rozmów. W wyniku pewnego wydarzenia zostają wolontariuszami w ośrodku Caritasu. Ich ścieżki powoli się krzyżują…
Nie planowałam czytać tej książki, ale wiadomo – nasze życie składa się z różnych zbiegów okoliczności. Tak też było z „Kopidołem i kwiaciareczką”. Znalazła się w moim posiadaniu, więc zapoznałam się z tą historią. Chyba pierwsze co rzuca się w oczy to niebanalny tytuł. Nie wiadomo do końca czego się spodziewać. Jednak przechodzimy do drugiej fazy i czytamy zamieszczony opis. Po tym etapie wiedziałam, że powieść nie będzie zbyt wyszukana. Niestety, nie myliłam się.
Losy bohaterów możemy na zmianę śledzić z perspektywy Małgosi i Wiktora. Uważam, że taki zabieg był trafnym pomysłem na ukazanie emocji bohaterów. Dzięki niemu możemy zobaczyć co o danej sytuacji sądzi każde z nich. Niestety i tak mam jakieś „ale” do tego punktu. Bowiem mimo starań autora nie zaprzyjaźniłam się szczególnie ani z Gosią, ani z Wiktorem. Nie czułam ich emocji, nie potrafiłam im współczuć ani cieszyć się razem z nimi. Czytałam wydarzenia zawarte w książce bez większego entuzjazmu.
Kazimierz Szymeczko miał pomysł na książkę, lecz dość oklepany. Chociaż warto wspomnieć o tych momentach, które działy się w ośrodku Caritasu. Te rozdziały faktycznie mogły w jakiś sposób uwrażliwić czytelnika i pokazać, że niepełnosprawny nie znaczy gorszy. Ale reszty już mogę się przyczepić, gdyż mamy tu schemat: On i ona, wzajemnie w sobie zakochani. W końcu zaczynają się do siebie zbliżać. Wiadomo, kto czyta choć trochę powieści młodzieżowych wie, iż nie jest to żaden szczególny przypadek.
Co mogę jeszcze powiedzieć? Że czasami się nudziłam i chciałam mieć lekturę szybko za sobą. A wiadomo, jeżeli książka nudzi, to rzecz jasna nie jest to dobry znak. Szkoda, że zbieg okoliczności, o którym wcześniej pisałam nie wyszedł „na dobre”. Mówi się trudno, zdarza się i tak. To jest po prostu poprawna książka. Może dla kogoś, kto rzadko sięga po powieści będzie się wydawała lepsza. Jednak chyba tak już jest, że „apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Mój z każda przeczytaną powieścią coraz bardziej się zaostrza i nie wszystkie książki potrafią w pełni go zaspokoić. Nie było przyjemności z jedzenia, w tym wypadku było to tylko i wyłącznie zaspokajanie głodu. Powieścią młodzieżową, poprawną, lecz niezaskakującą i przewidywalną.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu literatura!


niedziela, 15 grudnia 2013

"Love story" wędruje do...

Żródło obrazka: KLIK
Głównym tematem dzisiejszego postu są wyniki konkursu organizowanego u mnie na blogu. Jednak najpierw trochę mojej gadaniny (pewnie i tak większość najpierw sprawdzi zwycięzcę :P). Ostatnio mam mało wolnego czasu i niestety nie poświęcam Wyspie tyle czasu, ile bym chciała. A i tych chwil na czytanie stanowczo za mało... Pocieszam się tym, że niedługo nadejdą Święta, a razem z nimi przerwa od szkoły. Będę miała wtedy tyle do przeczytania, że na samą myśl robi mi się miło :D Pewnie pochwalę się Wam na fejsbuku książkowymi świątecznymi prezentami (bo takowe powinny być). Jednak zbliżam się powoli do meritum. Wybór nie był taki łatwy jak może się wydawać. Zgłoszeń było 12, "Love story" do wygrania tylko jedno. Ale zdecydować musiałam (na wszelki wypadek dopytałam swoją przyjaciółkę o jej typy). Takim oto sposobem zwycięża... Patka, z którą skontaktuję się mailowo. Jej gratuluję, a wszystkim dziękuję za udział. Dodam jeszcze, że w wyborze osoby sugerowałam się tym, jak sformułowała swoją wypowiedź, a nie tym, co polecała. Wśród Waszych typów były zarówno takie książki, które miałam okazję już poznać, ale i takie, o których wcześniej nie słyszałam (jak np. "Zimowy ślub" rekomendowany przez Patkę). I, przyznaję, nie wiem czy pozycja opisana przez zwyciężczynię trafiłaby w mój literacki gust, jednak jej komentarz miał w sobie coś ujmującego :) To by było na tyle.
Udanego tygodnia!
Owocowa
 


