wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozmowy o jedzeniu #2

Jak zacząć piec i gotować? Odpowiedź dla mnie nie była dawniej oczywista. Teraz widzę, że odpowiedź kryje się w samym pytaniu. ZACZĄĆ. Tak też sama niedawno zrobiłam. Tylko nie od razu Rzym zbudowano, pamiętaj.
Na swoim instagramowym profilu czasami pokazuję, co zrobiłam :)
Pamiętam swoje pierwsze ciasto. To znaczy, przepraszam, tego raczej nie dało się nazwać ciastem... Powiedzenie "coś nie wyszło", to za mało. To się nie nadawało do zjedzenia, naprawdę. Nie nakarmiono tym nawet mojego psa. Calutkie poszło do wyrzucenia. Możecie sobie tylko wyobrazić, jak bardzo byłam poirytowana. Z czasem było na szczęście trochę lepiej...

Nie zamierzam powiedzieć w tym tekście, że moje umiejętności kulinarne robią duże wrażenie, bo one dopiero się kształtują. Na razie jestem w stanie wykonać po prostu trochę smacznych rzeczy. Jednak dla mnie to już mały sukces, bo w stosunku do tego, co było wcześniej, zrobiłam spory postęp. Chciałam się nauczyć, więc zwyczajnie usilnie próbowałam i wykonywałam kolejne przepisy. Wakacje sprzyjają tego typu sprawom, bo jest czas na to, żeby rzeczywiście eksperymentować i posiedzieć w kuchni. Satysfakcja, gdy okazuje się, że bliscy zjadają Twoje "dzieło" ze smakiem, to duża nagroda :)

Jeżeli chodzi o to, z jakich źródeł często korzystam, aby znaleźć ciekawy przepis, to mogę polecić dwie baaardzo znane strony. Są to oczywiście mojewypieki.com oraz kwestiasmaku.com. Dużo smakowitych rzeczy, a znajdą się i takie, do których wykonania nie potrzeba mieć szczególnych umiejętności. To są jednak tylko dwie strony, a obecnie można znaleźć naprawdę sporo interesujących blogów na ten temat, z których na pewno warto korzystać.

A Ty lubisz przyrządzać jedzenie? Polecasz jakieś strony z przepisami? :)

piątek, 21 sierpnia 2015

Ekranizacja "Małego Księcia", czyli jak przemówić do dziecka ukrytego w dorosłym

Źródło grafiki
"Mały Książę" to opowieść, o której trudno nie słyszeć. Niby książeczka dla młodych czytelników, lecz pod jej przykrywką kryje się pełna refleksji historia warta przeczytania przede wszystkim przez tych, którzy lata dzieciństwa mają już za sobą. Teraz, w 2015 roku, do kin trafia animacja. Próba ujęcia tematu w taki sposób, ażeby na nowo trafić do ludzi, przypomnieć o tym, że "Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu"*.

Spójrz, proszę, na zamieszczony przeze mnie plakat filmu - czyż on nie jest piękny? Czy nie jest to zapowiedź naprawdę wartej uwagi produkcji? Moim zdaniem "Mały Książę" powinien trafić na Twoją listę "do obejrzenia". Koniecznie. 

Doszłam do wniosku, że prawdę mówiąc, jest to bardziej animacja dla dorosłych. To znaczy, jasne - warto zabrać ze sobą do kina także szkraba, jednak dla niego będzie to najprawdopodobniej kolejna obejrzana bajka. Dlaczego w takim razie nie nakręcono zwykłego filmu zamiast animacji? Według mnie ta historia po prostu powinna być tak zrobiona. Ona własnie dzięki temu wskazuje widzom z czym powinni tę historię kojarzyć. Dorosły musi w tym czasie odczuwać ekranizację tak, jak to odbierają najmłodsi. Poczuć magię, która jej towarzyszy. Zagłębić się w opowieść o Małym Księciu. Na nowo odkryć w sobie dziecko - doświadczyć tego na własne skórze.

Produkcja ta została wykonana bardzo starannie i ma okazję zapaść w pamięć wielu osób. Literacki pierwowzór został tu opakowany w kolejne przygody, dzięki czemu baśń staje się jeszcze bliższa współczesnemu odbiorcy. Ten film, to dłoń podana tym, którzy chcą tę historię kolejny raz zgłębić i odkryć.

