"Łowy" - Emilia Kiereś
Źródło okładki: KLIK |
Wiecie pewnie jak to jest… Jeżeli raz przeczyta się książkę
jakiegoś autora, a ona bardzo przypadnie nam do gustu, to po kolejnych jego
dziełach będziemy spodziewać się podobnego poziomu. Trudno uciec od takiego
założenia. Ja wysokie wymagania miałam co do „Łowów”, gdyż „Kwadrans” tej samej
autorki zrobił na mnie niemałe wrażenie. Miałam nadzieję, że Emilia Kiereś jest
po prostu dobrą pisarką w każdym calu, a nie tylko w pojedynczym przypadku.
Cieszę się, że po przeczytaniu „Łowów” mogę to powiedzieć – ta książka również
mi się podobała!
Mamy 1809 rok. Franek
ma jedenaście lat i mieszka ze swoim starszym bratem, Janem. Ich rodzice nie
żyją, więc rodzeństwo jest zmuszone radzić sobie samo. Zdarza się, że Jan wyrusza wieczorami do
lasu, w którym pojawiają się kłusownicy. Jednak z biegiem czasu dzieje się to
coraz częściej. Chłopak powoli się zmienia, chodzi zamyślony. Jego młodszy brat
zaczyna się martwić, ponieważ zauważa nienaturalne zachowanie Jana. W końcu chłopak oświadcza, że chciałby się
ożenić. Wkrótce po tym wychodzi z domu i już nie wraca…
"-Nie mam po co żyć - powtórzył chłopiec, jak gdyby jej nie usłyszał.
-Oczywiście, że masz po co, chociaż jeszcze tego nie wiesz. Moja mama zawsze powtarza, że każde życie jest po coś, bo każdy, każdy - powtórzyła z naciskiem - ma jakieś zadanie do wykonania. I ty, i ja, i każdy inny. Moja mama nigdy się nie myli." ("Łowy", str. 59.)
Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na inspirowanie się w
tej oto książce utworem Adama Mickiewicza, a dokładniej „Świtezianką”. W
„Łowach” można znaleźć mnóstwo nawiązań, a na końcu opowieści został też
zamieszczony utwór Mickiewicza. Uważam, że Emilia Kiereś miała dobry pomysł,
gdyż dzięki temu młodzi czytelnicy poznają utwór znanego polskiego poety. Co
więcej, odkryją „Świteziankę” jakby przy okazji, a nie jako obowiązkową
lekturę.
Teraz skupmy się już na samych „Łowach”. Książka ma
niepowtarzalny, baśniowy klimat wyczuwalny niemal na każdej stronie. Autorka
posługuje się prostym, jednak poprawnym i przyjemnym w odbiorze językiem. Jej
styl pisania sprawia, że historię Franka i tajemniczego jeziora czyta się z niekłamaną
przyjemnością. Zresztą spory wpływ ma na to sprawnie poprowadzona akcja.
Niestety mogę się do czegoś przyczepić. Według mnie autorka
mogła odrobinę bardziej skupić się też na bohaterach. Nie powiem, że kompletnie
o nich zapomniała i pisała powieść jak gdybym ich w ogóle nie było – co to, to
nie. Jednak odnoszę wrażenie, że „Łowy” są troszeczkę, naprawdę jedynie
odrobinę niepełne. Być może mam takie odczucia, gdyż powieść ma jedynie 135
stron i przeczytanie jej zajęło mi tylko część popołudnia.
Książka jest warta uwagi i jeżeli ktoś jeszcze nie zna
żadnego dzieła Emilii Kiereś powinien szybko nadrobić zaległości. Chociaż jest
to literatura skierowana głównie do dzieci, to myślę, że nie tylko one mogą
dobrze się bawić przy książkach tej pani, a każdy – niezależnie od wieku.
Trzeba przyznać, iż Emilia Kiereś ma również dar do wykonywania ilustracji, a
te które ozdabiają „Łowy” są bardzo ładne i umilają poznawanie powieści. W
skrócie, poznawanie tej historii sprawiło mi frajdę. Czas wykorzystany na czytanie
nie był stracony, zdecydowanie nie.
Mimo wszystko to chyba nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, ze będę miała okazję ja kiedyś przeczytać. Wydaje się taka niezwykła... inna :)
OdpowiedzUsuńŻadnej książki pani Kiereś nigdy nie czytałam, ale wątpię, żeby jej twórczość mi się spodobała :)
OdpowiedzUsuń