piątek, 13 grudnia 2013

"Kwadrans"

"Kwadrans" - Emilia Kiereś
 
Źródło okładki: KLIK
Czasami słowa dziwnie się nie składają. Wydają się być nie na miejscu. Człowiek czuje się zagubiony i nie wie do końca co myśleć, jak skomentować przeczytaną powieść. Powiedzenie „fajna” brzmi jakoś naiwnie, a patetyczne słowa zdają się być okropnie sztuczne. Chciałabym umieć „Kwadrans” Emilii Kiereś klarownie skwitować, ale nie wiem co z tego wyjdzie, gdyż odnoszę wrażenie, że w głowie mam pustkę, a z drugiej strony mam o tej książce tyle do powiedzenia…
Filip ma dziesięć lat i niedawno przeprowadził się z rodzicami do pewnego mieszkania. Ale już pierwszej nocy dzieje się coś dziwnego. Chłopiec słyszy tajemniczy szept, jednak nie potrafi zlokalizować skąd pochodzi. W końcu dziesięciolatek usypia. Tylko, że to nie koniec niespodzianek i już następnego dnia Filip znajduje w domu tajemniczy przedmiot. To dopiero początek zupełnie niezwykłych i niespodziewanych wydarzeń.
"Dlatego że w ludzkim życiu potrzebne są także cienie. Życie nie może się składać z samych jasnych punktów. Cierpienie rzadko przynosi jedynie zniszczenie - częściej buduje. Jest rodzajem nauki, ale też sprawdzianu. Wyzwala z ludzi albo dobro, albo zło - częściej jednak dobro. Cierpienie sprawia, że ludzie poznają prawdę o sobie." ("Kwadrans", str. 196)
Emilia Kiereś napisała tę powieść głównie z myślą o dzieciach i myślałam, że podczas czytania będę odnosiła wrażenie, jakbym czytała ją trochę za późno. Jednak okazało się, że mając piętnaście lat ani trochę nie czułam się „zbyt dorosła”. Według mnie „Kwadrans” nie wpisuje się w powszechnie znane schematy i jest doskonałą lekturą dla wszystkich, niezależnie od wieku. Przyczynia się do tego zapewne fakt, iż pozycja jest kopalnią pięknych cytatów i skłania do rozmyślań. W dodatku nad sprawami wciąż do końca niezbadanymi, jak na przykład przemijanie.
Fabuła jest skonstruowana w iście mistrzowski sposób i jak dla mnie „Kwadrans” to literacki majstersztyk. Wydarzenia nie są sztampowe i jestem pod wrażeniem tego, jak Emilia Kiereś poprowadziła powieść. Mój zachwyt nie jest związany z tym, że spodziewałam się słabej książki, gdyż czułam, że to będzie coś dobrego. Tylko nie wiedziałam, że powieść aż tak mi się spodoba. Ona jest dokładnie taka, jaka powinna być.
Wbrew powszechnym przekonaniom, które mówią, że „nie ocenia się książki po okładce”, czuję potrzebę wypowiedzenia się na temat oprawy graficznej. Według mnie jest ona równie dobra jak wnętrze. Symboliczna okładka, twarda oprawa, starannie wykonane przez samą autorkę ilustracje – to wszystko umila czytelnikowi chwile spędzone z lekturą (które, na marginesie, mijają przy „Kwadransie” dziwnie szybko!). Wiem, że dla niektórych te niuanse pewnie nie mają dużego znaczenia, jednak ja lubię, gdy książka jest tak ładnie wydana, co nie znaczy oczywiście, że ma to wpływ na to jak postrzegam samą treść.
To magiczna książka, dzięki której czas nabiera innego znaczenia. Albo przypomina, że nie jest jedynie tym, na brak czego wciąż narzekamy. Przyjemny w odbiorze styl pisania Emilii Kiereś, intrygujące wydarzenia i wyjątkowy klimat – to wszystko odnajdziecie w „Kwadransie”. Zresztą, wygląda na to, że córka Małgorzaty Musierowicz talent ma chyba w genach…
Recenzja dla portalu literatura.juventum.pl.