W "Małym Księciu" piękne jest to, że można czytać go wielokrotnie, a z biegiem lat dopiero odkrywa się w nim to, co dawniej umknęło. Moje pierwsze spotkanie z książką Antoine de Saint-Exupery'ego nie było szczególnie udane. Jednak jest coraz lepiej i cieszę się, że dzięki niemu ma się poczucie obcowania z tym czymś, co jest nienamacalne, a tak ważne dla literatury. Film zaś jest do tej historii dodatkiem, który nie niszczy tej historii, lecz jest swego rodzaju komentarzem - pomocą do interpretacji, którą warto znać.

*Mały Książę, Antoine de Saint-Exupery

wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozmowy o jedzeniu #1


Czy są na sali jakieś łakomczuchy? Jeżeli możesz się do tej grupy zaliczyć, wiedz, że dobrze trafiłeś! Od dzisiaj czasami tutaj, w miejscu o szeroko pojętej kulturze, będziemy rozmawiać też o jedzeniu. I to nie byle jakim. U mnie dowiesz się co przygotować w domu i gdzie się wybrać na posiłek, żeby Twoje podniebienie się uśmiechnęło :). Na pierwszy ogień idzie kasza jaglana z jogurtem naturalnym, owocami i opcjonalnie z granolą, czyli ostatnimi czasy jedno z moich ulubionych śniadań. Przygotowanie jej jest szalenie proste, co u mnie gra dużą rolę (wciąż się uczę).

Na porcję dla dwóch osób potrzebujesz:
  • jedną torebkę kaszy jaglanej;
  • jednego jogurtu naturalnego (najlepiej ok. 180 g);
  • wybrane przez Ciebie owoce;
  • granolę, musli lub płatki migdałowe (samemu można kombinować i przepis modyfikować);
  • 1 łyżeczkę cukru (mile widziany trzcinowy).
Do gotującej się wody dodaj łyżeczkę cukru i wrzuć torebkę kaszy jaglanej. Gotuj przez podany na opakowaniu czas (jeżeli chcesz, żeby kasza była bardziej sypka, warto odjąć 2-3 minuty). Teraz wystarczy przełożyć ją do miseczek, dodać jogurt naturalny i inne, wcześniej wymienione przeze mnie produkty. Jeżeli chcesz, by kasza była słodsza, możesz dodatkowo wzbogacić śniadanie o łyżeczkę miodu. Teraz wystarczy jeść - smacznego!


niedziela, 16 sierpnia 2015

"Lato drugiej szansy"


Mówi się, że każdy zasługuje na drugą szansę i w sumie trudno się z tym nie zgodzić. Nikt z nas nie jest nieomylny i idealny. Popełniamy masę błędów, podejmujemy nieprzemyślane decyzje, błądzimy. Jednak najbliższe nam osoby potrafią nas przyjąć z otwartymi ramionami i podarować szeroki uśmiech. Bo drugie szanse są potrzebne, czyż nie?

Taylor to siedemnastolatka, która w momencie, gdy sytuacja ją przerasta, ratuje się ucieczką. To jej swego rodzaju zmora i przyzwyczajenie. Tego lata sytuacja wymaga od niej wyjechania z rodziną do domku nad jeziorem, gdzie ostatnio była w wieku dwunastu lat i, krótko mówiąc, tamte wakacyjne miesiące nie zakończyły się szczególnie szczęśliwie. Teraz musi stawić czoła temu, co tam pozostawiła. Lato może okazać się pełne zmian, spotkań po latach i bólu. To własnie lato drugiej szansy. Czy Taylor ją wykorzysta?

Postanowiłam przeczytać powieść Morgan Matson, gdyż szukałam czegoś letniego i młodzieżowego. Szczerze mówiąc nie wiedziałam, że jej książka będzie też wyciskała łzy i grała na emocjach czytelnika w ten sposób. Mogę jednak przyznać, że jestem zadowolona z lektury, bo rzeczywiście dobrze się ją czyta (głupi to powód, ale tego od niej między innymi wówczas oczekiwałam...). Z jednej strony czuję, że daleko jej do arcydzieła i nie mogę zaliczyć ocenianej przeze mnie książki do perełek - do tego jej niestety sporo brakuje. Jednakże mimo to przyznam, że na tle powieści z tego gatunku nie wypada blado.

