czwartek, 2 stycznia 2014

"Łowy"

"Łowy" - Emilia Kiereś
 
Źródło okładki: KLIK
Wiecie pewnie jak to jest… Jeżeli raz przeczyta się książkę jakiegoś autora, a ona bardzo przypadnie nam do gustu, to po kolejnych jego dziełach będziemy spodziewać się podobnego poziomu. Trudno uciec od takiego założenia. Ja wysokie wymagania miałam co do „Łowów”, gdyż „Kwadrans” tej samej autorki zrobił na mnie niemałe wrażenie. Miałam nadzieję, że Emilia Kiereś jest po prostu dobrą pisarką w każdym calu, a nie tylko w pojedynczym przypadku. Cieszę się, że po przeczytaniu „Łowów” mogę to powiedzieć – ta książka również mi się podobała!
 Mamy 1809 rok. Franek ma jedenaście lat i mieszka ze swoim starszym bratem, Janem. Ich rodzice nie żyją, więc rodzeństwo jest zmuszone radzić sobie samo.  Zdarza się, że Jan wyrusza wieczorami do lasu, w którym pojawiają się kłusownicy. Jednak z biegiem czasu dzieje się to coraz częściej. Chłopak powoli się zmienia, chodzi zamyślony. Jego młodszy brat zaczyna się martwić, ponieważ zauważa nienaturalne zachowanie Jana.  W końcu chłopak oświadcza, że chciałby się ożenić. Wkrótce po tym wychodzi z domu i już nie wraca…
"-Nie mam po co żyć - powtórzył chłopiec, jak gdyby jej nie usłyszał.
-Oczywiście, że masz po co, chociaż jeszcze tego nie wiesz. Moja mama zawsze powtarza, że każde życie jest po coś, bo każdy, każdy - powtórzyła z naciskiem - ma jakieś zadanie do wykonania. I ty, i ja, i każdy inny. Moja mama nigdy się nie myli." ("Łowy", str. 59.)
Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na inspirowanie się w tej oto książce utworem Adama Mickiewicza, a dokładniej „Świtezianką”. W „Łowach” można znaleźć mnóstwo nawiązań, a na końcu opowieści został też zamieszczony utwór Mickiewicza. Uważam, że Emilia Kiereś miała dobry pomysł, gdyż dzięki temu młodzi czytelnicy poznają utwór znanego polskiego poety. Co więcej, odkryją „Świteziankę” jakby przy okazji, a nie jako obowiązkową lekturę.
Teraz skupmy się już na samych „Łowach”. Książka ma niepowtarzalny, baśniowy klimat wyczuwalny niemal na każdej stronie. Autorka posługuje się prostym, jednak poprawnym i przyjemnym w odbiorze językiem. Jej styl pisania sprawia, że historię Franka i tajemniczego jeziora czyta się z niekłamaną przyjemnością. Zresztą spory wpływ ma na to sprawnie poprowadzona akcja.
Niestety mogę się do czegoś przyczepić. Według mnie autorka mogła odrobinę bardziej skupić się też na bohaterach. Nie powiem, że kompletnie o nich zapomniała i pisała powieść jak gdybym ich w ogóle nie było – co to, to nie. Jednak odnoszę wrażenie, że „Łowy” są troszeczkę, naprawdę jedynie odrobinę niepełne. Być może mam takie odczucia, gdyż powieść ma jedynie 135 stron i przeczytanie jej zajęło mi tylko część popołudnia.
Książka jest warta uwagi i jeżeli ktoś jeszcze nie zna żadnego dzieła Emilii Kiereś powinien szybko nadrobić zaległości. Chociaż jest to literatura skierowana głównie do dzieci, to myślę, że nie tylko one mogą dobrze się bawić przy książkach tej pani, a każdy – niezależnie od wieku. Trzeba przyznać, iż Emilia Kiereś ma również dar do wykonywania ilustracji, a te które ozdabiają „Łowy” są bardzo ładne i umilają poznawanie powieści. W skrócie, poznawanie tej historii sprawiło mi frajdę. Czas wykorzystany na czytanie nie był stracony, zdecydowanie nie.


3 komentarze:

  1. Mimo wszystko to chyba nie dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, ze będę miała okazję ja kiedyś przeczytać. Wydaje się taka niezwykła... inna :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Żadnej książki pani Kiereś nigdy nie czytałam, ale wątpię, żeby jej twórczość mi się spodobała :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli napiszesz chociaż parę słów od siebie. Jeżeli masz ochotę zadać pytanie dotyczące postu rownież to zrób, staram się wtedy odpisywać na komentarze ;)