niedziela, 8 grudnia 2013

Jak jeden dzień...

Źródło obrazka: KLIK
Nie wiem jakim cudem, ale minął rok odkąd założyłam tego bloga. Bardzo, bardzo się cieszę, że wytrwałam. Z tej okazji zapraszam Was na krótką podróż, w wielkim skrócie, przez minione miesiące.
8 grudnia 2012
Z nieśmiałością i niepewnością powstaje blog, wtedy pod nazwą www.ksiazka-w-reku.blogspot.com. Pierwszy post, potem tego samego dnia pierwsza recenzja tutaj ("Zamienionej"). Pierwsze komentarze pozostawione na innych blogach i pierwsze Wasze komentarze u mnie.
Styczeń 2013
Powoli się z tym wszystkim oswajam, wchodzę w nowy rok z nadzieją, że wytrwam w prowadzeniu strony przez długi czas.
26 lutego 2013
Pierwsza nawiązana współpraca, ogromna radość i satysfakcja. W lutym kontaktuję się już również z innymi blogerami i odkrywam, że oni są naprawdę cudowni! :3 Chociaż wcześniej wiedziałam, że nie może być inaczej :)
Maj 2013
Wyprawa na Targi książki w Warszawie, gdzie poznaję pewne osoby z blogosfery. Genialne doświadczenie, miło tamten dzień wspominam i liczę na powtórkę za kilka miesięcy.
11 października 2013
Zmiana adresu bloga na www.wyspa-kultury.blogspot.com. Założenie fanpage'a na facebooku.
Grudzień 2013
Radość, że to już rok i zdziwienie jak to szybko minęło...

Ogólnie
Nie żałuję, że Wyspa kultury isnieje. Cieszę się z każdego nowego obserwatora, z nowych polubień na fb - to naprawdę wiele dla mnie znaczy. Jednak nie mogę powiedzieć, że przez cały rok było tak kolorowo. Miewam momenty, gdy odnoszę wrażenie, że bloga nikt nie lubi, że cały czas mam mało czytelników i tak dalej, i tak dalej. Ale w żadnym takim momencie nie myślałam całkiem poważnie nad usunięciem strony. Tyle dobrego mnie dzięki niej spotkało, że rezygnowanie z niej w gorszym momencie byłoby wielkim błędem.
A jeśli chodzi o statystyki, czyli nudna strona medalu...
W momencie pisania postu Wyspa ma 96 obserwatorów i 78 polubień na fb. Licznik odwiedzin pokazuje takowych ponad 16300. Wspólnymi siłami napisaliśmy 808 komentarzy, a ja opublikowałam na blogu 74 recenzje.
Podsumowanie i podziękowanie
Dziękuję wszystkim, którzy Wyspę kultury odwiedzają. Niezmiernie mi miło, gdy widzę w gronie obserwatorów kolejne osoby (wiem, bywam monotematyczna...). Przez ten rok mój pokój zapełnił się książkami i powoli zaczyna przypominać bibliotekę, ale wcale mnie to nie martwi. Dzieje się to między innymi za sprawą egzemplarzy recenzenckich, które dostaję od wydawnictw. Cieszę się, że piszę recenzje. Chociaż czasami jestem załamana tym jak one mi wychodzą, a innym razem jestem nawet zadowolona z tego jak dany tekst mi wyszedł (a co! :D). I widzę postęp. Nie wiem czy to jest również widoczne dla Was, ale przede wszystkim czuję, że pisze mi się łatwiej niż kiedyś.
Czyli...
To był piękny książkowy rok.
Prezent
Nie dla mnie, a dla Was. Świętujemy, więc i książkę można wygrać - tu.