Mamy oczywiście dosyć wyraźnie zarysowany wątek miłosny, który swoją drogą nie należy do najoryginalniejszych. Nie zamierzam zdradzać szczegółów, aczkolwiek perypetie Taylor oraz Henry'ego nie spodobają się raczej wszystkim. Nie jest to na szczęście ogromny minus, gdyż autorka wyważyła książkę na tyle, iż czytelnik ma okazję zapoznać się z innymi wątkami. W "Lato drugiej szansy" rzuca się w oczy rola rodziny. Tego, jak ważna jest ona i dlaczego warto dbać o relacje z bliskimi nam ludźmi. Oprócz tego znajdują się sytuacje dotyczące przyjaźni i wreszcie smutny, bardzo widoczne zagadnienie choroby.

Komu mogę polecić "Lato drugiej szansy"? Przede wszystkim osobom w wieku nastoletnim, które szukają lektury, w której pojawia się temat miłości na różnych płaszczyznach - zarówno pomiędzy chłopakiem a dziewczyną, a także tej łączącej młodą osobę z rodzicami i rodzeństwem. Warto też pamiętać, że książka jest także smutna i potrafi wzruszyć, czy zmusić do przemyśleń. Jak dla mnie była to historia, której warto dać szansę, ale należy pamiętać, że to dalej młodzieżówka, która potrafi wzbudzić sporo emocji, lecz pozostaje w tyle w stosunku do trudniejszej, bardziej złożonej literatury. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że czegoś jej brakuje...

wtorek, 4 sierpnia 2015

"Ty jesteś moje imię"

Zdjęcie mojego autorstwa
Drogi Czytelniku, ten post być może ostatecznie nabierze innego kształtu, niż sama bym sobie tego życzyła. Chciałabym uchwycić swoje odczucia dotyczące tej książki w taki sposób, aby jak najlepiej oddać swój stosunek do jej zawartości. Aczkolwiek sam pewnie wiesz, jak to jest - myśli bywają niesforne i trudno je ubrać w słowa.

"Ty jesteś moje imię" to książka smutna i zarazem piękna, chwytająca za serce. O czym?

O wojnie, która przybiera najokrutniejszą formę. Lata 1939-1945 zapadły w pamięci Polaków i są bolesnym, ale także ukazującym naszych rodaków jako tych odważnych mimo wszystko, faktem historycznym.

O poświęceniu w imię ojczyzny oraz ukochanej osoby. Silnym na tyle, że nie potrzebuje zadawać zbędnych pytań.

O nietuzinkowych ludziach - Barbarze oraz Krzysztofie Baczyńskich. Niezwykle inspirujące, utalentowane jednostki. Poeta żołnierz i jego żona, która słowo pisane także darzyła bardzo silnym uczuciem. On wrażliwy, wyważony. Ona troskliwa, pewien stały punkt w jego życiu. Oni - tacy młodzi i przy tym już dojrzali.

Wreszcie, przede wszystkim, o miłości. Takiej, która przenosi góry, jest w stanie przetrwać każdy huragan i burzę, pokonać przeciwności losu. To miłość, która jest ogromnym darem. O takim uczuciu ludzie marzą i śnią. Po lekturze tej książki wiem, że Baczyńscy byli małżeństwem wyjątkowym. Stworzyli solidny związek, chociaż byli jeszcze bardzo młodzi i dopiero uczyli się życia. Postanowili być razem, chociaż rodzice radzili im zaczekać do czasów "po wojnie", ale:

"Miłość stanowiła jedyną pewną rzecz w ich życiu. Tylko tworząc całość, mogli stawić czoła światu." ("Ty jesteś moje imię", str. 275)
Katarzyna Zyskowska-Ignaciak kolejny raz pokazała, że jest pisarką, która umie posługiwać się słowem pisanym w sposób godny podziwu. Historia utkana przez życie, lecz spisana przez wymienioną autorkę nie pozostawia czytelnika obojętnym i wywołuje całą lawinę przeżyć. Coś godnego poznania, naprawdę. Moja cenna rada - przeczytaj.