wtorek, 4 lutego 2014

"Kwiat kalafiora"

 "Kwiat kalafiora" - Małgorzata Musierowicz

Źródło okładki: KLIK
Żyjemy, narzekamy, gonimy. Czujemy, że czas przecieka nam przez palce, a my jesteśmy jakby obok tego wszystkiego. Nie potrafimy się odnaleźć. Ale jest na to złoty środek. Złoty środek o wdzięcznej nazwie Jeżycjada, czyli wszystkim chyba znana już seria (chociażby ze słuchu). Ja powieści Małgorzaty Musierowicz uwielbiam i niezmiennie jestem pod ogromnym wrażeniem jej talentu. Jednak książek jej autorstwa nie przeczytałam bardzo dużo. Zaczyna się to zmieniać, bowiem pod choinką znalazłam całą piękną serię składającą się jak na razie z dwudziestu tomów (licząc zerowy). Tak oto niedawno sięgnęłam po "Kwiat kalafiora". I znów miałam okazję poczuć co to znaczy czytać prawdziwą książkę. Poczułam co to znaczy książkę przeżywać.

Borejkowie to duża, radosna rodzina żyjąca w dość małym mieszkaniu. Składa się na nią: Ignacy Borejko (tata), Mila (mama) oraz córki - Gabrysia, Ida, Natalia, Patrycja (w kolejności od najstarszej do najmłodszej). W sylwestrowy wieczór mama trafia do szpitala, co oznacza miesięczny rozgardiasz w domu związany z jej nieobecnością. W największej mierze obowiązki spadają na Gabrysię, która widzi jak ciężko sobie z tym wszystkim poradzić.

Miałam niemałe trudności ze streszczeniem fabuły. W ogóle mam pewien kłopot z napisaniem tego tekstu. Ale czuję, że chcę. "Kwiat kalafiora" jest tak ciepły, przytulny, miękki, kochany, cudowny (taaaak, ja nadal mówię o książce!), iż chciałoby się go wręczyć każdej nastoletniej (i nie tylko) duszy do przeczytania. Zawiera w sobie to, co najbardziej sobie w książkach cenię. A najbardziej zależy mi na niepowtarzalnym klimacie. Kto miał jakikolwiek styczność z Jeżycjadą najprawdopodobniej zgodzi się ze mną, że tej serii nie można zarzucić braku uroku.

W zasadzie ciężko jednoznacznie określić w czym tkwi fenomen twórczości Małgorzaty Musierowicz. Na pewno w dużej mierze czarują bohaterowie. Postacie są żywe, wręcz namacalne. Gdyby rodzina Borejków istniała w realnym życiu, to jak najszybciej zapragnęłabym ich poznać. Zwierzyłabym się Gabrysi, ponarzekała z Idą, zaśmiewała razem z Natalią i Patrycją, kochanej Mili pomogłabym zrobić herbatę,a w między czasie porozmawiała z Panem Ignacym o książkach. I zapewne od razu poczułabym się jak "u siebie", bo to właśnie jedni z tych ludzi, którzy wszystkich witają z otwartymi ramionami. Borejkowie to rodzina składająca się z takich osobowości, jakie uwielbiamy i cenimy, po prostu.

Cieszę się na samą myśl o kolejnych spotkaniach z Jeźycjadą, tym bardziej, że wszystkie znalazły się jakiś czas temu w moim posiadaniu. I będę sobie po kolei poszczególne części poznawać. Co więcej, nawet się nie boję, iż któraś mnie rozczaruje. Wierzę mocno w to, że Małgorzata Musierowicz nic słabego nie napisała i że wszystkie jej powieści są przesycone tą charakterystyczną dla nich magią. Tak więc cieszę się, będę je czytać, będę czerpała z tego ogromną radość, optymizm i siły do życia. Wam też polecam. To lepsze niż jakikolwiek antydepresant!

4 komentarze:

  1. Wracam często, ostatnio co prawda, do innych tomów, może dlatego, że w tym znam już pojedyncze zdania i kompletnie całość nie pasuje do tego co się u mnie dzieje. Ale od czego kolejne 18 tomów! :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli znajdzie się okazja to na pewno przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Możliwe, że przy najbliższej okazji po nią sięgnę. :)

    http://kacik-naszych-ksiazek.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ja dawno temu ją czytała ehhh :) Muszę do niej wrócić :))

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli napiszesz chociaż parę słów od siebie. Jeżeli masz ochotę zadać pytanie dotyczące postu rownież to zrób, staram się wtedy odpisywać na komentarze ;)