To by było na tyle, mam nadzieję, że za rok spotkamy się tu znowu, bo mimo wszystko nie mam ochoty tego wszystkiego zostawiać :)

Pozdrawiam,
Owocowa

czwartek, 5 grudnia 2013

"Niechciana"

"Niechciana" - Barbara Kosmowska
 
Źródło okładki: KLIK
Są tematy, do których należy podejść z odpowiednią wrażliwością, delikatnością. Inaczej autor może czytelników wypłoszyć, zadziwić stanowczością i onieśmielić bezpośredniością. Czasem po prostu trzeba wiedzieć jak "ugryźć" daną sprawę...
 
Kasia jest uczennicą gimnazjum. To zdecydowanie za wcześnie, żeby zajść w ciążę, chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości. Jednak stało się tak, a nie inaczej i dziewczyna nosi pod sercem swego potomka. Jak nastolatka poradzi sobie w nowej, niekomfortowej sytuacji? I czy wokół niej znajdą się ludzie, którzy zamiast krytykować będą chcieli pomóc? Przed nią trudny czas, pełen smutku, samotności i cierpienia.
 
Po przeczytaniu opisu uważałam, że powieść Barbary Kosmowskiej może mi się spodobać. Taka tematyka jest potrzebna w literaturze młodzieżowej, o tym należy mówić. Tylko, jak już wspomniałam we wstępie, trzeba umieć podejść do tematu. A według mnie Autorce się to nie udało, niestety. Szkoda mi, że po tak miło zapowiadającej się lekturze, powieść okazała się być ledwo przeciętna.
 
Fakt - pomysł na fabułę był, "Niechciana" ma w sobie potencjał, tylko jakoś skutecznie ukryty. Gdyby tylko Barbarze Kosmowskiej udało się ciekawiej wszystko opisać. Wtedy najprawdopodobniej powieść wypadłaby dużo lepiej w moich oczach. Natomiast jak dla mnie sytuacja prezentuje się tak: przeczytałam, po pewnym czasie pewie zapomnę istotne fragmenty i detale. Było, minęło.
 
Jestem osobą, która podczas czytania lubi czuć emocje głównych bohaterów, przejmować się ich losem, zazwyczaj właśnie wtedy książki robią na mnie największe wrażenie. Podczas czytania opisywanej pozycji nie czułam nic szczególnego, a powinnam. W końcu poruszana kwestia jest poważna i w pewien sposób poruszająca, więc dlaczego główna bohaterka była w tym wszystkim nijaka i bezbarwna? Przecież powinna strasznie przeżywać swą własną tragedię, a książka miała według mnie za zadanie wyraźnie to przedstawić. A tu rozczarowanie. Kasia co prawda przejęła się trwającą ciążą, ale jakoś... nie wiem, to było bez wyrazu.
 
Żeby nie było, że jestem taka okropna i nic pozytywnego w tej recenzji nie będzie, powiem, iż według mnie naprawdę w literaturze powinno być miejsce na takie książki. I dobrze, że one powstają. Cieszy mnie fakt, że ludzie kuszą się na napisanie czegoś o smutnych sprawach. Być może dzięki "Niechcianej" potencjalny młody czytelnik przejrzy na oczy i zobaczy jakie nieodpowiedzialne zachowania mogą mieć skutki.
 
Przez chwilę było kolorowo (no dobra, tak strasznie pozytywnie nie było, ale połowicznie tak!), a teraz jeszcze chwilka poświęcona wadom i ujrzycie niebawem zakończenie recenzji. Nie podobało mi się jak Barbara Kosmowska przedstawiła gimnazjalistów. Z książki można wywnioskować, że każdy nastolatek zachowuje się negatywnie. Na potwierdzenie moich słów zaprezentuję Wam krótki fragment. "Jak mogłaś zakładać, że w czasach, gdy całe gimnazja ze sobą sypiają, twoja córka będzie robić ręczne robótki albo studiować intymne życie płazów?!" (dla zainteresowanych cytat znajduje się na 134 stronie powieści). Nie ukrywam, że nie podoba mi się jak młodzież została ukazana. Sama jestem jeszcze uczennicą gimnazjum i uważam, że jest to gruba przesada.
 
