"Prowincja pełna smaków" - Katarzyna Enerlich
Źródło okładki: KLIK |
Ludmiła niedługo skończy czterdzieści lat, ale wcale nie smuci się z tego powodu. Ma córkę - rezolutną Zosię i Wojtka, z którym tworzy związek "na odległóść". Oprócz tego próbuje nawiązać lepsze relacje z byłym mężem, Martinem, ponieważ chce by jej córka nie cierpiała z powodu rozwodu rodziców. I gdzieś w tym gąszczu życia Ludmiła poświęca czas na pisanie swojej pierwszej książki i uwielbia gotować. Tak naprawdę to książka o życiu, więc w między czasie wychodzi wiele niewyjaśnionych spraw.
Najpierw skupię sę na plusach powieści. A pierwszym z nich jest wątek Jutty i Hansa. Polubiłam go, ponieważ miał w sobie nutę tajemniczości i intrygował mnie jako czytelniczkę. I w rzeczywistości, chociaż Jutta nie była bohaterką pierwszoplanową, to chyba była na jetdną z moich ulubionych bohaterek. Jeszcze dworek w Jełmuniu... Był tak ładnie i zachęcająco opisany, że z chęcią zobaczyłabym go na własne oczy i przekonała się czy faktycznie to tak czarujące miejsce.
Zaletą książki jest także jej wydanie. Wiem, że nie powinno się oceniać książki po okładce, ale ta wyjątkowo przypadła mi do gustu. Niby to tylko truskawki w koszyczku leżące prawdopodobnie na jakimś stole, lecz one wyglądają tak smakowicie, że najchętniej przeniosłabym jej z okładki do realnego życia. W środku znajdują się piękne zdjęcia, dzięki czemu miałam możliwiość zobaczenia wielu ważnych elementów książki na fotografii. Rzadko książki są wzbogacane o taki dodatek, ale tutaj jak najbardziej pasował i działał na plus książki.
Jeżeli ktoś interesuje się gotowaniem, to pewnie odnajdzie się w tej historii. Autorka zgrabnie "wrzuciła" do powieści sporo wskazówek, które dla niektórych pewnie wydadzą się przydatne w kuchni. Przyznam, że autorka się postarała i nie zamieszczała przepisów na zbyt popularne dania, a raczej na proste, lecz pomysłowe potrawy.
A teraz mniej przyjemna częśc recenzji - wady. Pierwszą z nich jest według mnie fakt, że Katarzyna Enerlich słabo wykreowała bohaterów. Nie wiem, może w poprzednich częściach (których nie czytałam) byli dokładniej opisani, ale oceniając na podstawie tego co czytałam mogę stwierdzić, że postacie są nijakie. O głównej bohaterce co prawda co nieco wiemy, ale o osobach drugoplanowych już mniej. Początkowo nawet Ludmiłę polubiłam, ale potem coś się zmieniło. Ale jest bohaterka, która stła się moją faworytką - Zosia. Dziewczynka ta urzekła mnie swoimi kwestiami i szkoda, że Zosia nie wypowiadała się częściej. Oprócz Zosi na uwagę zasługiwała także wcześniej wspomniana Jutta.
Kolejnym minusem jest to, że ostatnie sto stron powieści trochę mi się dłużyło. Do około sto pięćdziesiątej strony książka mi się podobała, ale kiedy zakończono wątek Jutty i Hansa zrobiło się nudno. Ostatnie strony czytałam zwyczajnie dlatego, że nie chciałam "Prowincji pełnej smaków" zostawić niedokończonej. Moim zdaniem (chociaż książka ma około 250 stron) można było ją skrócić. Zostawić to, co najzabawniejsze, najważniejsze i najciekawsze.
W skrócie, nie jestem zachwycona tą powieścią, chociaż przyznam, że niektóre momety były interesujące. Czy polecam? Jeżeli komuś podobały się poprzednie części, to pewnie nie trzeba go namawiać. A jeśli ktoś jest w takiej sytuacji jak ja przed przeczytaniem, czyli losów Ludmiły kompletnie nie zna, niech zadecyduje sam. Momenatmi byłam zachwycona, innym razem rozczarowana, więc ciężko mi "Prowincję..." ostatecznie ocenić.
Jakoś nie przepadam za autorką.
OdpowiedzUsuńDla mnie ta książka również się nie nadaje, co już pisałam i wiadomo z jakich powodów. A próbować żyć inaczej niż robią to ludzie w XXI wieku można i bez książki! Coś wspaniałego!
OdpowiedzUsuńJa mam cały cykl o prowincji w planach, jestem bardzo ciekawa pióra tej autorki :-)
OdpowiedzUsuńRaczej nie planuję zapoznawać się z twórczością tej autorki, ale być może w nieco dalszej przyszłości zmienię zdanie. ;)
OdpowiedzUsuńHm, właśnie zabieram się za "Prowincję...". Ciekawa jestem stylu Katarzyny Enerlich, bo będzie to moja pierwsza przygoda z twórczością tej pisarki.
OdpowiedzUsuń