"Kopidoł i kwiaciareczka" - Kazimierz Szymeczko
Źródło okładki: KLIK |
Małgosia i Wiktor znają się od trzech lat. Już na początku
książki można zorientować się, że tych dwoje coś do siebie czuje. Problem jest
jeden – nie wiedzą o tym nawzajem i obydwoje duszą to w sobie, a ich znajomość
ogranicza się jedynie do zdawkowych i nieśmiałych rozmów. W wyniku pewnego
wydarzenia zostają wolontariuszami w ośrodku Caritasu. Ich ścieżki powoli się
krzyżują…
Nie planowałam czytać tej książki, ale wiadomo – nasze życie
składa się z różnych zbiegów okoliczności. Tak też było z „Kopidołem i
kwiaciareczką”. Znalazła się w moim posiadaniu, więc zapoznałam się z tą
historią. Chyba pierwsze co rzuca się w oczy to niebanalny tytuł. Nie wiadomo
do końca czego się spodziewać. Jednak przechodzimy do drugiej fazy i czytamy
zamieszczony opis. Po tym etapie wiedziałam, że powieść nie będzie zbyt
wyszukana. Niestety, nie myliłam się.
Losy bohaterów możemy na zmianę śledzić z perspektywy
Małgosi i Wiktora. Uważam, że taki zabieg był trafnym pomysłem na ukazanie
emocji bohaterów. Dzięki niemu możemy zobaczyć co o danej sytuacji sądzi każde
z nich. Niestety i tak mam jakieś „ale” do tego punktu. Bowiem mimo starań
autora nie zaprzyjaźniłam się szczególnie ani z Gosią, ani z Wiktorem. Nie
czułam ich emocji, nie potrafiłam im współczuć ani cieszyć się razem z nimi.
Czytałam wydarzenia zawarte w książce bez większego entuzjazmu.
Kazimierz Szymeczko miał pomysł na książkę, lecz dość
oklepany. Chociaż warto wspomnieć o tych momentach, które działy się w ośrodku
Caritasu. Te rozdziały faktycznie mogły w jakiś sposób uwrażliwić czytelnika i
pokazać, że niepełnosprawny nie znaczy gorszy. Ale reszty już mogę się
przyczepić, gdyż mamy tu schemat: On i ona, wzajemnie w sobie zakochani. W
końcu zaczynają się do siebie zbliżać. Wiadomo, kto czyta choć trochę powieści
młodzieżowych wie, iż nie jest to żaden szczególny przypadek.
Co mogę jeszcze powiedzieć? Że czasami się nudziłam i
chciałam mieć lekturę szybko za sobą. A wiadomo, jeżeli książka nudzi, to rzecz
jasna nie jest to dobry znak. Szkoda, że zbieg okoliczności, o którym wcześniej
pisałam nie wyszedł „na dobre”. Mówi się trudno, zdarza się i tak. To jest po
prostu poprawna książka. Może dla kogoś, kto rzadko sięga po powieści będzie
się wydawała lepsza. Jednak chyba tak już jest, że „apetyt rośnie w miarę
jedzenia”. Mój z każda przeczytaną powieścią coraz bardziej się zaostrza i nie
wszystkie książki potrafią w pełni go zaspokoić. Nie było przyjemności z
jedzenia, w tym wypadku było to tylko i wyłącznie zaspokajanie głodu. Powieścią
młodzieżową, poprawną, lecz niezaskakującą i przewidywalną.
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu literatura!
Jeśli Cię nudziła, to ja podziękuję. Mam po uszy takich typowych książek, lubię szybką akcje :)
OdpowiedzUsuń