Dużo w tej recenzji mojego czepiania, wiem. A jednocześnie zdaję sobie sprawę z faktu, że komuś książka może przypaść bardziej do gustu niż mi. Jednak ja pozostaje przy swoim stanowisku i twierdzę, że z materiału na powieść można było "wycisnąć" dużo więcej i osiągnąć lepszy efekt. Szkoda, że w tym wypadku tak wyszło. Wiecie, pisanie negatywnych opinii wcale nie sprawia takiej przyjemności, jak pisanie tych przedstawiających daną pozycję w pozytywnych barwach...
 
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu literatura!


środa, 4 grudnia 2013

"Love story"

"Love story" - Jennifer Echols
 
Źródło okładki: KLIK
Życie zaskakuje nas każdego dnia. Nowe problemy, radości, smutki, sympatie, przygody. To normalne. Niby wiemy, że najciekawsze rzeczy przydarzają się niespodziewanie, ale kiedy dany moment nadchodzi szczęka rozwiera nam się tworząc dziwny, niekształtny okrąg, a my wyglądamy, delikatnie mówiąc, dziwnie. Co więcej, wszystkie z takich chwil w jakiś sposób odciskają piętno w naszym żywocie i często wpływają na bieg kolejnych zdarzeń. Wyobraźcie sobie jakbyście się zachowali, gdybyście na kurs pisania kreatywnego napisali opowiadanie o pewnym chłopaku, a ten niespodziewanie zjawiłby się na tych zajęciach? Niedorzeczność, fikcja literacka czy prawdopodobna sytuacja?
Erin marzy o zostaniu pisarką powieści historycznych. Niestety jej babcia wyobraża sobie przyszłość wnuczki w nieco odmiennym świetle. Jednak dziewczyna mimo wszystko chce być niezależna i pomimo braku pieniędzy postanawia podbić Nowy Jork. Tworzy opowiadanie, w którym jedną z głównych ról jest obsadzony Hunter – kiedyś przyjaciel, teraz wróg. Sprawy wymykają się spod kontroli, gdy chłopak pojawia się na uniwersyteckich zajęciach w tej samej grupie…
Lubię powieści tego typu. Skierowane do nastolatek, ale jednak tych należących do starszej części z tej grupy. Sam napis na tylnej części okładki mówi, że „Love story” autorstwa Jennifer Echols jest skierowane do osób powyżej piętnastego roku życia. Cenię sobie w nich to, że dzięki nim mogę uciec od codziennych problemów i chociaż na chwilę zatopić się w świecie bohaterów – pełnym perypetii i problemów, ale jednocześnie relaksującym i bawiącym. Właśnie tego oczekiwałam od tej pozycji i to otrzymałam. Mam pewne zastrzeżenia do opisanej przez Jennifer Echols historii, lecz w ogólnym rozrachunku książka wypada „na plus” i mogę zaliczyć ją do powieści lubianych, ale jednocześnie nie ulubionych lektur.
Bohaterowie to ważna część w ocenie książek. Wiadomo, że często słaba ich kreacja wpływa negatywnie na całą historię i potrafi ją okropnie zepsuć. Tym razem sytuacja przedstawia się dwuznacznie. Z jednej strony nie związałam się szczególnie z bohaterami, ale z drugiej żaden z nich mnie nie denerwował i nie uważam, że przez postacie powieść została zmarnowana. Było poprawnie, jak dla mnie nic więcej.
Przejdźmy do pomysłu. To zdecydowanie czynnik, który jak dla mnie nadał książce świeżości. Bynajmniej nie mam na myśli tu wątku miłosnego, lecz przede wszystkim pomysł z kursem kreatywnego pisania i przekazywania sobie opowiadaniami różnych ważnych dla nich treści przez Erin i Huntera. Przypominało to grę. Trudną, bo bez konkretnych zasad. Jak się potem okazało często sprawiała ona ból i przynosiła rozczarowania. Jednak wróćmy do fabuły. Jej konstrukcja była według mnie udana i widać, że autorka miała ciekawą koncepcję. Należy też wspomnieć o tym, że w powieści można przeczytać niektóre opowiadania autorstwa Erin i Huntera. Jak dla mnie to doskonały pomysł i dzięki temu książka wyróżnia się czymś na tle innych z gatunku literatury młodzieżowej.
Chcę wspomnieć jeszcze o jednej sprawie. Bowiem w „Love story” jest mało… miłości! Jennifer Echols wprowadziła mnie tym odrobinę w konsternację. No bo jak to, przecież miała być to historia miłosna. Ale kiedy się nad tym zastanawiam to myślę, że autorka dobrze zrobiła stosując takowy paradoks. Tym bardziej, że tytuł ma też pewne znaczenie, które wychodzi na jaw dopiero, gdy czytamy ostatnią stronę książki.
Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą czy warto przeczytać – warto. Oczywiście nie jest to literatura „górnych lotów”, ale książka relaksująca jak najbardziej. Jeśli jesteście ciekawi jakie wiadomości przekazują sobie Erin i Hunter na zajęciach, dlaczego nie mogą dojść do porozumienia i co połączy tych dwoje, to czytacie odpowiednią recenzję. Teraz pozostaje Wam przeczytać całą powieść.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu jaguar!
Przypominam, że do 10 grudnia możecie wygrać u mnie w konkursie tę właśnie książkę (szczegóły), więc jeśli powieść wydaje Wam się być interesująca wiedzcie, że nie macie po co zwlekać :)


niedziela, 1 grudnia 2013

Jedyny taki miesiąc...

Źródło obrazka: KLIK
Dziś przychodzę do Was bez niczego konkretnego. Trochę z planami, trochę z radością, bo rozpoczął się jeden z moich ulubionych miesięcy. Grudzień ma w sobie taką nieuchwytną magię - od początku do końca jest wyjątkowy i drugiego takiego miesiąca nie ma. Właśnie dlatego moja radość jest ogromna, bo chociaż listopad nie był najgorszy, to jednak nie równa się on z grudniem. Jak większość osób nie mogę doczekać się Świąt, ale samo oczekiwanie także ma w sobie duży urok. Wypadałoby jakoś podsumować miniony miesiąc, ale niestety muszę przyznać, że pod względem czytelniczym nie prezentuje się on w moim wypadku najlepiej.
Oto co udało mi się przeczytać.
Przełom października i listopada:
- "Pamiętnik nastolatki 7" - Beata Andrzejczuk
- "Kurs szczęścia" - Beata Pawlikowska
Listopad:
- "Ani słowa o Zosi!" - Zuzanna Orlińska
- "Tak blisko..." - Tammara Webber
- "Kamienie na szaniec" - Aleksander Kamiński
- "Love story" - Jennifer Echols
Oprócz tego rozpoczęłam również "Mrówki w płonącym ognisku" i "Dolinę Muminków w listopadzie", a dzisiaj rano nie mogłam się powstrzymać i zaczęłam czytać "Niechcianą". Niedługo będą ukazywały się recenzje - "Love story", "Niechcianej" i "Mrówek w płonącym ognisku". Za to nie wiem co zrobić z "Doliną...", ponieważ z racji, że zaczął się grudzień wolałabym przeczytać "Zimę Muminków", gdyż bardziej wpasuję się ona w klimat. I tak pewnie zrobię, że "Dolinę..." na razie sobie daruję. Ale dobrze, zaraz kończę tę gadaninę, bo powoli zaczynam przynudzać. Napiszę jeszcze, że pewnie za jakiś czas wygląd bloga trochę ulegnie zmianie na bardziej świąteczny. Teraz pozostaje mi cieszyć się tym miłym czasem, czytać książki (również te o świątecznej tematyce *.*), pilnie się uczyć (taaak...) i ósmego grudnia świętować tu z Wami rok bloga. To będzie piękny miesiąc! :)

PS Do dziesiątego grudnia możecie wziąć udział w organizowanym przeze mnie konkursie.